Siedzę w drobiazgu
Data: 15-06-2009 o godz. 14:40:36
Temat: Spinningowe łowy


W tym roku mija 10 lat, odkąd złowiłem pierwszego pstrąga. Od tego momentu wyjazdy wędkarskie zostały podporządkowane temu gatunkowi, przynajmniej w okresie w którym można pstrągi łowić. Dlaczego ?...



... Nie wiem czy można udzielić prostej, jednoznacznej odpowiedzi. Jest coś magicznego w tej rybie, w łażeniu całymi dniami po zakrzaczonych rzeczkach, przedzierając się przez bagna w pokrzywach, sięgających powyżej głowy, by spotkać akurat pstrąga. Przez te lata poznałem sporo cieków pstrągowych na znacznej części kraju. Rzeki o bardzo różnym charakterze i pogłowiu ryb. Czasem większe- kilkumetrowe, ale i takie, które można przeskoczyć, których szerokość bywa sporo mniejsza od długości mojej wędki.

Złowiłem trochę pstrągów różnej wielkości przez ten okres. Miałem sporo interesujących przeżyć związanych z połowem tej ryby- takich, które łechtały wędkarskie ego, jak i momentów, w których zostało ono nieźle upokorzone. I choć mija ta okrągła rocznica nie było mi dane spojrzeć w oczy rybie powyżej 50-ciu cm. A jak mawiają rasowi pstrągarze - prawdziwy pstrąg zaczyna się powyżej pół metra.

Lubię poznawać nowe cieki, gdy mam taką możliwość . Ale są takie, nad które lubię co jakiś czas wracać. Ostatnio postanowiłem odwiedzić jedną z takich rzeczek, wokół której zresztą, w ostatnim czasie było dość głośno. W rejonie również dość znanym pstrągarzom z całej Polski. Postanowiłem dwa dni wyjazdu poświęcić tej jednej wodzie. Choć bywałem co roku w tamtym rejonie , tę rzeczkę traktowałem po macoszemu mimo, że wiedziałem iż kryje na prawdę piękne ryby.
Nad rzekę dotarłem około godziny 8:00. Popijając herbatkę z termosu, leniwie przygotowywałem się do wyjścia na wodę. Z samochodu, który się zatrzymał przy mnie usłyszałem tradycyjne:
-na rybki ?
-czy na rybki to się okażę, na pewno pochodzić nad wodą.
-byłem wczoraj, nawet skubnięcia. Zresztą ten rok jakiś całkiem słaby. Tylko jedna sztuka w tym roku 47 cm.
-trudno, najwyżej skończy się spacerem i też będzie git.


Jak się okazało, całkiem sympatyczny wędkarz, który mieszka nad samą wodą, więc trudno o kogoś lepiej zorientowanego. Relacje nie napawały optymizmem. Wspomniał jeszcze o kimś, kto złowił w tym roku 55 cm, więc całkiem bez szans nie jestem.
Ruszyłem w górę rzeczki i ku mojemu zdziwieniu jej brzeg nie był specjalnie mocno wydeptany. Świadczy to o małej aktywności wędkarzy, a co za tym idzie, że słabe wyniki muszą być faktem. Kolejną rzeczą, która mnie zdziwiła było pierwsze branie- raptem po kilku minutach łowienia. Na brzegu wylądował pstrąg- samiec 45cm.

Pomyślałem- nie jest źle . Nie ma, co prawda, magicznej 50-tki, ale na początek połowu można być zadowolonym. Pozostaje mi dwa dni na szukanie.
Nie czekałem długo, by poczuć kolejne, charakterystyczne przytrzymanie. Zacięcie i ruszył, powoli ale zdecydowanie. Potem szybciej i jeszcze bardziej zdecydowanie. Wybrał 10-12 m żyłki i się wypiął. Nie dał szans na przytrzymanie, ani nawet by go zobaczyć. Zostawiając mnie z głupią miną przy brzegu. Czyli normalne życie pstrągarza. Jeszcze niedawno rozpierała mnie duma z kunsztu holu sporego pstrąga, by po chwili zostać upokorzonym. Sprowadzonym na ziemię, niemal do poziomu adepta, który po raz pierwszy z wędką nad wodą nie potrafi zrobić absolutnie nic sensownego, by mieć jakąkolwiek kontrolę nad zaciętą rybą.

Pstrąg to wyjątkowa ryba. Jedną z rzeczy, która przyciąga w nim jest chyba to , że jest w zasadzie nieprzewidywalny. Na różnych wodach potrafi reagować na zupełnie różne przynęty ignorując kompletnie te, które w na innych będą wręcz killerami. Ba, na odcinkach tej samej rzeki różne przynęty okazują się być tymi skutecznymi. Te same ryby w jedne dni będą reagowały doskonale na inne przynęty niż w kolejnych dniach. Wabik, który dziś wydaje się być rewelacyjny, za kilka dni może być kompletnie ignorowany. Dlatego warto obserwować każdą wodę na nowo. Nie podchodzić obligatoryjnie do połowów pstrągów na wszystkich łowiskach. Próbować, próbować, próbować ...

