Trzy dni z pamiętnika czyli zaczarowany lód…
Data: 06-02-2008 o godz. 22:15:00
Temat: Wieści znad wody


Tydzień wcześniej w naszym i w sąsiedzkim kole odbyły się otwarte, podlodowe zawody wędkarskie. Zawodnicy schodzili z lodu lekko przemoknięci - aura nie sprzyjała. Wszystkie znaki na niebie zapowiadały niechybny spływ lodu do morza.



Przy wspólnym ognisku, zaczęli się umawiać na następne ”podlodowe” spotkania...
Tylko czy lód przetrzyma, bo zostały jeszcze do przeprowadzenia jubileuszowe "Podlodowe Ostatki"...
Czas szybko mijał…

Piątek. 1 lutego 2008.

Telefon jazgoli nerwowo.
- Cześć - słyszę w słuchawce glos prezesa "UKLEI"- pojutrze "Podlodowa Dziesiątka" - zapraszam.
- W zawodach nie wystartuję, ale na pewno przyjadę spotkać się kolegami, popstrykać zdjęć do naszej witryny - odpowiadam.
- OK, do niedzieli.
- Do niedzieli.

Wariaci pomyślałem, taka pogoda - deszcz padał prawie codziennie przez ostatni tydzień, plusowa temperatura - a oni na lód. Wędkarstwo zawsze traktowałem jako wypoczynek - relaks. Jak tu się relaksować w zimnie, zgięty w kucki na " kruchym gruncie". A gdzie fotelik, słoneczko i piwko w dłoni? Ech, kiedy nadejdzie ta wiosna.

Sobota. 2 lutego 2008.

Godzina dwudziesta czwarta z minutami. Siedzę przy kompie, rozgrywam z kolegami z PW mały meczyk w "Propillki". Rybka bierze różnie. Ciekawe, jakie jutro będą połowy w "realu" na Pilwągu?
W międzyczasie biorę prysznic, rozgrzany siedzę znowu przy komputerze, okno lekko uchylone, a za nim słychać lekki wiaterek.

Niedziela. 3 lutego 2008.

Budzę się późnym rankiem. Matko Boska - gardło zawalone, z nochala wydobywa się bulgot. No ładnie się załatwiłem. Oto skutek otwartego okna. Patrzę przez szybę, za oknem słońce pięknie świeci, termometr wskazuje -2. Ładną pogodę mają zawodnicy.

Śniadanie, zabieram aparat i statyw, ładuję się do samochodu i w drogę. Po drodze zahaczam o aptekę, kupuję pastylki do ssania i obieram azymut na Pilwąg.

Droga mija szybko, za oknem piękne krajobrazy. Zostawiam z boku inne jeziorka, gdzieniegdzie mała pokrywa lodu, przeważnie widoczna woda a lód? No właśnie: a lód? Będzie na pewno, w końcu Pilwąg został okrzyczany... Mistrzem Świata w pokrywie lodowej!
Jestem na miejscu.

Wychodzę z samochodu. Cisza. Coś mi tu nie pasuje. Las jeszcze śpi, nie słychać ptaków, ani szumu drzew. Do wiosny jeszcze daleko. Inne auta stoją na poboczu. Gdzie zawodnicy?
Wchodzę w małą alejkę. Widzę cel mojej wyprawy - Pilwąg.


Jezioro zamarznięte... Zawodnicy rozproszeni po całym jeziorze. Daleko widać tylko nieruchome zgarbione punkciki.


Podchodzę do brzegu. Widać już oznaki przedwczesnej wiosny. Przy samym brzegu jakoś cienko z lodem.


Jak oni weszli. Aha. Jest pseudo pomost wykonany z gałęzi i starych drzew. No tak, a jakby inaczej.


Podchodzę do kładki, badam stabilność. Hm…Ruchoma jak cholera. Rozglądam się dookoła za jakimś drągiem. W koło pełno gałęzi.
Gałęzie, kruchy lód - kurcze już to przerabiałem. Dawno temu.
Wspomnienia z dzieciństwa powróciły. Młodzi chłopcy zabawiają się na kruchym wiosennym lodzie. Zabawa jest przednia. Jednak nie wszyscy z niego zeszli. Gdyby w pobliżu była jakaś gruba gałąź. Ale jej nie było, a może i była, tylko panika zaćmiła spokój i logiczne myślenie w chłopięcych głowach.

Od tego czasu w niektórych z nas został lęk do lodu. Fobia objawiająca się drżeniem nóg, skurczem w gardle, zawrotami głowy i takim bezwiednym ściskiem - paraliżem mięśni, że na drugi dzień czujesz, jakbyś przebiegł maraton.
No cóż...

