Górka – Adrenalina i pierwsza krew, cd.
Data: 20-08-2008 o godz. 17:30:00
Temat: Tu łowię


Po "zabawie" z sandaczami, rozsiadłem się wygodnie na dziobie łodzi. Otworzyłem torbę z jedzeniem, nalałem do kubka gorącej herbaty. Byłem bardzo zadowolony z połowów. W swoich najśmielszych oczekiwaniach, nie marzyłem nawet o takim wyniku - i to tylko do wieczora!...



Gdy już się posiliłem, emocje opadły, a serce przestało walić jak młotem - otworzyłem dobrze schłodzone piwko i popijając rozmyślałem, co jeszcze skrywa moja nowa górka. Jakie jeszcze ryby mogą kryć się w jej pobliżu? Poczułem się w pełni zrelaksowany i odprężony. Tymczasem wokół zrobiło się już całkowicie ciemno – nastała noc. W oddali majaczył jedynie kontur lasu na tle ciemnego, zachmurzonego nieba. Życie jakby zamarło – zapadło w sen.

Poczułem się znużony, wstałem wcześnie rano, by jechać najpierw na żywce. Potem nie spałem w ciągu dnia. Nic więc dziwnego, że zmęczenie dawało o sobie znać.

Spojrzałem na zegarek, dochodziła już dwudziesta trzecia trzydzieści. Nie spodziewałem się więcej brań, no może dopiero przed drugą w nocy coś jeszcze się skusi. Nastawiłem budzik w telefonie, ubrany już w "piżamę" - na nocki zabieram zawsze kombinezon zimowy - wymościłem sobie na dziobie łodzi i ułożyłem się do snu.

Na spotkanie z Morfeuszem nie musiałem wcale długo czekać. Ledwie zdążyłem przyłożyć głowę do prowizorycznej poduszki, a już za chwilę usnąłem. We śnie widziałem wszystkie poprzednie brania, słyszałem odgłos szorującego po burcie dzwonka. I siebie, jak odpinam sygnalizator, zacinam i holuję rybę. Muszę przyznać, że tegoroczne sandacze nie zachowują się na kiju normalnie. Nie są słabeuszami, które tylko w początkowej fazie holu walczą i ewentualnie podczas podbierania. Te od początku do samego końca walczyły, były silne! Ech, piękny sen!...

Ale cóż to? Pomimo, iż ryba jest już w moich rękach, dźwięk dzwonka nie ustaje? Nadal wyraźnie słyszę jego pobrzękiwanie? Otworzyłem oczy, już chciałem obrócić się na bok, gdy wreszcie do mnie dotarło, że ja naprawdę to słyszę!

Zerwałem się momentalnie do pozycji siedzącej! Jednym ruchem włączyłem latarkę czołową i oświetliłem miejsce, gdzie ustawiony był kijek - ten bliżej mnie.

Podwieszony na żyłce i odciągnięty w bok sygnalizator, podskoczył lekko, przesunął się po burcie o jakieś pięć centymetrów, na chwilkę zatrzymał…A potem ruszył w kierunku kija, bez specjalnego pośpiechu.

- O, jest branie, ale to nie jest duża ryba. Te zawsze biorą bardzo agresywnie, potrafią nieźle strzelić dzwonkiem o blank wędziska - przeleciało mi przez myśl.

Do tego brania nawet nie wstawałem - miałem już tyle emocji tego wieczora, że już mi specjalnie nie zależało na wyjęciu kolejnego mikrusa. Po delikatnym braniu byłem pewien, że mam do czynienia z niewymiarową rybą.

Na siedząco odpiąłem dzwonek, kołowrotkiem wysztramowałem żyłkę, jednak jeszcze nie zacinałem. Czekałem na wyraźny ruch ryby, by mieć pewność, że zatnę w odpowiedniej chwili.

- Jest! - poczułem jedno, potem drugie lekkie szarpnięcie…

Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Do zacięcia nie użyłem zbyt wielkiej siły, nie chciałem zrobić krzywdy niewymiarkowi. W tym momencie stanąłem jak wryty. Kij zamiast polecieć gdzieś do góry - stanął w miejscu, szczytówka zapulsowała. Poczułem jak jego wygięcie coraz bardziej narasta, aż usłyszałem wyraźnie dźwięk hamulca, odpuszczającego rybie żyłkę.

- O rety! To nie są przelewki, to konkretna ryba!

Stanąłem na łodzi i natychmiast skwitowałem ponownym - tym razem potężnym zacięciem Rozjuszyłem to coś na drugim końcu zestawu. Zbaraniałem zupełnie! Ryba zaczęła odjeżdżać, wybierając z kołowrotka żyłkę trzydziestkępiątkę, pomimo mocno dokręconego hamulca - aż łódź wyraźnie przechyliła się na burtę.

Nie byłem pewien, co uwiesiło się na haku. Na szczupaka mi nie pasowało, bo nie stosuję przyponów - żyłkę odciąłby bez problemu. Sum? Też chyba nie, ten walczy zupełnie inaczej.

Dokręciłem mocniej hamulec - mogłem sobie jeszcze na to pozwolić. Teraz ryba pompowała szczytówką kija i zataczała koło, trzymając się wciąż głębokiej wody.

- To musi być duży sandacz - pomyślałem i zaraz przypomniałem sobie, że przecież te wcześniejsze też tak zaciekle walczyły.

