Połchowo 2009. Relacja zlotowego debiutanta cz.1
Data: 11-06-2009 o godz. 07:00:00
Temat: Pogawędkowe imprezy


Będąc od trzech lat na PW wyrobiłem sobie pewne zdanie o niektórych userach z PW. Znałem – tak mi się wydawało – specyfikę ich charakterów określaną na podstawie artykułów tudzież ripost na forum oraz ich twarze ( buźki jak to określił Monk) z awatarów.
Czy się myliłem?
Nie wiedziałem, że kiedyś przyjdzie mi to wszystko zweryfikować.



Prolog

W życiu każdego człowieka przychodzą takie chwile, kiedy należy się zatrzymać, spojrzeć do tylu lub przenicować świat do góry nogami. Przewartościować własne myśli, spostrzeżenia o ludziach, kolegach, przyjaciołach ba, nawet o samym sobie.

Będąc od trzech lat na PW wyrobiłem sobie pewne zdanie o niektórych userach z PW. Znałem – tak mi się wydawało – specyfikę ich charakterów określaną na podstawie artykułów tudzież ripost na forum oraz ich twarze (buźki jak to określił Monk) z awatarów.
Czy się myliłem?
Nie wiedziałem, że kiedyś przyjdzie mi to wszystko zweryfikować.
Co można wiedzieć o człowieku , nie znając go, osobiście z nim nie rozmawiając a jedynie przyglądać się na forum jego wywodom w sprawach czasami tak oczywistych, a jednocześnie bardzo zawiłych. W tematach niekoniecznie wędkarskich. Czułem przez skórę, ze kiedyś nadejdzie dzień, kiedy będę musiał się z tym wszystkim zmierzyć i odpowiedzieć na pytania:
Dlaczego ludzie nie znając się nawzajem w realnym świecie, spotykają się na różnych zlotach, biesiadach przeżywają wspólne przygody a potem kłócą się bez opamiętania? – Oczywiście nie wszyscy.
Dlaczego tyle lat trwa ta wspólna, rzekłbym rodzinna zlotowa atmosfera? Co jest magicznego w tym wszystkim?
Co jest tak ważne dla ludzi, że mimo wielkich odległości i dużych kosztów chcą pędzić przed siebie, żeby móc spotkać się następny raz i przeżyć to ’’coś’’, a potem wrócić do swoich obowiązków, szarego dnia i znowu to powtórzyć?
Czy znajdę na to odpowiedź?
Nie wiem.
Może?

____________________________

20 lutego 2009 r.

....’’Jidzemë na morsczi sztrąd - To znaczy, że czas pomyśleć o maju i wiosennym zlocie. Razem z Mariuszem (Tirith27) zapraszamy wszystkich chętnych do Połchowa w dniach 15 - 17 maja 2009 roku’’ ...

Ten wstęp zapraszający do Połchowa zelektryzował moją uwagę w przerwie między rozgrywkami w ProPillki 2. Po kilku rozmowach z Jjjankiem i Zippem utwierdziłem się w przekonaniu, że może to być ciekawa impreza, a jednocześnie mój pierwszy zlot i możliwość spotkania się z wieloma ’’awatarami’’ z PW. Decyzja zapadła bardzo szybko (dzięki mojej żonie – ’’OK, jedź i nie marudź’’).
W pracy oraz w firmie, z którą współpracuję w sezonie letnio – artystycznym, zastrzegam datę wyjazdu.
Nie ma mnie!!!
W międzyczasie poznaję pogawędkowego Miśka76, który miał wielkie ciśnienie na zlot, ale z przyczyn obiektywnych nie mógł spotkać się z nami.
Czas szybko, a zarazem bardzo wolno płynął.