Rozstawiam statyw na pagórku, montuję na nim aparat i zastanawiam się co tu "sfocić". Po raz drugi jakiś dziwny obraz w mojej głowie cały czas nie daje spokoju. Coś mi tu nie pasuje, coś jest nie tak. Tylko co?
Ta świadomość będzie prześladować mnie do końca pobytu na Pilwągu.

Zaczynam pstrykać. Słońce i jasność jest dzisiaj moim sprzymierzeńcem. Zdjęcia powinny być w miarę udane, aczkolwiek nie jestem mistrzem fotografii. Traktuję to jako hobby, ale takie bez przesady.
Przepalone niebo, krzywy horyzont - a niech tam, przynajmniej koledzy będą mogli krytykować, przecież co drugi to znawca kunsztu.


Zbliżą się godzina 13.30. Jeszcze godzina do zakończenia zawodów. Zmarzłem. Trzeba iść do samochodu, rozgrzać zziębnięte członki. Ale jaszcze parę fotografii.
Pstryk.


Pstryk.




Siedzę sobie w aucie. Silnik miarowo pracuje ciepłe powietrze zaczyna powoli rozchodzić się po wnętrzu kabiny... Rozmyślam sobie o życiu, ludziach, rybach i lodzie.
Wędkarze z wielką niecierpliwością czekają na lód, aby na nim postawić swoją nogę, by móc doświadczyć tego, co dla innych jest niezrozumiałe. Ech te rybki. Amok dosłownie! Zdarza się jednak, że suma wejść nie jest równa sumie zejść z lodu. Z matematyką nie ma to nic wspólnego - jedynie z mądrością i zdrowym rozsądkiem człowieka.

Jak to kiedyś pisał w jednym artykule Arek - prezes klubu Ukleja":" Życie od śmierci dzieli bardzo niewiele. Czasem tylko chwilka, czasem tylko milimetr, czasem tylko cienki lód".

To tak jak w życiu. Stawiamy sobie cele, marzymy, planujemy sobie przyszłość przeważnie u boku jakieś pięknej, kochanej istoty, z którą chcemy przeżyć aż do końca swoich dni. Jakiś nierozważny krok bez przemyślenia powoduje, że wszystko tracimy. A potem już tylko cierpienie, przeważnie dla tych drugich osób. A tyle jeszcze nieodkrytych jezior, niezłowionych ryb i ta presja. Nie możemy usiedzieć w domu, wszystko nas drażni.
Wyobraźnia w głowie wyświetla nam filmy z wielkimi rybami i z nami w roli głównej. Lecimy na lód i wystarczy wykuć przerębel, założyć mormyszkę, czy też błystkę. Aha, jeszcze trzeba wejść na lód, no i z niego zejść.

Kochani bądźcie ostrożni! Nie ryzykujcie bez potrzeby. Największy okoń czy też płoć nie są warte osieroconych dzieci czy też cierpiących wdów. Nie ryzykujcie!!! Łówcie ryby wyłącznie na znanym zbiorniku. Nie wybierajcie się w pojedynkę, szczególnie na pierwszy lód, wprawdzie bardzo mocny, ale również niebezpieczny! Omijajcie wszelkie ujścia, podejrzane plamy i odbarwienia. Zwłaszcza na pierwszym lodzie tyle jest tragicznych wypadków... Nie wolno przeceniać zalet najcudowniejszych nawet pływających kombinezonów! Po prostu łowimy na lodzie tylko bezpiecznym. Każdy wędkarz powinien wiedzieć, czy już można wchodzić na lód. Abyśmy wszyscy mogli się gdzieś spotkać!
Brr...

No tak. 30 minut minęło bardzo szybko. Za chwilę zaczną się schodzić bohaterowie dzisiejszego dnia...
Schodzę na pagórek, ponownie rozstawiam statyw i pstrykam zdjęcia wracającym w komplecie zawodnikom. Uśmiechnięci i zadowoleni. Cali i zdrowi.


Jeszcze tylko ważenie ryb,


... wręczenie nagród oraz wspólne pamiątkowe zdjęcie...


i mogę spokojnie wracać do domu.

Siedzę w ciepłym pokoju przed komputerem, obrabiam zdjęcia i nagle - eureka. Już wiem, co mi cały czas nie pasowało. Brąz, cholerny brąz. Niby mój ulubiony kolor, ale nie tu i nie teraz. Wszystkie zdjęcia miały odcień brązu, jak z sukienek starszych kobiet z kółka różańcowego, które w procesjach podtrzymywały chorągiew z Matką Boską.

NIE BYŁO ŚNIEGU. Nigdzie. Ani na drzewach, ani na trawie. Był lód, a nie było zimy. Jak nie było zimy, to skąd na Pilwągu lód?
Zaczarowane jezioro.
Czekaj no, jeszcze do Ciebie wrócę i postawie nogę na Twojej lodowej zaczarowanej skorupie.

……………………
Czas na mecz w Propillki...

Akabar







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1727