XII Biesiada Pogawędek Wędkarskich GRYFINADA Relacja cz. kolejna
Data: 08-08-2008 o godz. 10:32:44
Temat: Pogawędkowe imprezy



Węgorza już nie ma

Czyli kolejna część opowieści.


Dla utrwalenia niezapomnianych chwil. Przypomnienie nawałnicy.

Posiłki mieliśmy różne. Ci co złapali rybkę mogli pojeść świeże mięsko. Reszta musiała zaopatrzyć się w pobliskim sklepie.
Pierwszą potrawą jaką wykonał Karpiarz dla wszystkich był żurek. Ale to już było. Tym razem były rybki, ale nie dla wszystkich.

Na przygotowanie potrawy nie trzeba było długo czekać. Od razu zabrał się do smażenia. Zapachy smażonej ryby roznosiły się po całej Żabnicy. Tubylcy zaczęli chętniej wychodzić na spacery. Dziwnym przypadkiem przechodzili obok naszego obozowiska.


Wszyscy mieli ochotę na taka potrawę. Nie każdemu było dane popróbować tego przysmaku. Pierwszy oczywiście zajadał Janusz.
 

Jezier jako jedyny załapał się na kulinarne przysmaki.

Sołtys mimo wielu podejść musiał kolację sam sobie przygotować. Udał się do samochodu po…

Super smaczne domowe gołąbki prosto ze słoika kupione w Biedronce lub jakimś innym dyskoncie przygotowującym domowe obiadki.
Każdy, kto próbował dostać się do Karpiarzowego garnuszka słyszał:  - Węgorza już nie ma.

Polak po jedzeniu myśli o gawędzeniu.
Punktem zborowego gawędzenia był stolik z parasolem. Przy stoliku często brakowało krzesełek. Do siedzenia wykorzystywano wszystko na czym można siedzieć.

Kiedy i tego zabrakło miejsca stojące zapełniały się bardzo szybko. Gdy tylko jakieś krzesełko zwalniało się zaraz je ktoś zajmował. Janusz z Jadzią znaleźli na to sposób.
Tutaj widać wolne krzesełko. To tylko złudzenie optyczne.


Tresowany piesek a raczej suczka imieniem Vicki pilnowała ich dobytku. Śmiało mogli zostawić napój złocisty. Nikt nawet nie próbował zająć tego miejsca, nie mówiąc o zabraniu piwa.
Kiedy tak pojedli i popili zabrali się za pogawędki wędkarskie w skrócie PW.

Opowieści nie było końca. Wszyscy chwalili się gdzie to nie byli, co robili a jaaakie ryby złapali. Janusz tak się zagalopował, że opowieści musiał podeprzeć papierami. Ciężko było uwierzyć w to co mówił.

Dopiero po okazaniu wszystkich zezwoleń, pozwoleń, zaświadczeń i wielu innych papierków. Wszyscy oświadczyli chórem: - Oświadczamy, iż już wierzymy w to co mówisz. Nie musisz więcej niczego udowadniać.

Jadzia zastanawiała się czy to na pewno jej ukochany mąż. I jak tu niepostrzeżenie zniknąć. Posiedzieć w samotności. Czmychnęła do tlącego się ogniska.
Długo tam nie posiedziała sama.

Robert przyszedł pożalić się, że go od tego słuchania rozbolała głowa i nawet spuchła. Jadzia nie znająca się na męskich dolegliwościach woła Janusza: - Nagadałeś głupot to teraz zabaw się w doktora.

Robiąc dobrą minę do złej gry próbuje dowiedzieć się od Roberta co mu tak naprawdę jest. A co najważniejsze co mogło mu tak zaszkodzić.

Czy aby na pewno te opowieści a może coś innego. Może coś zjadł lub wypił niestrawnego. A może płyny jakie spożywał były w rozsądnych ilościach.

Przy tak silnym i zmasowanym ataku Robert próbował zgonić swoją niedyspozycję na migrenę.

Janusz jako doświadczony człek rzekł: - Chłopie migrenę to mają księżniczki a ciebie to może tylko głowa nap........., do wesela córki się zagoi. Jak nie będzie schodzić przesuniemy termin ślubu na późniejszy termin.

Chciał nie chciał poszedł pożalić się innym jak to potraktował go Karpiarz. Jjjan: - zobacz Tirih ten też z niego się śmieje.

W tym czasie Jezier wyciąga komórkę i dzwoni do przyjaciela. Przypadek czy nie, najlepiej w to nie wnikać. Jak to jeden z uczestników Gryfinady często powtarzał „Aby życie miało smaczek raz dziewczynka raz chłopaczek”. Odzywa się komórka Tirith – a, znikaj kolego Robert ciebie zmęczy.

