Zadzwonił telefon, odebrałem i usłyszałem znajomy głos.
Data: 12-01-2010 o godz. 09:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Witam wszystkich. Mój artykuł będzie dotyczył ostatniego wypadu na rybki w 2009 r. Jest sobota 26 grudnia, czyli koniec roku za parę dni. Końcówka grudnia to zwykle czas który spędzam w gronie rodzinnym, tak jak co roku wybrałem się z rodzicami odwiedzić kuzynostwo, wujka i ciotkę. Jadąc do rodzinki mijałem moją ulubioną wodę czyli zbiornik Tresna.



Widok zbiornika obudził we mnie ogromną tęsknotę za wyprawą na rybki.

Chciało by się być na wodzie z wędką w poszukiwaniu moich ulubionych ryb - mętnookich. No ale cóż, przyjdzie mi z pewnością zaczekać na nie do czerwca - tak sobie pomyślałem. Gdy byłem już przy świątecznym stole z całą rodzinką nagle zadzwonił telefon. Odebrałem i usłyszałem znajomy głos, był to głos mojego kolegi Maćka A. Szukał on kompana do niedzielnej wyprawy na rybki. Używał bardzo dobrych argumentów aby mnie przekonać na wspólny wypad, mówił że ma być flauta na jeziorze, oraz że woda nie jest całkowicie pokryta lodem a temperatura powietrza ma być powyżej zera. No pomyślałem że druga taka okazja może się nie powtórzyć, więc zgodziłem się na wspólny wypad i umówiliśmy się na 8:30 w miejscu gdzie trzymam swoją łódź czyli pod pensjonatem ’’Rybak’’ w miejscowości Oczków.

Gdy mój brat dowiedział się, że jadę na ostatnie grudniowe sandacze bez zastanowienia oznajmił mi, że jedzie z nami. W niedzielę rano szybko spakowaliśmy rzeczy do samochodu i ruszyliśmy nad naszą ulubioną wodę. Dojechaliśmy na umówione miejsce, samochód Maćka stał już pod pensjonatem. Maciek siedział w pensjonacie z właścicielką, panią Marią i jej synem Andrzejem przy stole zastawionym świątecznymi wypiekami. Ciepłe przywitanie, gorąca kawa, do niej pyszne ciasteczko i miła rozmowa o tematach niekoniecznie związanych z wędkarstwem. Upłynęło sporo czasu nim zebraliśmy się do wodowania łodzi. Ja zawsze mówię że nie ma się co śpieszyć, ryby nam nie uciekną najwyżej mogą trochę podrosnąć.

Po zwodowaniu łodzi uzbrajamy ją w niezbędne dodatkowe urządzenia typu echosonda, silnik, dwa akumulatory o pojemności 110ah. Po chwili jesteśmy już na wodzie, temperatura wody wynosi 2 stopnie Celsjusza jednak przybrzeżny pas wody był skuty lodem grubości 5mm.

Łódź płynęła łamiąc lód niczym lodołamacz, przebiliśmy się przez pas zamarzniętej wody, dopływamy na pierwszą miejscówkę gdzie możemy liczyć na branie mętnookiego. To miejsce jest typowe dla sandaczy, bo z głębokości 7 metrów wznosi się usypana z kamieni górka na 6 metrów. Pierwsze napłyniecie nie daje kontaktu z rybą być może też dlatego, że nie byliśmy w stanie w normalny sposób prowadzić przynęt. Na wodzie pływały pojedyncze kry lodowe, które zaczepiały się o plecionkę. Postanawiamy się przenieść w stronę zapory gdzie nie powinno być już lodu.

Dopłynęliśmy na miejsce i jak się okazało nasze przypuszczenia były słuszne. Woda w tym rejonie zbiornika nie była pokryta lodem więc nie było problemu z łowieniem. Stanęliśmy łodzią na 7metach i rzucaliśmy w głębię 15 metrową, lub na wypłycenie 3 metrowe. Maciek wykonał rzut na płytszą wodę i po chwili miał delikatne branie, które zaciął. Jednak ryba nie zapięła się, nie pozostawiła też żadnego śladu na jego kopycie. Stwierdzamy jednoznacznie że mógł to być okoń. Ponowny rzut w to samo miejsce i ryba ponawia atak. Po chwili w łódce zamiast okonia ląduje szczupak około 50cm.

Szybka sesja fotograficzna i rybka wraca do swojej krainy. Dalsze łowienie w tym miejscu nie przynosi żadnego kontaktu z rybami. Zmieniamy miejsca, obławiamy bardzo atrakcyjne spady, ustawiamy łódkę raz na głębokim, raz na płytkim, jednak nie mamy brań. W końcu stajemy na 15 metrach i rzucamy na półkę gdzie jest 6metrów. Ja rzucam perłowo – czerwonym, 10 cm kopytkiem na 25 gr. główce. Gdy guma jest na spadku dna mam delikatne przytrzymanie które odruchowo, aczkolwiek bez 100% pewności przycinam. Czuję na kiju rybę. Nie stawia dużego oporu i po chwili jest już przy powierzchni wody, to sandacz około 50 cm szybka fotka złowionej rybki i zwracam jej wolność.

Płyniemy dalej w nadziei na kontakt z czymś większym. Napływamy na kolejne miejsce gdzie po kilku rzutach mam podczas podbicia gumy z dna dziwne poruszenie się plecionki. Zawahałem się z zacięciem, bo wydawało mi się że to przez lód na szczytówce moja plecionka tak dziwnie się zachowała. Jednak po wyciągnięciu kopytka z wody nie miałem wątpliwości co było przyczyna nienaturalnego zachowania się mojej linki, ogon kopytka był zawinięty na hak. Głośno oznajmiam:
- Ech, przespałem branie, ale jak się nie ukłuł to z pewnością powtórzy atak.