14 maja 2009 r. – czwartek

W pracy do 10:00, potem szybkie zakupy oraz pakowanie. Wyjeżdżam z Olecka ok. godz. 14:00. Droga do Gdańska szybko mija dzięki pasażerom. Syn oraz jego kolega z Mrągowa jadą na ostatnie zaliczenia na studiach. Mała kraksa na A7 oraz dziwny przypadek zadławienia się Hot Dogiem na stacji CPN-u mącą spokój jazdy na zlot.
W Gdańsku żegnam się z towarzyszami podróży, nastawiam GPS-a na Połchowo i naprzód ku przygodzie.
Zaczyna zmierzchać, kiedy mijam tablicę z nazwą miejscowości naszego spotkania. W tym momencie zdaje sobie sprawę, że w podręcznej lodówce, poza ‘’Akabarową’’ naleweczką, nie mam nic na ewentualne dzisiejsze ognisko, które obiecaliśmy sobie na ‘’dzień dobry’’ przy czwartkowym spotkaniu. Obrót o 180 stopni i szukam sklepu nocnego. Brrr. To nie metropolia. Wszystko pozamykane. Traggedy. W końcu w Mrzęzinie dopadam otwarty sklep Lewiatan, w którym kupuję browarka. Teraz można wracać do ’’Ośrodka na wzgórzu’’.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie..., kiedy wjeżdżam na podwórko - miejsca naszego zakwaterowania.
Zatrzymuję auto na parkingu i w tym samym momencie na podwórko wjeżdża Zippo zaprzężony w ’’rydwan’’, a na nim łódki dla zlotowiczów.
Wychodzi Jjjan, jest i Zippo, powitanie i dopada mnie uczucie jakbym znał ich od dawna. Dziwne. Zerwane nocki przy PP2 zrobiły swoje. Humor się poprawia. Na schodkach pojawia się Pietruch i Włodek, a z samochodu wysiada Kunta. Później okazało się, że piętro wyżej był z nami Kowalski, ale już grzecznie leżał w łóżku.
Rozpakowanie bambetli i kameralne spotkanie pierwszych zlotowiczów.


Fot. Zippo

Za chwile pojawia się Artur (niezła gaduła) z arsenałem noży i dobrego humoru oraz prezes, czyli Tirith27 z serdecznym uśmiechem od ucha do ucha.


Fot. Zippo

Z ogniska nici, bo i późno i zimno. Zippo rozpala turystycznego grilla, na którym mamy piec kiełbachę.

Niebawem wpada do pokoju z łobuzerskim uśmiechem i komentuje, ze za chwile węgiel będzie wypalony.
Ruszam na ganek i wrzucam zawartość reklamówki na ruszt.

Muszę pilnować zapasów, bo dziwnie przyglądają mi się dwa zaprzyjaźnione psy, u których zapach pieczonej kiełbasy wywołał ślinotok.
Powrót do pokoju, małe ’’conieco’’, degustacja tego i owego. Powoli rozchodzimy się do pokojów. Spać z marzeniami o dużych belonach, które same będą wskakiwały do łódek. Nie martwiłem się o wędki. Zippo zaofiarował mi swoją pomoc w skompletowaniu sprzętu. Dzięki Ci za to.
Leżę w łóżku i rozmyślam o I-szym dniu. Jest dobrze, jest dużo serdeczności i uśmiechu. Czuje się jak w starym dobrym towarzystwie. Jutro następne, nowe twarze. Czy również życzliwe?
Sen...

15 maja – piątek

Budzi mnie lekki hałas. Jasne, to zapowiedziana ’’kompanija’’ ze Śląska z Bedmarem na czele.


Fot. Zippo

Oj wesołe towarzystwo. Dostajemy razem z Pietruchem - jako debiutanci - prezenty. Pałeczki do szybkiego ’’kill-kill’’. Dzięki Mareczku.
Wychodzimy na dwór, a tam reszta Śląskiej drużyny oraz Torque, Wichura i Skorupa ze swoimi uroczymi kobietkami.

Trwają powitania, rozmowy. Zazdroszczę im tych wcześniejszych spotkań. Widać, że się znają jak łyse konie. Ja jestem, nieco onieśmielony. Rozmawiamy o tym i o tamtym.
Wypalamy fajkę pokoju.


Fot. Zippo

Czas na śniadanie.
Nasze gospodynie jeszcze w trakcie nakrywania do stołu.


Fot. Włodek

Jeszcze chwilka i siadamy do stołu w sali kominkowej. Jedzenie było smaczne, zresztą jak przez cały pobyt.


Fot. Włodek

Po śniadaniu szykowanie sprzętu.

Bedmar rzuca komendę i następuje zapinanie łódek.

Nie wszystkim marzy się belona. Pietruch jako jedyny w tym dniu postanawia iść na Redę. Zapolować na zupełnie inne rybki.

Ciekawe co z tego wyniknie.

Rozdzielenie miejsc w samochodach i ruszamy.
No może nie wszyscy. Samochód Włodka odmawia posłuszeństwa. Padł akumulator i to na amen.
Następuję próba odpalania na krótko. Nici. Pojazd tarasuje wyjazd. Za chwile zostaje ’’przepchany’’ na parking przez - a jakże, prawie samego Bedmara. Kawał chłopa.