Jedyne spokojne miejsce w całym obozowisku to okolice TOI TOI. Tutaj każdy mógł przyjść i posiedzieć sobie w jako takim spokoju.

Nasza Oleńka (a raczej Wykrzyknikowa) podjęła decyzję jutro wybiera się na rybki. Oczywiście przed długą wyprawą musi zjeść spory posiłek i trochę odpocząć.

Jak pomyślała tak zrobiła. W lodówce, którą udostępnił nam Marfox znalazła sporą porcję jogurtu. Większego kubka już nie było. Po takim obfitym posiłku pora iść do namiotu zdrzemnąć się.

Droga daleka, biedna nie dotarła do środka. Przed samym namiotem padła jak zastrzelona.
Kolega Wojtek wykorzystując okazję schował się w swoim namiocie.

Też posilił się jogurtem. Nie wiadomo czy swoim czy resztą pozostawioną przez Szpileczkę.
Nie chcę niczego sugerować, ale do namiotu nie musiał się chować aby go zjeść.

Nie wiadomo co podziałało na innych. Padł w namiocie krzyżem Artur. Nic go nie ruszało. Przebudził się na moment sprawdził czy impreza jeszcze trwa i poszedł spać. Tyle go widziano.

Zippo zmęczony wybieraniem woblerków (z inicjałem JL) z mojego pudełka padł jak długi. Śnił o ręcznej robótce. Jak je skopiować i kiedy znajdzie czas w Norwegii na wykonanie tak znakomitych wyrobów.

Tirith, aby przy wieczornym ognisku mu nikt nie zajął miejsca postanowił pospać na krześle wędkarskim.
Gdy w końcu towarzystwo powstawało i powróciło do normalności nadszedł czas na opowiadanie kawałów. Niszę w tym sektorze znalazł Zamker i Marfox. Opowiadali do bólu.

Robert zapomniał nawet o swoich problemach z głową. Takiej ilości kawałów nie znają nawet najstarsi górale.

Po jednym z nich Roberta powaliło na ziemię.

A może od początku.
Trwa rozprawa sądowa o strzelanie do małego ptaszka –kukułki.
Sędzia prosi oskarżonego o powiedzenie swojej wersji wydarzeń.
Oskarżony:
Proszę wysokiego sądu jestem myśliwym, posiadam zezwolenie na broń. Poszedłem do lasu coś upolować. Idę sobie patrzę lis. Strzelam i nic lis uciekł. Widzę sarnę strzelam i ponownie chybiłem. Idę dalej widzę niedźwiedzia. Kolejny raz pudło. Nagle słyszę na drzewie siedzi kukułka i kuka KUKU, KUKU, KUKU celuję i nagle spada coś wielkiego z drzewa. Ja nogi za pas i uciekłem.
Sędzia prosi świadka o powiedzenie swojej wersji wydarzeń.
Więc tak Wysoki Sądzie:
Idę lasem zbierając grzyby, widzę jakiś wariat strzela do wszystkiego co się rusza. Wchodzę na drzewo i krzyczę. KUKU, KUKU, KUKU kurwa nie strzelaj.

I wiele innych jak kawał o kręgosłupie i kości. Może autor napisze go na forum pośmieją się wszyscy jeszcze raz.
A tak wygląda tekst na jednej z koszulek. Najbardziej cytowana przez mojego juniora.

Przy wieczornym ognisku opowieści ciąg dalszy.

Kolejną osobę od słuchania rozbolała głowa. Sprawdzał czy to nie jego czacha tak dymi. Przy dokładnym oglądnięciu zdjęcia można oświadczyć. Nie było tak źle. To tylko ognisko.

Rano pobudka i sygnał do ataku. Szybkie zbieranie sprzętu.

Wyruszyliśmy. Po wczorajszym rozpoznaniu terenu i stanowisk ryb zapadły decyzje kto i gdzie wędkuje. Jedni płynęli na kanały inni znów w kierunku Gryfina jeszcze inni pozostawali na brzegu. Ja miałem popłynąć z Tomkiem i Hubertem.

Tę grupkę zobaczymy jeszcze w akcji.

Tirith truchtem nie Mo/że nadążyć za kolegami.

Panowie tajniacy w ciemnych okularach zabrali na hol Zippo. Ten to miał dobrze. Codziennie ktoś go ciągał. Źródełko w jego akumulatorze nawet nie musiało pracować.


Krzysiek i Jaca penetrowali kanały. Okolice piękne tylko rybki nie współpracowały. Znaleźli miejsca gdzie według sztuki wędkarstwa będzie można jesienią połapać szczupaki.