Rzuciłem w to samo miejsce, odczekałem aż guma dotknie dna i powoli zacząłem prowadzić przynętę. Wlekąc po dnie moje kopytko robię delikatne krótkie dwa podbicia i czekam, aż przynęta znowu dotknie dna. W pewnym momencie, gdy zrobiłem podbicie, zauważam branie. Zacinam w tempo, ale nie czuję ryby na kiju. Niestety nie udało się zaciąć, to był jakiś cwany sandacz. Próbujemy jeszcze przez moment skusić rybę do brania, ale na nic nasze starania, ryba nie ponawia już ataku.

Podnosimy kotwicę i płyniemy w miejsce, gdzie Maciek w tym sezonie zawsze miał kontakt z rybami. Niestety miejscówka okazuje się bezrybna. Postanawiamy udać się w miejsce w którym staliśmy na początku, tam gdzie kawałki lodu nie pozwalały na pełna kontrolę nad przynętami. Teraz już w tym miejscu nie ma lodu ponieważ delikatny wiaterek spowodował że pływające kry zniosło całkowicie na przybrzeżny pas wody. Rzucamy swoje wabiki jednak nikt nie zarejestrował kontaktu z rybą. Zrobiło się już późno, więc proponuję abyśmy się przestawili w takie miejsce na którym kiedyś złowiłem w listopadzie ponad 50 cm sandacza i 60 cm szczupaka. Nikt nie protestował ponieważ chyba nadzieja na złowienie czegoś konkretnego topniała z minuty na minutę. Jednak ja byłem pełen wiary do końca.

Napłynęliśmy na miejsce, które charakteryzuje się znacznym uskokiem dna i w dodatku jest usłane kamieniami. Ustawialiśmy łódkę na 6 metrach i rzucaliśmy na 4 metry. W związku z tym, że głębokość łowiska zmieniła się z głębokiego na płytkie postanowiłem zmienić gramaturę główki jigowej - założyłem 15gr. Guma w pomarańczowym kolorze ląduje w wodzie, po kilku rzutach mam przytrzymanie podobne do twardego zaczepu typu kamień. Nie zacinam od razu, bo myślę że to zaczep. Nagle czuję dwa mocne targnięcia szczytówką i dopiero teraz zacinam. Niestety ryba, najprawdopodobniej czując opór mojego wędziska, otwiera pysk i nie przycina się. Kolejne branie spaprane, chyba marznące ręce i rzadkość brań w tym dniu usypiają mój refleks. Jednak nadzieja na złowienie ryby odradza się na nowo i chłopaki znowu bardziej skupiają się na swoich szczytówkach. Robi się coraz chłodniej i zaczyna nam przymarzać plecionka do przelotek co utrudnia łowienie. Moczenie szczytówki w wodzie daje tylko chwilowy komfort łowienia, bo po chwili lód na przelotkach pojawia się znowu. Pozostało jeszcze może pół godziny wędkowania zanim na wodzie zapanuje całkowita ciemność. Każdy skupia się na swojej wędce z nadzieja na branie. Maciek wykonuje rzut równolegle do spadu dna i spokojnie prowadzi gumę w kierunku łodzi. Po chwili ma branie. Bardzo energicznie zacina, nastąpiła chwila ciszy, spoglądam na jego szczytówkę, po czym Maciek smutnym głosem mówi, że poczuł rybę na kiju, no ale niestety spadła. Wyciąga przynętę z wody, oglądamy główkę jest przerysowana zębami po obu stronach. Widząc to powiedziałem do Maćka:
- No to już nie poprawi, dostał po zębach.

Jednak każdy z nas liczy nadal na branie. Rzucam na półkę i ściągam, po stoku, swoją przynętę - bardzo powoli. Gdy wykonałem podbicie mam delikatne branie, mocno zacinam i tym razem kij wygina się pod ciężarem ryby która wisi na moim haku. Po krótkim holu mam sandacza przy łodzi, ma około 50 cm.

Chciałem zrobić sobie zdjęcie z sandaczykiem, lecz chłopaki stwierdzili, żebym dał spokój bo mam już fotkę z dzisiejszej wyprawy. Wypiąłem więc gumę z pyska ryby i wypuściłem ją do wody, uśmiech zarysował się na mojej twarzy. Po tym miłym akcencie postanawiamy wykonać po trzy ostatnie rzuty i zakończyć łowienie. Nikt już nie miał brania. Pozostało dźwignąć kotwicę do góry i pożegnać się na 6 miesięcy z mętnookimi.

Ruszyliśmy w stronę brzegu, ostatnie sto metrów wody było już zamarznięte, na szczęście nasza łódka przebiła się przez ten obszar, opór łamanego lodu obniżył naszą prędkość z którą płynęliśmy z 6,5 km/h do 3 km/h. Kołysaliśmy łodzią na boki, aby lód łamał się łatwiej. W końcu dobiliśmy do lądu gdzie pozostało nam spakowanie sprzętu. Wstąpiliśmy jeszcze do ośrodka ’’Rybak’’ na gorącą herbatę i pyszne ciasteczka pani Marysi. Porozmawialiśmy o tym co działo się na wodzie, wypiliśmy herbatkę i pożegnaliśmy się z panią Marią składając sobie Noworoczne Życzenia.

Tak zakończyłem sezon 2009. Korzystając z okazji życzę wszystkim, w roku 2010 r. szczęścia, zdrowia i sukcesów wędkarskich.

Pozdrawiam.

Wojto-ryba






Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1971