Troć Redy 2009
Data: 21-01-2009 o godz. 19:00:00
Temat: Spinningowe łowy


W zeszłym roku na Redzie dosyć późno, bo pod koniec października, zaczął się ciąg tarłowy troci i łososia. Ryb było sporo, a ciąg był bardzo rozciągnięty w czasie. Wiele ryb weszło do rzeki dopiero w Grudniu! Sytuacja ta zachęciła mnie do zaproszenia na ryby znajomych z Pogawędek Wędkarskich. Pierwszy odpowiedział Zippo i zgłosił swój akces w rozpoczęciu sezonu na Redzie. Do Zippa dołączył Prusak i Jjjanek. Robiło się zatem coraz ciekawiej. Zamker wahał się do ostatniej chwili czy wybrać Redę, czy też może pojechać na Drwęce. Ostatecznie się rozchorował biedaczyna i rozpoczęcie przesiedział w domu.



Pierwszy, bo już 31 grudnia, zameldował się w Rumi Zippo,. Po zainstalowaniu na kwaterze razem z Zippem i kolegą Arturem(Miska) pojechaliśmy do Gdyni, by razem powitać Nowy Rok. Wieczór spędziliśmy na zajadaniu się dorszem i sandaczem w Chacie Rybackiej, a rybki zapijaliśmy piwem i winem. Od czasu do czasu wychodziliśmy na zewnątrz posłuchać koncertu Krzysia Krawczyka. O północy obejrzeliśmy jeszcze tylko zapierający dech w piersiach pokaz fajerwerków i pojechaliśmy się przespać, w końcu rano musieliśmy wstać.

Dzień pierwszy

1 stycznia 6.30 pod moim blokiem czekał już Jjjan z bratem (Łysy) i Miską. Sprawdziliśmy czy wszystko spakowaliśmy i zeszliśmy na dół. Poranek przywitał nas niezłym przymrozkiem. Wszystko dookoła było białe od szadzi, a niebo pochmurne jakby w każdej chwili miał spaść śnieg. Jednym słowem- pogoda dobra na trocie! Szybko spakowaliśmy się do auta, przywitaliśmy się z Jankiem i ruszyliśmy po Zippa, który czekał na stacji. Gdy dotarliśmy na miejsce wspólnie podjęliśmy decyzję o udziale w towarzyskich zawodach Troć Redy 2009. Pojechaliśmy zatem na miejsce zbiórki, gdzie odebraliśmy karty startowe i wyruszyliśmy nad rzekę.


Osiedle

Pojechaliśmy w dół rzeki na odcinek zwany osiedlem. Może nie należy on do najładniejszych, ale łowi się tu bardzo dużo ryb. Po drodze udzieliłem Zippowi i Jankowi kilka wskazówek jak prowadzić przynęty, gdzie mniej więcej szukać ryb i pomogłem dobrać odpowiednie przynęty. Janek został w okolicach mostu w miejscu, które mu wskazałem jako bankowe, my z resztą ekipy pojechaliśmy w górę rzeki, gdzie rozpoczęliśmy łowienie. Po pewnym czasie Zippo poinformował nas, że miał branie, ale rybki nie zaciął. Kolejne minuty mijały, ale niestety ryb nie było. Na szczęście powoli zaczął odpuszczać mróz, bo ciągłe chuchanie na przelotki i odrywanie lodowych bryłek było irytujące. Po około 2 godzinach doszliśmy do Janka, który, podobnie jak my, nie złowił ryby. Zaczęliśmy się już pakować powoli do auta, by jechać wyżej, gdy w miejscu w którym łowił Jjjan jakiś kolega zaciął troć, która miała około 60 cm.

Kolejne miejsce, do którego pojechaliśmy spróbować szczęścia, to okolice garbatego mostu w Pieleszewie. Ten odcinek rzeki jest już dużo ładniejszy od osiedla, rzeka mocno tu meandruje, porośnięta momentami gąszczem drzew i krzewów. Głębokie zakręty, na zmianę z rynnami na prostych odcinkach sprawiają, że ryby mają gdzie się schować, dając tym samym nam wędkarzom szanse na ich złowienie. W końcu rzeka zaczęła się podobać Zippowi, który niespecjalnie, był zachwycony miejskim odcinkiem. Tutaj kompletnie zmienił zdanie o Redzie. Janek ponownie został w okolicach mostu, a my ruszmy w dół rzeki, obławiając każdy, nawet najmniejszy, dołek lub miejsce, w które tylko dało się między krzakami rzucić przynętą. Czas leciał, ryb jednak nadal nie było. Na szczęście nad rzeką nie spotkaliśmy spodziewanych tłumów, przez co wędkowanie było przyjemniejsze. Temperatura też podskoczyła do okolic 0, i żyłka przestała zamarzać. Niestety mimo upływu czasu nadal nikt z nas nie złowił ryby, mimo iż po drodze mijaliśmy kolejnych wędkarzy ze swoimi zdobyczami. Z innych odcinków także docierały do nas głosy o złowionych rybach.


