Pierwszy kijek - część II
Data: 07-03-2010 o godz. 05:00:00
Temat: Zrób to sam


dzepetto prezentuje:

W pierwszej części artykułu przedstawiłem poszczególne etapy budowy maszynki do lakierowania omotek. Po jej wykonaniu przyszła pora na "danie główne", czyli na przebudowę wędziska.



Przeróbce poddałem swój pierwszy, węglowy kijek- Daiwę Strike Force-Z (2,4 m, 5-21 gr). Dostałem go w 1995 roku, więc do "młodzików" z pewnością już nie należy. Mimo wszystko był w dobrym stanie, gdyż staram się dbać o swój wędkarski sprzęt. Jedyne co poddało się presji czasu to przelotki, na których pojawiły się rysy. Poza tym kijek nie był zbyt poręczny, gdyż dolnik wystawał prawie 10 cm poza łokieć. Miałem więc do wyboru- albo pozostawić wędzisko w kącie, albo zbudować na jego bazie coś nowego i w ten sposób nabrać nieco wprawy, która pozwoliłaby w przyszłości myśleć o zbudowaniu kijka na markowym blanku. Długo się nie zastanawiałem, niemal od razu przystąpiłem do dzieła.
Rozpocząłem od demontażu przelotek. Przy pomocy bardzo ostrego nożyka ściąłem lakier wraz z omotką prowadząc ostrze po stopce przelotek, aby nie naruszyć blanku.

Przelotki po takim zabiegu bardzo dobrze odchodzą od blanku, tak samo jak pozostała część omotki. W przypadku przelotki szczytowej najpierw delikatnie usunąłem nożykiem lakier wraz z omotką, a potem podgrzałem zapalniczką samą przelotkę i szczypcami ściągnąłem ją ze szczytówki.

Po ściągnięciu wszystkich przelotek oraz uchwytu do mocowania przynęt, przyszedł czas na demontaż rękojeści. Ten etap również nie miał niczego wspólnego z finezją. Po prostu- nożykiem ściąłem omotkę podtrzymującą pierścień przed korkiem, a następnie wyciąłem cały korek znajdujący się przed uchwytem.

Kolejny etap nie był już taki prosty, gdyż chciałem uratować oryginalny uchwyt kołowrotka. Jego demontaż przysporzył mi sporo problemów, gdyż osadzony był na jednolitym papierowym wałku przechodzącym przez całą jego długość. Oczywiście wałek ten był zalany żywicą. Aby dobrać się do niego musiałem usunąć również część korka znajdującego się za uchwytem. Nie usuwałem go jednak w całości, aby nie dokładać sobie zbędnej pracy.

Następnie ostrym szpikulcem zdrapałem część żywicy trzymającej uchwyt i nasączyłem papierowy wałek wodą, aby móc go powoli wydrapywać, uważając na blank. Szczerze mówiąc lepiej od razu rozciąć uchwyt i założyć nowy, jednak w tym przypadku w grę wchodziły również względy sentymentalne i uchwyt miał pozostać ten sam. Po dwóch dniach żmudnego nasączania i wydrapywania podkładu, uchwyt zszedł z blanku.

Jak zapewne się domyślacie blank, po usunięciu uzbrojenia, nie prezentował się wspaniale. Jedyne, co mogłem zrobić, to zdarcie oryginalnego lakieru i oszlifowanie. Lakier usunąłem ostrzem solidnych, ostrych nożyczek. Nie usunąłem go jedynie ze złącza, które zabezpieczyłem taśmą maskującą.

Blank oszlifowałem, na mokro, papierem ściernym o gradacji 1000, a gdy był gładki wypolerowałem go papierem o gradacji 2000- również na mokro.

