Sierpniowy gorący dzień
Data: 27-08-2009 o godz. 00:05:07
Temat: Spinningowe łowy


Sierpniowe upały skutecznie zniechęciły mnie do wypadów nad wodę. W sobotnie popołudnie aż do wieczora przemierzałem w cieknących woderach L’ill. Dobrze, że, choć w jedną nogę było mi chłodniej. Rezultatem tej sesji były dwa kleniki o rozmiarach, dla których nie warto nadużywać aparatu.



Niski stan wody, nieskończone wycieczki kajakowe i kompletne bezrybie. O tym wszystkim rozmyślałem wracając do domu. Trzeba odpuścić, poczekać aż skończą się upały, aż woda zacznie ożywać po wakacyjnej spiekocie. Z drugiej strony szkoda weekendu. Co będę robił? Nie mam tymczasowo netu, zostanie mi TV i piwo? Postanowiłem zmienić łowisko, rano odwiozę Gosię do pracy a sam na kanał Diebolsheim. Czułem, że taka alternatywa może okazać się niewypałem, ale zawsze to lepsze od siedzenia w domu. Poza tym stamtąd blisko nad Ren.

O wpół do siódmej byłem nad kanałem, nie sam, bo od kilku minut była tu również garstka wędkarzy, sami tyczkarze ’’konkurencji’’ zero. To także nie robiło nadziei. Łowisko jest dość mocno zarośnięte, a nie mając ochoty na ponowne nabieranie wody w gumiaka podczas brodzenia, pozostał mi marsz wzdłuż brzegu by, co jakiś czas znaleźć wykarczowane miejsce, z którego można podrzucić wirówkę. Praktycznie, co rzut ściągałem bujny pęk wodorostów. Dość niespotykany tu widok to nieobecność drobnicy, zatem i tu temperatury zrobiły swoje. Przepływające stada leszczy, pojedyncze liny i karpie, nie sprawiały wrażenia wygłodniałych, ot spacerowały w te i z powrotem a gdzieś w drugim końcu kanału czekały na nie zestawy zniecierpliwionych zasiadkowiczów.

Traciłem czas, trzeba było podjąć nową decyzję, nasuwała się sama, Ren. I to nie odcinki miedzy kaskadami gdzie uciąg jest równie spowolniony a brak tlenu sprawia, że woda wydaje się być martwa. Poza tym nie lubię łowić z reńskich wysokich burt, mam wrażenie jakbym stał nagi w tłumie. Nie ma tu gdzie się schować a zejście nad samą wodę albo jest nie możliwe albo niebezpieczne. Muszę spróbować szczęścia przed kaskadą, jedyny problem to spodziewana obecność ’’gości zagranicznych’’, którzy o tej porze roku nie odstępują tych miejsc. Dobrze, że mówią po rosyjsku może się z nimi dogadam. W drodze nad zaplanowany odcinek mam do pokonania dość trudną dla nieprzystosowanego auta przeszkodę. Co prawda jest to betonowa droga, ale ten beton zrzucali prawdopodobnie z samolotu. Łatwo zostawić tu zawieszenie. Pod drogą zainstalowano tu dwie pokaźnej średnicy rury, którymi przelewa się woda z Renu tworząc dalej bardzo szybką rzeczkę. Po obu stronach owej drogi znajdują się dobre łowiska. Z prawej strony drogi woda płynie dużo wolniej tu spotykam małżeństwo łowiące bacikami drobnicę, której jest tu tysiące. Dobry znak. Zajmuję miejsce po drugiej stronie drogi. Zanim dotrę do głównego Renu spróbuję szczęścia tu. Nie zmieniam przynęty, ta sama wirówka trochę przeze mnie przerobiona, okazywała się już skuteczna przy innych okazjach. Pierwszych kilka rzutów i melduje się okonek.

Malutki, ale niebo światkiem, że strasznie potrzebny by wróciła nadzieja na jakikolwiek kontakt z rybą. Miejsce wydaje się naprawdę dobre na tę porę i pogodę, chociaż nie raz wracałem stąd na pusto. Jest tu i silny uciąg i mała kaskada natleniająca skutecznie wodę, jest też rodzaj zastoiska gdzie mógłby czaić się drapieżnik wszystko to, co prawda nieco zminiaturyzowane, ale dające nadzieję.

