Deszcz przegrał
Data: 12-09-2007 o godz. 17:10:00
Temat: Karpiomania


Zdarza nam się spotkać i razem łowić. Raz ja zdążam do Sandomierza połowić w zalanym kamieniołomie, gdzie zawady to koparki, przenośniki i stalowe liny, a innym razem Czarek stawia się u mnie na Śląsku.
W tym roku wybitnie udało nam się kilka razy spotkać, bo i na zawodach i w ramach rewizyty karpiowej, gdzie zdążyłem już zanęcić.



Jako że byłem w czerwcu na wodzie mojego kolegi, gdzie karpiowanie wypadło dość dobrze i ryby dopisały, wypadało mu także powalczyć i u mnie - pokosztować odjazdów u mnie.

Umówiliśmy się na rewanż na miesiąc sierpień. Ustalenia okazały się nieaktualne, bo zapomnieliśmy ustalić sobie sierpniową pogodę, która w okresie naszej zasiadki dawała się nam we znaki.
Dało się to jednak przeżyć i nawet skromnie połowić.

Po dotarciu na miejsce i wypakowaniu „ciężarówki” sprzętu i zapasów spożywczych, musieliśmy odpocząć. Jako że najlepszym pomocnikiem w odpoczynku jest piwo, odpoczywaliśmy dość długo, bo prawie do poniedziałkowego popołudnia, od czasu do czasu coś ustawiając lub przenosząc. Najwięcej czasu spędziliśmy na patrzeniu w niebo, gdzie raz słońce, a raz chmury tańcowały. Ale odpoczynek też ma swój koniec, więc… szybkim tempem ustawiamy, pompujemy, wywozimy, włączamy i czekamy.
Ustalamy zasady, jaką zanętę vel nasiona podamy. Kukurydza plus konopie zaprawiona truskawką poszła na pierwszy ogień. Jak zwykle zresztą. Karpie dostały to, co lubią u mnie najbardziej.
Zaczęło się czekanie. Na to, co wkrótce nastąpiło akurat czekaliśmy bardzo krótko, bo ulewny deszcz skutecznie zmusił nas znowu do odpoczynku przy piwku. Kapało i zaczynało wiać. Czarek posiada w głowie barometr i stwierdził: ciśnionko w dołku. Hmm no chyba spadało dość ostro, bo mnie główka też bolała, ale chyba nie od ciśnienia.

Pierwsza noc minęła spokojnie. W nocy przestało padać, a ranek okazał się nawet ciepły i słoneczny. Pozwolił także na rozruszanie kii. Pierwsze piiiii o poranku to lekki szok po odpoczynku.


Małe początki.

No, ale trzeba wstać. Okazało się także po raz kolejny, że po deszczu grzyby rosną, a karpie biorą jeszcze lepiej. W podbieraku zaparkował mały karpik 8 kg. Patrzymy po sobie. Miny nietęgie po "okazie", ale nadzieja na dalsze brania jest. Poranna kawka prostuje nam gnaty i stawia na nogi.
Skupiamy się z Czarkiem na obserwacji wody, gdyż dobra pogoda nam to ułatwia. Widać ruchy na żyłkach i obecność ryb w łowisku. Czy to dalej karpie? Potwierdzamy sobie wzajemnie: tak to karpie.
Nie było więc na co czekać. Doprawiamy nową porcję kuku z konopiami, ale dodajemy też kruszone kule. Specyfiki takie jak produkty spod ręki Sławka Żaka to pewniak, a do tego coś z Top Secret to już bomba na brania.


Ustalanie normy.

Płynę, więc i sieję. Ustawione dwie bojki muszą odpowiednio mieć podsypane. Jakieś 10 kg pod każdą wystarczy na długo. Czas pokaże na ile. Systematyka na łowisku, jaką sobie ustaliliśmy wymagała od nas kolejnego gotowania. Lepiej dosiać, niż nie dosiać na tej wodzie. Warto było. Po godzinie zaczyna się okres brań. Łącznie cztery sztuki z czterech wędek. Średnio, bo znowu kurduple to znaczy małe. Granica wagi od 7 kg do 10 kg. Szkoda naciągu sprężyny wagi, więc postanawiamy ważyć tylko te, które uznamy za warte "poświęcenia". Ta norma zostaje ustawiona na 10 kg. Tak kończymy drugi dzień. Wynik taki sobie. Cztery karpie.