Po chwili ruszyłem dalej. Przez myśl mi tylko przemknęło, że statycznie rzecz biorąc, limit brań chyba został wyczerpany, biorąc pod uwagę doniesienia odnośnie połowów na ten rok. Ale przecież nie będę wracał po godzinie łowów taki szmat drogi. Zresztą , może gdzieś czeka jeszcze na mnie ta 50-tka? Po kilkunastu minutach, zanim dobrze doszedłem po wrażeniach ostatniej akcji, dostrzegłem cień w błyskawicznym ataku na prowadzoną przynętę i poczułem to przytrzymanie, które powoduje szybsze bicie serca. Po chwili wiedziałem, że to całkiem ładna ryba, ale do pół metra zabraknie. Po ładnej walce ryba ląduje w moich rękach. Okazuję się, że to kolejne 45 cm.

Zmiana odcinka i kolejne godziny przyniosły tylko nieśmiałe ataki maluchów. Wieczór i noc minęły na solidnej ulewie, co nie wróżyło najlepiej na dzień następny w kwestii stanu i klarowności wody, która i tak była już podwyższona i nieźle "trącona". Zwłaszcza, że miałem w planach ruszyć na górny odcinek rzeki.
Jak zaplanowałem tak zrobiłem. To co zobaczyłem, przerosło moje obawy. Nawet ja nie jestem aż tak szurniętym, by zanurzyć przynętę w czymś takim.

Miałem okazję doświadczyć jak rzeka sama w sobie potrafi być doskonałym filtrem. Raptem kilka kilometrów niżej jest całkiem znośna woda, da się łowić więc do dzieła. Ruszam w górę- pod prąd. Po 200 m spotykam adwersarza z wczoraj. Dowiaduję się o jednym braniu ryby- może trochę ponad 30 cm. W takim razie wracam i idę w dół rzeki. Przemierzyłem tak ok. 1,5 km, mając kilka wyjść maluchów. W większości nawet to nie były brania, tylko trącenia w przynętę. Postanawiam odpuścić sobie ten odcinek i wrócić do samochodu. Ledwie zawróciłem, dostrzegam postać wędkarza zmierzającego od góry, w moim kierunku. Powitalny gest ręką na drugi brzeg rzeki, na co w odpowiedzi słyszę:
- przereklamowana panie ta rzeka !
- ano i przełowiona- wtóruję, zawsze to lepiej człowiekowi zrobi się widząc bratnią narzekającą duszę
- idę od mostu i raptem się jeden taki pokazał, ze 30 cm.
- no to idziesz pan po mnie, ale też nic grubszego nie widziałem.
- już ręka mnie boli od tego machania
- najważniejsze to się nie poddawać, ( z drugiej strony jak się zabiera na takie łowienie toporny teleskop, to ręka musi boleć )
- no dobra to idę dalej, a daleko panie do następnego mostu, bo tam umówiłem się z kolegami ?
- no to powodzenia życzę, będzie potrzebne. Dokładnie nie wiem , ale chyba dużo dalej jak bliżej. (Jak dojdzie o własnych siłach po tych chaszczach do tego mostu, to chyba będzie wyleczony na bardzo długo z pstrągowania) .


Po małej konsumpcji i napiciu przy samochodzie, postanowiłem pójść z powrotem trochę w górę. Godzina była jeszcze dość wczesna, a i rybki powinny się już uspokoić po przejściu poprzednika. Po kilkudziesięciu metrach przypomniałem sobie o pewnej przynęcie, której nie zakładałem łowiąc w te dwa dni, a bywało, że okazywała się całkiem skuteczna. Zakładam; w drugim rzucie czuję przytrzymanie. Zacięcie i piękna walka, podczas której widzę że ryba może mieć magiczne 50 cm. Po kilku minutach fantastycznego holu ląduje w moich rękach i .... 48 cm.

Czyli to jeszcze nie tym razem, może nie podczas tego wyjazdu. Być może to była ta, która nie dała mi żadnych szans , ale to tylko przypuszczenia. Ufny w skuteczność swojej, założonej właśnie przynęty, ruszam dalej, jednak kolejne 2,5 godziny połowów nie przynoszą nawet puknięcia.

Bogaty w zakwasy w mięśniach nóg i przeżycia wędkarskie postanawiam zakończyć ten wyjazd. Nie ma wyjazdów na ryby złych, są tylko udane i bardzo udane. I choć do bardzo udanych zaliczam ten, to gdzieś w zakamarkach świadomości wiem, że rasowi pstrągarze ciągle mogą powiedzieć:
"Od dziesięciu lat siedzisz waść w drobiazgu !"

Wodom cześć!

Farti







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1876