Dzięki koledze... tak chciał los
Data: 16-09-2008 o godz. 08:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Pogoda nie rozpieszczała. Termometr za oknem wskazywał tylko kilkanaście stopni, a mocny wiatr i przejściowe opady deszczu zachęcały raczej do pozostania w domu. Nic z tego …



… zrezygnowałem z wyprawy na ’’zaroślowce’’ i udałem się nad miejski zalew. Ostatnie 3 lata machania spinningiem, na tej wodzie, nie dały jakiegokolwiek kontaktu z cętkowanym władcą słodkich wód. Jak zawsze, idąc wolnym krokiem myślałem sobie ’’może to dzisiaj, może będzie jakieś puknięcie…’’ Nie oczekiwałem wiele! Ot tylko tyle, żeby w końcu zaliczyć jakiś kontakt z rybą, poczuć, że w tej wodzie jest sens jeszcze łowić. Spining zmontowany, na agrafkę przyponu zakładam dwunastocentymetrowego woblera Salmo Skinner. Pierwsze rzuty kierowane pod trzciny nic nie dały. Wachlarzem obławiam otwartą wodę. I tak, krok po kroczku, wobler przemyka już przy łodygach trzcinowego gąszczu z prawej strony. Jeszcze dwa trzy rzuty koło roślin i nic. Chciałem zmienić miejsce, ale postanowiłem, tak dla spokoju, posłać wabik wzdłuż pasa ziela z lewej strony. Mam wrażenie, że za głęboko poprowadziłem Skinnera, a ten odbił się od jakiejś muldy piasku. Ponawiam rzut i sytuacja się powtarza. Tym razem mocno zacinam, ale na końcu kija nic nie czuć. Zwijam luz powstały po zacięciu i znowu, jakby wobler otarł się o piasek na dnie. Powtórzyłem zacięcie i czuć lekkie pulsowanie, coś jest … Niewiarygodne, mam rybę! Tyle wypadów ’’o kiju’’ i w końcu jest. Kolega myślał, że się z niego nabijam, ale pokazałem mu przesuwającą się plecionkę. Uwierzył! Stawiamy na ’’okołomiarowego’’ lub jeszcze mniejszego szczupaczka. Łatwo idzie, zaraz będzie pod powierzchnią, jeszcze tylko metr, najwyżej półtora.
- Widziałeś?
Fontanna wody na powierzchni i uciekające metry plecionki z kołowrotka wyprowadzają nas z błędu. To jest piękny szczupak! Mówię, że chyba będzie to mój rekord. Na pewno! Młodszy stażem kolega krzyczy coś o metrówce. Nie wierzę i nie daję się ponieść emocjom. Ryba trzyma się około 15 - 20 metrów od brzegu i ciągnie w stronę otwartej wody. Ciągle holuję na nisko opuszczonym kiju, gdyż każde podniesienie kończy się wyjściem do powierzchni. Powoli do mnie dociera, że pobicie mojego dotychczasowego rekordu może stać się faktem. Upływają długie sekundy, powoli podciągam rybę do brzegu. Nagle szczupak robi odjazd w trzciny po prawej stronie. Szybka kontra i w ostatnim momencie wyprowadzam rybę z, rzadkiego jeszcze, lasu łodyg. Ryba jednak płynie w druga stronę, w jeszcze gęstsze badyle! Dokręcam hamulec i palcami przytrzymuję szpulę. Mój przeciwnik jest silny, muszę odpuścić rękę ze szpuli. O zgrozo … władował się w ziele i ciągle wciska się dalej. Lewą ręka przytrzymuję szpulę i delikatnie, lecz zdecydowanie, wyciągam rozbójnika z buszu. Niedobrze! Wokół jednej z łodyg zaplątała się plecionka. Łoli ( pogawędkowy Krokodyl) zdejmuje portki i wchodzi do wody po kolana. Mówię mu, żeby wyrwał tylko tą trzcinę, o którą zaplątała się linka. Jest! Wyszedł! Będzie nasz! Już nie ucieka, tylko trzęsie łbem. Dręczy mnie jeszcze jedna obawa - końcówka holu. Już tyle ryb straciłem w tej fazie. Łoli nie wie jak podebrać tak dużego szczupaka. Chyba trochę się go bał! Jednak ryba ostatecznie ląduje na mokrym piasku. Momentalnie doskakuję do ryby i pilnuję, żeby nie zsunęła się do wody.
Jest piękny i dużo większy niż myślałem. Miarka wskazuje 86 cm, szybka sesja i rybka wraca do wody przy dźwięku migawki aparatu.

Przepiękny epizod w moim dotychczasowym łowieniu. Dopiero teraz do mnie dociera to, co się stało. Ręce zaczynają się trząść, a w brzuchu czuć ten dreszczyk. Pomimo sporej dawki adrenaliny nie byłem jakoś kosmicznie szczęśliwy, nie tak wyobrażałem sobie połów takiej ryby.

Mimo szczerych chęci i obłowienia sporej części wody, nic więcej się nie działo. Gdyby nie wcześniejsze wydarzenie, ten dzień byłby zupełnie jak inne, a tak zostanie na długo w mojej pamięci.
Prawdziwa radość z połowu ogarnia mnie dopiero w domu, gdy wrzucam fotki na kompa. Nic nie jest w stanie zepsuć mi nastroju! Jestem szczęśliwszy niż dziecko na mikołaja lub w dniu swoich urodzin.

P.S.
Rybę dedykuję koledze Krokodylowi(Łoliemu)! Bez jego pomocy byłoby mi ciężko wygrać tą walkę jeżeliby do niej w ogóle doszło. Miałem zamiar zacząć z drugiej strony zbiornika, ale kolega gwizdał wołał i się doprosił…. Dzięki Łoli.

Pozdrowienia dla kolegów wędkarzy

Milan







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1782