Człowiek się zmęczył, ...


... więc się schłodził.

Środa i jest podobnie. Waga odpoczywa, bo biorą standardy. Zaliczamy także spinki, ale to małe karpie. Środowa pogoda zmieniała się co chwilkę. Nie było już słoneczka. Był wiatr i kapanie deszczu. Raz powiewało ze wschodu, żeby za godzinę wiać przeciwnie. Ciśnienie unormowało się w okolicy popołudnia i wyszło upragnione, choć już nisko, nasze słoneczko. Ustał też wiatr i skończyły się brania. Do pierwszego leszcza. Chyba musimy coś zmienić.
Był krótki luz i dyskusja nad zmianą "futru". Dochodzimy do porozumienia, że zamiast kukurydzy, w przeważającej ilości stawiamy na granulat. Domieszka oczywiście konopi oraz kul i już niewielka ilość kuku. Taka zaprawa polana truskawką, która zawsze bywała tu skuteczna powędrowała znowu pod boje. Ta taktyka późnym popołudniem skutkuje braniem. Mamy pierwszego nadającego się do ważenia. Karp 11 kg. Potem kolejny, taki sam i jeszcze jeden, ale ten wyraźnie odbiega od normy. Całe 12,5 kg karpiowego "ciała".


Znowu się męczy...

Trzeba dosypać, bo karpie na macie zostawiały ślady, co jedzą, co je w łowisku trzyma. Przestaliśmy zwracać uwagę na pogodę, choć ta wyprostowała się tak jak chcieliśmy. Kolejne dosypanie, ale mniej i częstsze przerzucanie zestawów opłacało się. Mamy końcu rybę całej zasiadki. To pełnołuska zdobycz Czarka o wadze 16 kg. Taki moment jest dla nas bardzo ważny. Wnioski ze zmiany "futru" mamy podobne - pod bojami pierwsza liga.


... ale opłacało się!


Buziak dla łowcy.

Łowimy do niedzieli, a przez czwartek, piątek i sobotę doławiamy kilkanaście karpi. Zdarzają się standardy, ale to znikoma ilość. Większość ponad 10 kg – tak, jak ustaliliśmy. Są dwie sztuki w granicach 13 kg i jedna ponad to. Mam też moje pięć minut - udaje się wyholować dużego miśka. Był także "odpał", którego nie dało się zatrzymać i pękniecie haka. Ten jeden spowodował, że musimy to jeszcze kiedyś powtórzyć.
Taki układ w łowieniu to sama radość na zasiadce a to, że popełniliśmy znikomą ilość błędów owocowało!

Ciekawostką był też fakt, że na wędkach, gdzie stosowaliśmy miękkie przypony była znikoma ilość brań. Sztywne były skuteczniejsze. Zmieniliśmy także i przypony. Systematyka brań rozłożyła się prawie równomiernie na wszystkie wędki.
Najwięcej brań wyszło z upadu ok. 3 metrów do płycizny 1,50 m. Te największe zabrały z jeszcze większej głębokości. Tutaj wniosek i nasz błąd: mogliśmy postawić na sam granulat z kulami dlatego, że podwodny stok jest dość spadzisty, więc kule staczały się jeszcze głębiej. To mogło powodować brania dużych. Stały głęboko, a stołówka sama im się obniżała. Gdyby tak tam zacząć od początku? Kto wie. Po raz kolejny truskawka okazała się skuteczna. Na spożywkę truskawkopodobną nie łowimy, bo takowej nie posiadamy.
Reasumując tygodniową zasiadkę złowiliśmy łącznie tych małych i dużych ok. 40 sztuk. Czy to dużo czy mało - nie wiem. Ważny był końcowy efekt w dużych rybach. Czy Czarkowi się podobało? Chyba tak. Czy przyjedzie znowu? Zobaczymy.


Też coś złowiłem.

Kiedy kończyliśmy zapowiadano deszcze. Tak się stało. Sami wiecie, jakie mamy dziś stany wód. Dzisiaj na łowisku jest już inaczej. Jest woda, więc jest mokro, a deszcz cały czas pada - o zasiadce można zapomnieć. Woda znowu zmieni charakterystykę, a ryby zapewne zagoszczą w innych jej częściach. Wiosną także może być kiepsko, a to wykluczy łowienie nawet do czerwca. Ale my je znowu znajdziemy i na pewno zaliczymy coś z głębin.

Ledd1







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1643