Kolejne rzuty nie przynoszą następnych okonków, jednak w pewnej chwili centymetrowej wielkości narybek w panice wyskakuje nad wodę. Czyż może być piękniejsza chwila w życiu wędkarza ze spinem w dłoni spragnionego kontaktu z rybą bliższego niż wzrokowy? O zamieszanie pośród tegorocznego i nieco starszego wylęgu podejrzewam ’’bandę’’ grasujących okonków. Moja blaszka nie robi natychmiastowego wrażenia. Po kolejnej chwili mam typowe dla szczupaczej pomyłki przytrzymanie. Podczas pierwszych sekund myślę - Na pewno ten sam, który tydzień temu przy okazji wizyty Darogryfa połakomił się na Zippowego woblerka.

Wypuszczając go prosiłem żeby przyszedł z Tatą i… ’’Tata’’ przyszedł… Delikatne na początku branie przerodziło się w furię odjazdów, młynów i wszystkiego, czego można było spodziewać się po dorosłym szczupaku. Wiadomo powszechnie, co w takich chwilach dzieje się z ludzkim organizmem. Najgorszy jest ten nieskoordynowany oddech to on powoduje, że w rezultacie całym ciałem wstrząsają dreszcze a brak odpowiedniej dawki tlenu w mózgu doprowadza do uczucia skurczowego bólu nóg i rąk. Kiedy już przetrwamy ten pierwszy moment kryzysu zaczyna się kolejna faza udręki. Czy zestaw wytrzyma i czy zobaczymy, z kim mamy do czynienia. O zestaw powinienem był teoretycznie być spokojny przewiązałem go po ’’wiewiórce’’ jeszcze na kanale. Mimo tego zawsze do momentu, kiedy nie zobaczę jak zapięty jest delikwent wątpliwości istnieją. To nie ’’szczerbaty’’ kleń wisi na końcu zestawu. Po kilku minutach udaje się oderwać ’’Tatę’’ od jego ulubionej przydennej części mieszkanka, a że łowisko jest dość płytkie zaczyna się zabawa łykania powietrza, której w tej fazie holu chciałbym z całych sił uniknąć.

Już widzę jego rozmiary i kolejna fala adrenaliny dostarczona zostaje jak przekaz ze szwajcarskiej poczty. Jeszcze jedna ucieczka, po której wiem, że to jedna z ostatnich. Wiem już (tak na oko) gdzie tkwi błystka, decyduje, zatem że pora wygrzebać aparat zza pazuchy.

Kilka zdjęć i szykuje się do podebrania, kiedy za moimi plecami słyszę damski głos a przed nosem znajduje coś w rodzaju siatki na motyle osadzonej na długim drzewcu, myślę sobie -ręczna robota jest w cenie. -Bardzo pani mila, dziękuję bardzo, jednak jestem przygotowany na lądowanie ryby, raz jeszcze dziękuję. Mąż w tym czasie stara się odciągnąć kobiecinę od zdobyczy. Zapinam gripa na dolnej szczęce szczupaka to duża chwila, jeśli dodać, że to pierwszy raz mam okazję użyć tych szczypiec. Proszę natomiast sympatycznych ludzi o uwiecznienie tej chwili, na co przystają ochoczo.

Mierzenie to równie piękny moment, jeśli wziąć pod uwagę, że już dobrych kilka miesięcy nie miałem okazji dotknąć przyzwoitego zębacza. 75 cm, powiedziałbym kiedyś, że to reński standard, dzisiaj nieco ostrożniej podchodzę do zagadnienia. Chociaż jak sądzę szczupaka jeszcze tu nie brakuje to jednak inaczej wygląda sprawa z perspektywy łatwego pozyskania tej ryby. Pomijając niewielką ilość czasu, którym dysponuję, warunki pogodowe a co z tym związane nienaturalne obniżanie poziomu wód powodują, iż coraz trudniej wytropić ryby. To jeszcze nie koniec dnia, zadowolony z siebie postanawiam mimo wszystko podjechać na zaplanowane wcześniej miejsce nad Renem. Jest dopiero dziesiąta, zatem nie muszę śpieszyć by odebrać Gosię z pracy. W kilku rzutach zapinam na tę samą wirówkę bolenia na przepisowych 50m od tamy. Nie jest to olbrzym a raczej boluś (48 cm.) Nie zmienia to faktu, że cieszy mnie ta zdobycz.

Po za wszystkim był to dobrze wykorzystany poranek. Uciekam do domu przed wstającym sierpniowym żarem niedzielnego przedpołudnia.

Robert







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1889