Aby wzmocnić powierzchnię blanku wtarłem w nią, miękką szmatką, żywicę epoksydową, którą nieco podgrzałem pod lampką halogenową, aby była rzadsza i łatwiej się rozprowadzała. Po zastygnięciu żywicy przeszlifowałem powtórnie blank i jeszcze raz wtarłem żywicę. Gdy powtórnie stwardniała przystąpiłem do dalszych prac.
Najpierw skróciłem uchwyt kołowrotka o zbędny nadmiar gwintu. Pozostała jedynie część, która pozwala swobodnie ściągać i zakładać kołowrotek klasy 3000 (Daiwa)

W seryjnych wędziskach, przy dużym obciążeniu, uchwyt delikatnie rozchodzi się z korkową rękojeścią, szczególnie po kilku latach solidnej eksploatacji. Aby temu zapobiec, postanowiłem "schować" delikatnie korek we wnętrzu uchwytu. W tym celu nawinąłem na blank wałek z taśmy papierowej i nasunąłem na niego prowizorycznie uchwyt, aby zaznaczyć część korka do usunięcia.

Nożykiem naciąłem korek na odpowiednią głębokość, usunąłem go i wygładziłem papierem ściernym. Następnie sfazowałem krawędzie tak, aby korek płynnie przechodził na uchwyt.

Po dopasowaniu dolnika, postanowiłem nieco go odświeżyć. Wydrapałem zatem szpikulcem resztki szpachlówki wypełniającej pory

Następnie zmieszałem korkowe opiłki z żywicą epoksydową i wypełniłem pory w korku.

Gdy nowa szpachlówka stwardniała obrobiłem ją, z grubsza, papierem ściernym o gradacji 240, a następnie wygładziłem papierem o gradacji 400.

Po odświeżeniu dolnika przyszła pora na zamocowanie uchwytu. Najpierw jednak, musiałem wyznaczyć "kręgosłup" blanku, względem którego należy montować uzbrojenie. Wykonałem to w najprostszy sposób, jaki podaje literatura, czyli poprzez rolowanie na gładkiej powierzchni wygiętego blanku. Podczas tego zabiegu, w pewnym momencie, blank naturalnie, z dużą swobodą, poddaje się naciskowi i ugięcie staje się mocniejsze. Miejsce to zaznaczyłem kropkami na taśmie maskującej nawiniętej, w odstępach kilkunastu centymetrów, na dolniku i na części szczytowej. Blank postanowiłem uzbroić po przeciwnej stronie, aby uzyskać największą sprężystość.

Zbrojenie dolnika rozpocząłem od nawinięcia trzech pierścieni z taśmy maskującej o średnicy nieco większej niż średnica wewnętrzna uchwytu. Następnie powoli odwijałem taśmę, aby uzyskać wałki o średnicy pozwalającej na sztywne jego osadzenie. Długość dolnika dobrałem tak, aby podczas łowienia kończył się 7 cm przed łokciem, co pozwala na swobodne operowanie przynętami, w największych zaroślach, bez ocierania dolnikiem o wypchaną pudełkami kamizelkę. Wałki pokryłem żywicą epoksydową i nasunąłem na nie uchwyt delikatnie go obracając. Ustawiłem go tak, aby mocowanie kołowrotka znajdowało się po przeciwnej stronie kropek wyznaczających "kręgosłup" blanku. W moim przypadku wystarczyło, że znaczki na blanku znajdowały się w jednej linii z prowadnicą uchwytu.

Następnie przewierciłem wiertłem, o średnicy zbliżonej do średnicy blanku, korek kupiony w sklepie dla winiarzy i wytoczyłem z niego pozostałą część rękojeści dobierając średnicą do uchwytu. Również tę część korka postanowiłem delikatnie "schować" wewnątrz uchwytu, aby nie rozchodziła się z nim podczas dużych przeciążeń.

Korek nasunąłem na wysmarowany żywicą blank, od czoła nałożyłem podtrzymujący pierścień i docisnąłem go, nawijając przy nim kilkadziesiąt zwojów nici. Pierścień również pochodził z oryginalnej wędki, jednak musiałem poszerzyć w nim otwór okrągłym pilnikiem, gdyż osadzony był prawie 20 cm niżej niż w oryginale. Nić oczywiście odwinąłem po zastygnięciu żywicy.