Wsiadam do samochodu Jjjana razem z kolegami z południa. Podróż do Osłonina przebiega bez przeszkód. Docieramy na ’’morsczi sztrąd’’. ( Dla tych co nie wiedzą –morską plażę).
Aż po horyzont woda, woda, woda.

Następuję pamiątkowe zdjęcie z ’’zaślubin’’ z morzem, …

…po czym zaczyna się wyładunek łódek.

Nie wszyscy ciężko pracowali jak galernicy. Niektórzy zatrzymywali w kadrze zlotowe sytuacje :)

Rozładunek kryp dobiegł końca.

Pakujemy wędkarskie akcesoria i wyruszamy na spotkanie z Neptunem i jego belonami.

Trafiła się nam tzn. Tytonowi i mnie jedyna łódka z napędem wiosłowym.


Fot. Zippo

Nie wróżyło to nic optymistycznego - jeżeli chodzi o połów. Bez silnika, bez kotwic trudno się utrzymać na refce, w miejscu żerowania naszej dzisiejszej ryby – belony. Belona – dla mnie, mazura to bardzo śmieszna z wyglądu ryba. Ni pies ni wydra. Jeszcze na dodatek o zielonych ościach, które wyglądają jak z plastiku. Odpływamy w stronę głębszej wody. Silnik dwuręczny miarowo pracuję. W oddali widzę walkę Włodka z beloną. Była to pierwsza, ale nie ostatnia, ryba złowiona tego dnia. Gratki Włodku.

Wpływamy na refkę. W międzyczasie uzbrajam ’’Zippową’’ wędkę w pożyczone blaszki. Pierwsze rzuty. Zero kontaktu z rybą. U Tytona podobnie. Wiatr i fala spycha nas na płycizny. Tyton wiosłuje, parę rzutów i znowu jesteśmy na płyciźnie. Sytuacja powtarza się kilka razy. Jest pierwsze puknięcie u Tytona. Znowu zaliczamy brzeg.
Tragedia. Bez sensu.
Przepływa motorówka Torqiego i Skorupy.

Długo nie trzeba prosić – wielkie dzięki koledzy.
Łapią cumę i wyciągają nas na głębsza wodę – prawie pod Hel – heheheh.
Rzuty. Tyton holuje pierwsza belonę – delikatnie jak panienkę. Spinka. I następna. 4:0 dla ryb. W końcu dochodzimy do wniosku, że trzeba na ’’chama’’ ciągnąć do łódki. Efekt?
I-sza Tytonowa belona ląduje na łódce.

Na innych krypach meldują się ryby.


FOT. Zippo

Włodek wyholował następną.


Fot. Zippo

Fala spycha nas znowu na płyciznę. Mariusz mówi, że to bez sensu tyle wiosłować- a zepchnęło nas dosyć daleko.
- Lepiej dobrze iść niż ciężko wiosłować.
Ubrał spodniobuty i hyc do wody!

i zaczął się ’’burłaczy’’ hol.

Tyton brodzi a ja sobie odpoczywam.
Uwagę moją przykuł mały punkcik przebijający się przez trawę.

Po czuprynie poznałem, ze to Skorupa siedzi w trawie i cos obserwuje. Z jego strony wyglądało to tak.


Fot. Skorupa

Przybijamy do brzegu.

Mina niezbyt wesoła. Okazuje się, że silnik odmówił posłuszeństwa. Nie było rady. Cuma w łapy i już dwóch burłaków holuje swoje łajby w stronę naszego miejsca zbiórki.
Odpoczynek.
Niektórzy pozbywają się zbędnej wody …

… oraz suszą w słońcu skarpety.

Przybywają następne załogi.

Nie wszyscy z rybami.
W oddali zamajaczył ’’samotny biały żagiel’’ to znaczy biała czapka Artura. Odważny koleś. Nie wiem czy wsiadłbym na jego składaka przy większej fali.

Do brzegu dobija Bedmar oraz Misiek …

.. z rybami i połamanymi szczytówkami.

Takieeeee to się belony łowiło.

Ładujemy łodzie, a spóźniona drużyna Sandała wypływa w poszukiwaniu ryb.