Ujęcie prawie takie same, tylko woda inna. Mina Krzyśka świadczy chyba o niezadowoleniu. Przyjechał tyle kilometrów połapać a nie popływać.

Napotkali liczną rodzinkę łabędzi. Taka ilość w jednej rodzinie to chyba rzadkość.

Od świtu do godzin południowych trwały zacięte walki. Przeciwnik cały czas dawał znać o sobie. Nie było łatwo go zaskoczyć. Widziano bolenie na wędce można było poczuć sandacza.

Zamker wyciągnął jednego. W trakcie długiej walki po opadnięciu z sił Zamkerowi udało się wyciągnąć jednego z nich. Pierwszym odruchem było zdjęcie okularów. Myślał, że szkła nie tylko przyciemniają ale i pomniejszają.

Ten okaz należy do Zippo. On nie miał wątpliwości co się skusiło na woblerka. Przyczyna oczywista na rybki nie zakłada okularów.

Ten okaz wodnej fauny należał … sam już nie wiem do kogo. Przy takiej ilości fauny wodnej złapanej poprzedniego dnia przez Artura nie jestem w stanie tego zapamiętać.
Nawet Oleńka dała namówić się na spacer wodny. Jak wiadomo trzymała w ręku wędkę. Nawet złapała pierwszą w życiu rybkę. Na pewno była ogromnych rozmiarów. Jak powszechnie wiadomo pierwsza zawsze jest ogromna.

Wszyscy znają profesjonalne podejście kolegi Kunty i Wykrzyknika do wędkowania. Czyli zero marnowania czasu na głupoty. Szukamy ryb do bólu. W przypadku zmęczenia wyznaczamy wachty. Jeden wędkuje i pilnuje Szpileczki, aby rybka ją nie wciągnęła do wody. Dobra rybka może więcej ważyć od niej samej. Jak było widać na jednej z fotek wiadomo czym się lubi pożywić. Drugi w tym czasie odpoczywa i śni o wielorybach.

Obsługiwałem napęd. Zabrałem wędkarski narybek na wyprawę ich życia. Hubert i Tomek prześcigali się w wymyślaniu ryb jakie widzą w wodzie. Tylko mi coś na oczy padło i nie mogłem nic zobaczyć. Po godzinie prób łapania, jedna zdecydowała się pokazać. Tomkowi niestety zostały tylko opowieści wrócił do domu z pełną puszką kukurydzy.
Na brzegu Jezier z Robertem pół dnia tłumaczyli Karpiarzowi i Włodkowi jak wygląda i do czego służy metoda bocznego troka.

Kiedy Jeziorowi opadały ręce Robert brał sprawy w swoje ręce. Janusz z posępną miną nie mógł zrozumieć jak to może działać.


W tym czasie Zamker i Jjjan po drugiej stronie brzegu Regalicy moczyli kije.

Pierwszy do metody bocznego troka dał się namówić Włodek. Rezultat, wyniki jakie osiągnął są nadal wielką tajemnicą. Mam wielką nadzieję, że teraz ujawni ją.

Dopiero pod wieczór Janusz zdecydował się spróbować. Zrozumienie zajęło mu sporo czasu. Ten czas nie poszedł na marne. Zobaczcie ile w tej twarzy radości w trakcie rzutów.

Uśmiech od ucha do ucha. A za to jakie wyniki. Tylko pozazdrościć można. Branie przy każdym rzucie. Co ja piszę nie tylko branie. Każdy rzut zakończony sukcesem. 100 % wykonania normy.

Okazy nie były wielkie, cieszyły niesamowicie. Kto może pochwalić się takim osiągnięciem. Jedynie chyba tylko Kunta w swoich snach.

Jezier, aż po głowie się drapał myśląc: - co ja narobiłem. Janusz ma moją wędkę, pewnie teraz mi jej nie odda.


Zamker z Jjjanem jak usłyszeli o wynikach tak się rozmarzyli, że nie reagowali na nic. Ostatnie promienie słońca w tych marzeniach pomogły jeszcze bardziej. Słyszałem w ich głowach myśli: – Ja tu jeszcze wrócę, tylko nie wiem kiedy.
Z wielkim zapałem i poświeceniem wykonywaliśmy powierzone zadanie. Odra została przez nas opanowana - nie wzięliśmy jeńców. Uwolniliśmy wszystkich wziętych do niewoli. Cieszyliśmy się ze zwycięstwa.
 

Cdn i to naprawdę niebawem. Szybciej niż myślicie.


Darogryf







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1772