Kolega Darek ze swoją rybą


Miska i ja w Pieleszewie


Zippo

Mimo braku wyników, nikogo nie dopadło zniechęcenie i postanowiliśmy jechać wyżej, w okolice tarlisk. Rozpoczęła się ostatnia godzina zawodów, więc bardziej zaczęliśmy się przykładać się do obławianych miejsc, a Zippo widząc ten odcinek był już kompletnie zauroczony wdziękami Redy.
Ledwo weszliśmy w jeden z pierwszych zakrętów, gdy Zippo oznajmił, że ma rybę. Po krótkim holu na brzegu wylądował 30 cm potoczek, który po szybkim pamiątkowym zdjęciu wrócił do wody.


Potoczek Zippa

Niestety mimo kapitalnych miejscówek, zawody ukończyliśmy z zerowym dorobkiem. Wróciliśmy zatem na miejsce zbiórki, gdzie po zdaniu kart startowych każdy mógł ogrzać się przy ognisku i upiec sobie kiełbaskę ufundowaną przez organizatorów. Tradycyjnie rozdanie nagród dla zwycięzców, pamiątkowe zdjęcia i Troć Redy 2009 można było uznać za zakończoną. Na 60 startujących w zawodach złowiono 10 ryb, co było bardzo dobrym wynikiem.


Ryby zawodów


Janek


Ognisko


Zwycięzcy


Nasza rzeka jest dobrze oznakowana

Dla nas jednak dzień się jeszcze nie skończył. Postanowiliśmy łowić aż się ściemni. Zjechaliśmy zatem kilka kilometrów w dół rzeki, aby obłowić nowe miejsca, gdzie tego dnia jeszcze nie byliśmy. Tu przynajmniej się coś działo- najpierw ładne branie miał Łysy, który prowadząc przynętę z prądem rzeki nie zaciął ryby. Po chwili doszedłem do miejsca, gdzie łowił Janek, który patrząc na mnie miał uśmiech od ucha do ucha. Kurcze, brudny jestem na twarzy czy co, że się tak cieszy- pomyślałem po czym zapytałem o co mu chodzi. A On na to, że właśnie przed chwilą złowił rybę. Pierwszego w życiu pstrąga potokowego, który mierzył 35 cm . Ryba wróciła do wody.


Potok Janka

Emocje po pstrągu Janka jeszcze dobrze nie opadły, gdy kolejne branie zanotował Zippo, ale podobnie jak Łysy nie zaciął ryby prowadząc przynętę z prądem rzeki.

W tym samym czasie na przeciwko nas jeden z wędkarzy złowił lipienia 44cm na trociowego woblera. Niestety ta ryba nie miała tyle szczęścia jak te złowione przez Zippa i Jana. Powoli zbliżał się zmrok, postanowiliśmy jeszcze raz spróbować w okolicach mostu, gdzie zaczynaliśmy dzisiejszy dzień.



Zippo walczy


Zippo i jego pierwsza w życiu troć

W końcu nasza cierpliwość została nagrodzona, a dokładniej cierpliwość Zippa. W miejscu, które polecałem rano Janowi, zaciął piękną troć. Po dosyć spokojnym holu wspólnymi siłami udało nam się wylądować rybę na brzegu. Zippowi ze szczęścia jeszcze ręce drżały, gdy ją mierzyliśmy. Miała równo 70 cm. Pierwszy raz w życiu na trociach i pierwsza ryba, to się nazywa mieć szczęście! Tym akcentem zakończyliśmy pierwszy dzień. Myślę, że był udany, bo łowienie troci ma w sobie ten urok, że ryb nie łowi się na zawołanie i trzeba swoją rybę wychodzić nad rzeką.

Dzień wędkowania się skończył, ale towarzyski był dopiero przed nami. Wieczorem Chata Rybacka, sandacze, dorsze, piwo i opowieści o pierwszym dniu pełnym wrażeń.

Tirith27







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1848