Dowiaduję się od Jjjana, że dotarli już następni zlotowicze.
Powrót do bazy. Pogoda bardzo słoneczna. No właśnie. Słoneczko wycisnęło swoje piętno na mojej twarzy. Byłem spalony jak rak. A na forum przed wyjazdem była uwaga o okryciach głów. Mój kapelusz przeleżał w aucie Janka. Gapowe się płaci. Dowiaduję się, że Pietruch wrócił z Redy o kiju. To tak, jak ja z Osłonina.
Na podwórku poznaję następnych uśmiechniętych „Pogawędkowiczów.


Fot. Zippo

Old Rysia i Monka z rodzinami oraz kompletną rodzinkę Dzepetta.


Fot. Zippo

Godz.18:00 – Pierwszy wspólny obiad, a właściwie obiado – kolacja.


Fot. Włodek

’’Dziadek’’ Oldik dzielnie opiekował się małą Darią.


Fot. Zippo

Wychodzimy na podwórko najedzeni. Teraz można pogadać z głodnym. Na środku placyku trwają próby naprawy silnika. Marny trud, próżne nadzieje. Jak nie działał tak nie działa. Nie zdały się na nic, Kunty ani innych kolegów, czary-mary.


Fot. Włodek

Koleżeństwo i pomoc.
Problem Skorupy był problemem innych pogawędkowiczów. To było super. Lubię takie towarzystwo.


Fot. Zippo

Mimo, że (niestety) jestem palaczem podobał mi się zakaz palenia w miejscach zakwaterowania i biesiad. Przebywanie na ’’ganku-palarni’’ miało swoje plusy. Przebiegały ciekawe dyskusje o rybach i życiu. Tam poznałem większość zlotowiczów, tych, nie palących również.


Fot. Włodek

W międzyczasie jedziemy z Jjjanem do Redy, na małe zakupy. Powrót, a Jasiu jeszcze raz pędzi z Panią Marią do sklepu. Zdarzyła się spora pomyłka przy zapłacie za towar i nie można było tego tak zostawić. Oczywiście wszystko zakończyło się dobrze. Ucierpiał jedynie Jankowy bak z benzyną.

Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy padło hasło meczu piłkarskiego. Emocji oraz poświęcenia było dużo. Poobijanych kolan i łokci również.

Na wielkie uznanie zasługuje Kacper, który z wielkim kunsztem bronił dwóch bramek. Takiego poświęcenia na bramce nie widziałem od 1974 roku.

Oczywiście był bardzo wielki doping ze strony reszty zlotowiczów. Najgłośniejsza była Maja, która z okna sypialni krzyczała do taty (Monka):
- Tatusiuuu, graj dobrze, ty jesteś najlepszy.
Dobrze mieć takiego kibica.

Słońce już prawie zaszło. Po meczu wracamy do budynku; spotykamy się w świetlicy. Pierwsze wspólne rozmowy, degustacje napojów i domowych wyrobów kulinarnych. W kuchni na poddaszu Oldi z Dzepettem zaczynają bigosowe przymiarki.


Fot. Włodek

Sala powoli się zapełnia. Niebawem prawie wszyscy przebywają w biesiadnym pokoju. Gwar robi się coraz większy i tak będzie do godziny 3 rano.


Fot. Zippo

Jest okazja porozmawiać o wszystkim, nie tylko o rybach. Poznać się lepiej z innymi ’’avatarami’’. Panuje rodzinna atmosfera. Zaczynam bardzo dobrze czuć się w tym, doborowym, towarzystwie. Woda rozmowna robi swoje. Co prawda Polak potrafi bawić się i bez dopingu, ale po co tak się męczyć.
Padają pierwsze toasty. Oczywiście i za tych nieobecnych również – Robercie. Zaczynam się przyglądać plakatowi krążącemu w koło stołu.


Fot. Zippo

Była to praca dzieci z Białochowa przywieziona przez Dzasową. Plakat przedstawiał namalowane wielkie serce z imionami dzieciaków, które dziękowały za pomoc organizowaną, co roku, przez pogawedkowiczów.


Fot. Zippo

Dwa wpisy były bardzo fajne ’’Dobrze, że jesteście’’ oraz ’’W życiu zawsze dobrze być złota rybką’’.
Powoli zaczyna ubywać biesiadników. Robi się cicho.

Leżę w łóżku. Zaczynam analizować dzisiejszy dzień.
Krótko - Dobrze, że tu jestem!

Już prawie spałem, gdy dzwonek w Janka telefonie wyrywa mnie ze snu. Przyjechał Farti z bratem. Troszkę relacji z dzisiejszych połowów.
Cisza w budynku tylko słychać Włodkowe pochrapywanie.
Zasypiam.

c.d.n.

Akabar







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1875