Gdy rękojeść była gotowa przyszedł czas na zamocowanie przelotek. Od razu przyznam, że nie kupowałem ich. W kącie z wędziskami stał kijek, którym zdążyłem połowić pół roku, po czym dostał się w ręce mojej Córeczki, która skróciła go o kilkanaście centymetrów. Ściągnąłem zatem z niego uzbrojenie. Był to komplet przelotek Fuji Alconite w systemie "New Concept", więc ich jakość z pewnością podniosła nieco "prestiż" mojej pierwszej węglówki.
Aby dobrze rozmieścić przelotki skorzystałem z katalogu firmy Fuji, a także z licznych opracowań, które kilkanaście lat temu ukazały się na łamach "Wędkarza Polskiego"

Zbrojenie rozpocząłem od zamocowania przelotki szczytowej, używając do tego celu kleju termicznego, pamiętając oczywiście o prawidłowym ułożeniu względem "kręgosłupa" blanku. Przelotka ta posłużyła mi dalej jako odnośnik do prawidłowego ustawienia pozostałych przelotek.

Gdy klej zastygł rozmieściłem przelotki na blanku mocując je taśmą.

Następnie zamocowałem do wędziska kołowrotek i przetestowałem ustawienie uzbrojenia dla długości 2,40 oraz 2,55 m. Naprężając żyłkę sprawdzałem jak się układa, czy tworzy wraz z blankiem jednolitą linię i wreszcie- jak wędzisko sprawuje się podczas wyrzutu przynęt. Ponieważ dolnik uległ znacznemu skróceniu, wędzisko lepiej spisywało się przy rozmieszczeniu odpowiadającym długości 2,55 m.
Gdy przelotki były już prawidłowo rozmieszczone na blanku, przystąpiłem do nawijania omotek. Wykonałem je z nylonowej nici krawieckiej. Fachowcy odradzają ich używania, gdyż podczas wysychania lakieru mogą się skurczyć i zniszczyć blank. Nić, którą kupiłem, była jednak dość elastyczna i nie kurczyła się pod wpływem lakieru. Cena oczywiście kilkakrotnie niższa, niż w przypadku specjalistycznych nici.
Omotki wykonałem ręcznie- bez maszynki. Nić przeciągałem przez grubą książkę. W zależności od średnicy blanku, przy kolejnych omotkach, zwiększałem lub zmniejszałem naprężenie nici. Prawidłowo wykonana omotka powinna dość pewnie trzymać przelotkę, ale nie na tyle mocno, aby ją zupełnie unieruchomić lub, co gorsza, wgnieść w blank. Przelotki powinny być odpowiednio oszlifowane, aby nie było na nich żadnych zadziorów, a koniec stopki był na tyle "zaostrzony", aby omotka łagodnie na niego naszła podczas nawijania. Kolejne zwoje nici dociskałem paznokciem do siebie, aby nie było między nimi przerw. W sieci można znaleźć mnóstwo materiałów filmowych, które doskonale prezentują jak powinno się wykonywać omotki, aby były mocne i estetyczne.

W przypadku dwóch pierwszych przelotek, licząc od kołowrotka, najpierw nawinąłem podkład z omotki, polakierowałem go, a następnie na takim podkładzie wykonałem właściwą omotkę przymocowując przelotki. Ma to za zadanie ochronę blanku, gdyż siły działające w tym miejscu są dość duże. Dodatkowo druga przelotka zamocowana jest bezpośrednio na złączu, więc musiałem wzmocnić to miejsce.
Po zamocowaniu przelotek przyszedł czas na omotkę wzmacniającą pierścień przy rękojeści

oraz na zamocowanie uchwytu na przynęty.

Nie osadziłem go, wzorem seryjnych kijków, tuż przy rękojeści. Jest on od niej oddalony o 10 cm i ustawiony z boku, a nie u dołu blanku. Dzięki temu można łatwiej zaczepić i odczepić przynętę, a podczas marszu kotwiczki nie wbijają się w części garderoby.

