Taniec sznura
Data: 11-01-2008 o godz. 17:10:00
Temat: Muszkarstwo


Okazało że mój pobyt nad Sanem zbiegnie się częściowo z pobytem Yariego, więc nie mogło być lepiej. Pierwsze, wyłącznie integracyjne, spotkanie mieliśmy w niedzielę po południu. Rozstaliśmy się w absolutnym przekonaniu o rewelacyjnych połowach w dniu następnym.



Łowienie lipieni ma jedną nieocenioną zaletę -nie trzeba się rano zrywać. Co nie jest bez znaczenia zwłaszcza po wieczorach integracyjnych.
Nad wodę dotarliśmy około 11.00. Miejsce piękne, aż pachnie rybą, ale tylko na "pachnieniu" się kończy. Zerkam na Yariego, aby podpatrzeć trochę mistrzowskiej techniki, a przy okazji upewniam się, że pomimo jego fachowych starań rybek brak.

Zmieniamy miejsce, co się okazuje być dobrym posunięciem. Pomimo chwilami dość sporego wiatru, który bynajmniej nie pomaga przy łowieniu na muchę. Staram się jak mogę, aby moim brakiem techniki nie przynosić wstydu koledze. Wiatr dodatkowo utrudnia zadanie, polegające na w miarę przyzwoitym machaniu i przy okazji posłaniu muchy w miejsce żerowania upatrzonego lipienia. Lepszym efektem moich starań jest to, że rzut kończy się lądowaniem muchy daleko od celu. W gorszej splątaniem zestawu lub odstrzeleniem muchy. Na szczęście pod koniec wędkowania i ja trafiam miarową rybę ratując twarz. Yari kończy dzień co najmniej dwoma miarowymi lipieniami i sporą ilością drobnych. Wreszcie mogę poobserwować Go podczas połowu w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Zacięcie i emocjonujący hol.

Podebranie rybki i niezbędny zabieg stomatologiczny.

I j e s t!

Drugi dzień połowu zaczynam ok.10 rano. Wczesna pora i dość duża wilgotność powietrza jeszcze przed wejściem do wody nie nastrajają optymistycznie. Po drugim rzucie branie i ładny odjazd rybki przez chwilę dają nadzieję na ładnego lipienia. Rybka okazuje się być pstrążkiem ok. 38 cm.
W kolejnych 2 godzinach niewiele się dzieje. Jeden lipionek - ledwie miarek i ze trzy maluchy przy tej pogodzie i moich umiejętnościach i tak uznaję za sukces.

Nad wodą pięknie i pusto aż miło. Słychać tylko "świszczenie" mego sznura.
Ok. 13.00 Yari informuje przez telefon o tym, że dotrze nad wodę z kolegą. Nie sądzę, aby akurat to miało wpływ, ale woda nagle ożywa. Lipienie zaczynają żerować wszędzie. Nie mając towarzystwa wokoło dawno zrezygnowałem z wpajanego "jedenasta_pierwsza". Znajduję bardzo wygodny kamień tuż pod powierzchnią wody i zaczynam machać jak mi wygodnie. Pomimo, że nad wodę dotarł ze swym kolegą Yari, postanawiam nie zmieniać owej techniki. Jak to mogło wyglądać z boku nie jestem w stanie powiedzieć. Nie wiem, czy w ogóle można to nazwać w jakiś muszkarski sposób. Sam nie byłem w stanie przewidzieć, w którą stronę poleci sznur przy następnym zwrocie. Spodziewałem się usłyszeć od strony gdzie stał w wodzie Yari znane wszystkim - "machasz waść jak cepem!". Stojąc na tym kamieniu wykonywałem jakiś szamański taniec sznura, zaklinanie muchy, by opadła na wodę tam, gdzie akurat patrzą oczy. Tam gdzie akurat żeruje lipień. I o dziwo przynosiło to efekty. Udawało mi się w miarę precyzyjnie podawać muchę w miejsce żerowania ryb. Co jakiś czas śliczny miarowy lipień ląduje w moim podbieraku, ku mojej radości i zdumieniu.

Nie wiem jakim cudem udało mi się przechytrzyć tego dnia ok.10 miarowych lipieni. Mam wrażenie, że mnie z kimś pomyliły. Co nie zmienia faktu miłego poczucia, że to był piękny dzień.

Przysiedliśmy z Yarim na przybrzeżnym zwalonym drzewie, by zwilżyć usta złocistym napojem i przy okazji wymienić się wrażeniami z wędkowania. Yari zapytał:

- ... na co łowiłeś?
- ... a na takie coś. ( tu pokazuję, co mam na żyłce )
-... na jęteczkę?!
- ...a to możliwe. W końcu ty wiesz lepiej. Jeszcze takie zakładałem, co im tak te skrzydełka nie odstają, tylko tak przy haczyku są.

Jakie piękne jest życie wędkarza! Każdego dnia nad wodą może się uczyć czegoś nowego. Wtedy to właśnie nauczyłem się, że te co mają jeżynkę do góry to - jętki, a te, co mają jeżynkę "po sobie" to - chrusty. Tak obaj bogatsi we wrażenia wędkarskie, a ja dodatkowo w wiedzę rozeszliśmy się tego dnia.

Nazajutrz kończył się mój rodzinny pobyt nad Sanem. Piękny pobyt. Może w najbliższy sezon lipieniowy znowu uda nam się spotkać w Bieszczadach? Jeśli chodzi o mnie z przyjemnością. Ale już nie będę się silił na "jedenasta - pierwsza... itd". Może nawet odnajdę ten "mój" kamień w wodzie? Będę machał "jak cepem" i świszczał jak wtedy. I będę szczęśliwy tak jak wtedy również z tego powodu, że nie muszę przystawać do kanonów ogólnie przyjętych za właściwie. Być może łamiąc wszelkie zasady muchowania i na przekór estetom, rozpocznę ten swój taniec sznura.

Farti







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1720