Odczekałem, aż ryba trochę się uspokoi i z kolei ja zacząłem pompowanie. Raz za razem, to podnosiłem szczytówkę do góry, to opuszczałem jednocześnie zwijając żyłkę. Ryba była coraz bliżej łodzi. Już wydawało mi się, że za chwilę znajdzie się przy powierzchni, gdy ta dała nura wprost pod łódź. Zanurzyłem kij pod wodę i zacząłem lekko tupać i kopać w burtę, by odstraszyć ją i nie pozwolić na przejście pod łajbą, gdzie mogłaby zaplątać się w kotwice. Pomogło! Ryba wyszła i zaczęła ponownie harce przede mną.

Teraz sięgnąłem po podbierak. Położyłem go na burcie, końcówkę przekładając między nogami. Pozostało mi jeszcze tylko podebrać rybę.

Gdy podciągnąłem ją do powierzchni, zdębiałem - sandacz! Ryba była większa od mojego podbieraka. Jedną ręką trzymałem zanurzony w wodzie podbierak, a drugą wciągnąłem rybę nad siatkę. Nie mieściła się, ale oparłszy środkową część tyczki podbieraka o burtę, przycisnąłem końcówkę w dół, by przy pomocy takiej dźwigni ryba zgięła się i wpadła do siatki.

Odłożyłem kij i zająłem się zdobyczą. Był imponujących rozmiarów i było co, przenosić przez burtę.

Położyłem go na podłodze łodzi, odpiąłem z agrafki żyłkowy przypon i wypiąłem hak z jego pyska.

Po wyjęciu z siatki podbieraka zmierzyłem rybę. Miała 101 cm! - o 5 cm mniej niż mój dotychczasowy rekord.

Teraz pozostało jeszcze tylko uwiecznić moją zdobycz na fotografii. Zawsze mam pod ręką "dyżurny" aparat, który ustawiłem teraz na akumulatorze i skrzyneczce wędkarskiej, włączyłem samowyzwalacz, szybciutko zapozowałem z rybą i… ciach! Sandacz majtnął się w moich rękach, wywinął kozła i po kolanach zsunął się na podłogę. Oczywiście nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że pokrywą skrzelową boleśnie rozciął mi kciuk. Krew natychmiast spłynęła aż do rękawa, ale bardziej w tym momencie zalewała mnie szewska pasja. Kląłem na czym świat stoi.

Wytarłem szybciutko krew, uruchomiłem ponownie samowyzwalacz i tym razem udało się zrobić fotkę, a nawet trzy.

Gdy podziękowałem już sandaczowi za współpracę, zmontowałem na nowo zestaw i zarzuciłem w to samo miejsce - na ten sam blat, na 8,5 m głębokości.

Sandacz tak bardzo rozciął mi kciuk, że przez godzinę nie mogłem zatamować krwi. Non stop cieniutką stróżką sączyła się po palcu. Owijałem ręcznikiem - gdzież tam! - krwawiłem jak wieprzek. Wreszcie po wielkich trudach udało się, ale palec wciąż bolał i szczypał. Wcześniej nie zwracałem na ten ból uwagi. Otrzymałem taką dawkę adrenaliny, że ból jakby nie istniał.

Przeniosłem się z obrotowego krzesła na dziób, usiadłem i usłyszałem dzwonek - ten sam, który przed kilkudziesięcioma minutami podwiesiłem pod kijem. Spojrzałem odruchowo i zobaczyłem to samo, co przy poprzednim braniu. Dzwonek drgnął i zaczął sunąć w kierunku kija - jakby ktoś "replay" włączył.

Odpiąłem dzwonek i tym razem już ciąłem rybę zdecydowanie i mocno. Cała akcja powtórzyła się od nowa, ale ryba z pewnością nie była ta sama. Była co najmniej tak duża, ale następna, kolejna z tej samej półki.

Poczułem się jakoś dziwnie, dreszcz przeszedł przez całe moje ciało aż do czubka głowy. Dziwna fala gorąca i dziwna moc mnie ogarnęła. To wszystko dało mi jakąś silę, nagłe uczucie, że mógłbym chwycić nawet diabła za rogi. Adrenalina?

Wszystkie czynności związane z zaciętą rybą, były dokładnie takie same: zacięcie, ostre pompowanie ryby, potem ja pompowałem kijem, podbierak pomiędzy nogi…

Niestety, nie dane mi było nawet podciągnąć jej do powierzchni - zobaczyć, ocenić wielkość. Była tuz, tuż i w tym drastycznym momencie, w ostatniej fazie holu - wypięła się z haka. Szlag!

Resztę tej nocy - do białego rana - przesiedziałem na krześle. Nie żałowałem zerwanej sztuki i tak złowiłem więcej, niżbym mógł się spodziewać. Nie pierwsza to ryba, która ze mną wygrała. Na tej górce, jeszcze tego samego tygodnia, przegrałem pojedynek z kolejnym takim sandaczem - więc i nie ostatnia.

* * *

Ta górka ma w sobie coś! Coś, co przyciąga tu piękne sandacze, ale nie tylko je. Widziałem w jej pobliżu ogromne sumy - jeszcze nie złowiłem żadnego godnego uwagi, ale wiem chociaż, że tam mieszkają. Mnie również przyciąga do niej ta jej magia, zasobność i tajemniczość.

Jotes







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1776