Potem przyszedł czas na ostateczną korektę ułożenia przelotek, aby znajdowały się idealnie w linii.
Gdy wszystkie elementy kijka wyglądały tak, jak powinny, polakierowałem omotki. Do tego celu wykorzystałem maszynkę, której budowę zaprezentowałem w pierwszej części artykułu. Poszczególne segmenty wędziska montowałem w uchwycie, podpierając je kartonem z nacięciami w kształcie litery "V". Blank w miejscach podparcia okleiłem taśmą maskującą, aby po wielogodzinnym suszeniu nie tworzyły się na nim zarysowania.

Do lakierowania użyłem lakieru poliuretanowego "Harzlack"- tego samego, którym pokrywam woblery. Dokonywałem już napraw omotek przy jego użyciu i muszę stwierdzić, że przebiły one swoją wytrzymałością seryjnie wykonane omotki w naprawianych wędziskach. Z pewnością markowe lakiery epoksydowe są bardziej wytrzymałe i łatwiejsze do nałożenia, ale niestety, sporo kosztują. Gdy będę zbroił markowy blank, na pewno zamówię specjalistyczne komponenty. W tym przypadku chciałem zredukować koszty do minimum, więc na omotki nałożyłem, miękkim pędzelkiem, kilka warstw lakieru poliuretanowego, szlifując je do uzyskania estetycznych powłok.

Dzięki temu, że blank obracał się ze stałą prędkością, lakier rozprowadzał się bardzo równo po omotkach. Podczas suszenia omotek wędzisko również się obracało, aby lakier nie tworzył zacieków i nieestetycznych zgrubień.

Po wyschnięciu lakieru zaczopowałem męską część złącza korkiem wytoczonym w taki sposób, aby nie tylko zapobiegał dostawaniu się brudu do wnętrza dolnika, ale również czyścił złącze podczas zakładania i ściągania szczytówki.

Budowę wędziska zakończyłem montując końcówkę dolnika, w której zatopiłem ołowiany ciężarek, aby lepiej wyważyć kij. Wcześniej w końcówkę wsadzony był drewniany czop, który rozszerzał ją, przez co pewnie trzymała się dolnika. Oryginalny, drewniany element odcisnąłem w folii aluminiowej i tak powstałą formę zalałem odpowiednią ilością ołowiu. Po wklejeniu żywicą końcówki kijek ma środek ciężkości ok. 5 cm przed zamontowanym kołowrotkiem, dzięki czemu nie męczy ręki podczas łowienia.

Gotowy kijek prezentuje się całkiem nieźle. Nie jest oczywiście wykonany z taką precyzją i estetyką jak wędziska ze specjalistycznych pracowni. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że pierwszy raz wykonywałem własnoręcznie wędzisko, wyszedł, moim zdaniem, lepiej niż przyzwoicie. Miałem okazję przetestować go podczas wypadu na pstrągi, na wezbranych, pośniegowych wodach Kwisy i Bobru. Nie jest to kij na takie warunki, raczej na małe rzeczki, jednak mimo wszystko dawał sobie dzielnie radę. Dobrze leży w ręce, świetnie operuje się nim zarówno jigami, jak też mniejszymi woblerami. Rozmieszczenie przelotek firmowane przez Fuji sprawia, że przynęty wylatują z niego jak z procy. Kij doskonale się ładuje, a pod obciążeniem świetnie pracuje na całej długości blanku. Jego ciepła praca powinna pozwolić na wyholowanie prawdziwego okazu. Z podebraniem ryby również nie powinno być problemu. Kijek, bez obawy o złamanie, można wygiąć o 180 stopni i dodatkowo szarpać za żyłkę. Przy oryginalnym zbrojeniu, tak wygięty blank, po prostu trzeszczał.

Dzepetto

Pierwszy kijek - część I







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1984