Kiedy zejdzie lód i kra...
Data: 20-02-2010 o godz. 13:35:00
Temat: Wieści znad wody


Pamiętam, gdy jako kilkuletni chłopiec towarzyszyłem ojcu w jego wędkarskich wyprawach. Nie było wypraw na szczupaki bez holów kilkukilogramowych ryb. Nie było wyprawy na leszcze bez widowiskowego wykładania się spławika. Nie było nocki, podczas której nie wziął przyzwoity węgorz. A jak jest dziś? Dziś w większości wód jest zdecydowanie inaczej. O okazowe ryby coraz trudniej, często schodzimy z wody o kiju. W dużej mierze jest to zasługa tych wędkarzy, którzy zabierają z łowiska wszytko to co złowią. Nie ważne, czy to mały okoń, czy też kilkukilogramowy boleń - każda ryba jest według nich do zjedzenia. Jednak obok wędkarzy działa inna grupa - o wiele groźniejsza, siejąca ogromne spustoszenie w rybostanie wielu akwenów. Grupa, której skalę poczynań większość z nas nie jest w stanie sobie wyobrazić. To KŁUSOWNICY.



W trakcie mojej wędkarskiej kariery kilka razy zadawałem sobie pytanie: czym jest dla mnie wędkarstwo? Dziś wiem, że to mój sposób na życie, to moja pasja i nic tego nie zmieni. Będę jej wierny na wieki wieków i jeszcze dłużej. Kocham łowić ryby i robię to tak często jak tylko mogę. Stąd też pojawiła się u mnie chęć zrobienia czegoś więcej dla jezior i rzek, czegoś co przyniesie wodom korzyści. Dlatego też wstąpiłem do Społecznej Straży Rybackiej. O tym, że kłusownictwo występuje, wiedziałem tyle co przeciętny wędkarz. Zdawałem sobie sprawę, że istnieje. Jednak nie potrafiłem wyobrazić sobie skali tego zjawiska. Mój dobry kolega, komendant Państwowej Straży Rybackiej w Zielonej Górze, z którym przeżyłem wiele wędkarskich wypraw na szczupaki, pstrągi i karpie opowiadał mi o tym procederze, jednak wciąż nie miałem jasnego obrazu jak to wygląda w rzeczywistości. Aż do pierwszego patrolu...

Jest końcówka zimy 2009, środek tygodnia. Wraz z trzema strażnikami PSR jadę na patrol. Z podniecenia drżą mi nogi, serce mocno bije. Zadaję sobie pytanie: jak to będzie? Jesteśmy na miejscu. Wodujemy łódkę, wypływamy na starorzecze Odry. Płyniemy wzdłuż brzegu. Nagle w świetle szperacza widać linkę przeciągniętą od brzegu w kierunku środka starorzecza. To sieć. Obok rozciąga się druga- to dwa wontony długości ok. 50 m. Uwalniamy z nich sześć leszczy o wadze ok. 2 kg.

Kilka dni później wracamy w to samo miejsce. Ściągamy 3 wontony każdy po ok. 30 m długości.

Po kilku dniach ponownie wyruszamy na patrol. Tym razem spływamy jeziora. Kotwicą podczepiamy sieć. Potem znajdujemy jeszcze pięć innych, każda z nich ma długość ok. 50 m... Łzy mi się cisną w oczy jak widzę ile ryb mogło zostać zabitych.

Podczas takiej akcji liczy się każda minuta. Dzięki sprawnemu działaniu członków patrolu ryby odpływają jedna po drugiej. Jednym przychodzi to łatwiej, inne trzeba wiele razy wynosić na głębszą wodę i trzymać by odzyskały siły. Jednak nasz wspólny wysiłek zostaje nagrodzony - ryby zostały ocalone. Szacujemy, że uwolniliśmy około 150 kg ryb. Było to przed północą. Ile ryb trafiło by w sieci gdyby stały ona do samego rana? Ile ryb zostałoby zabitych, gdyby te sieci pracowały nadal? Policzcie sobie: 150 kg ryb w ciągu doby, przemnóżcie to np. razy 20 akcji kłusowniczych w ciągu roku. Ile to daje? 3000 kg? A jak dużo takich siat jest postawionych? Tego nikt nie wie. Kradzież ryb można szacować w dziesiątkach ton.

Kolejny patrol. Jedziemy na starorzecze Odry. Pogoda straszna. Pada deszcze ze śniegiem, wieje silny wiatr. W takiej pogodzie pewnie nic się nie będzie działo. Jednak już pierwsze kilka minut penetracji wody daje nam wynik: są sieci. Łącznie ściągamy trzy po ok. 50 m długości. Uwalniamy z nich rożne gatunki ryb, w tym okazałe płocie.

Kolejny patrol, kolejne starorzecze. Ściągamy dwie sieci wypchane po brzegi tarlakami leszcza. Ryb jest tak dużo, że przy większej fali wlewa nam się woda do łodzi. Uwalniamy ponad sto ryb o średniej wadze ok. 2 kg. Włosy mi się jeżą i pięści zaciskają jak myślę o tym, ile ryb mogło zostać jeszcze skłusowanych gdybyśmy nie zdjęli tych sieci. Tona? Może więcej? Pewne jest jedno - te siaty już nie dadzą ryb kłusolom.

Kilka dni później strażnicy PSR "dostają cynk", że w pewnej miejscowości ma być dostawa taniego leszcza. Jedziemy na patrol. Nad jednym starorzeczem biwakuje grupa mężczyzn. W wodzie widać sieć. Dalej rozpięta jest kolejna. Są w nich ryby - płocie i leszcze. Zabiera je policja jako dowód rzeczowy.

Kolejny patrol, czeszemy starorzecza Odry. Na wlocie jednego z nich stoi "dyżurna sieć". Widać, że kłusole sprawdzają czy leszcz wchodzi już na tarło. Uwalniamy z niej sandacza o wadze ok. 6 kg i kilka leszczy o wadze ok. 2 kg każdy. Płyniemy dalej, stoi kolejna siata. Uwalniamy z niej kolejne tarlaki leszcza.

W ciągu kilkunastu kolejnych dnich jesteśmy na kolejnych patrolach. Sieci nie widać. Chyba nadepnęliśmy na odcisk lokalnym kłusolom. Pytanie: na jak długo? Będzie to widać podczas kolejnych wyjazdów.

Przedstawione powyżej relacje dotyczyły patroli odbytych w przeciągu 30 dni na przełomie marca i kwietnia 2009 roku. Ryby po zimowej, zmniejszonej aktywności grupują się w tym czasie w tarłowe stada i masowo podążają na tarliska. To idealny czas dla kłusowników aby stawiać sieci. Nietrudno zauważyć, jak ogromna ilość ryb w nie trafia. Ile ton rocznie potrafią wykraść z naszych rzek i jezior - trudno oszacować. Fakt jest jeden - kłusownictwo kwitnie w najlepsze!

Grubyzwierz







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1978