Nareszcie piątek 16 kwietnia, o godzinie 9.15 pożegnanie z żonką i wyjazd do Łomży na spotkanie z resztą ekipy. Dojeżdżając do Łomży mam telefon, że kumple są na stacji paliw i czyszczą nasz pojazd przed wyjazdem. Już tam przepakowuję swoje graty z Escorcika do busa i pierwsze, co mi się rzuca w oczy to to, że nie zabrałem ze sobą żadnej bluzy przeciwdeszczowej.
No, ale nic, kupi się jakąś.
Godzina 11.00 - rozpoczynamy naszą ekspedycję w barze u Krzysia, skąd jest fajny widok na rozlaną łomżyńską Narew.
W barze siedzimy przy piwku do godziny 14.00, bo musimy czekać na jeszcze jednego załoganta, który nie mógł wyrwać się wcześniej z pracy.
Nareszcie, o 15.00, ruszamy z Łomży i obieramy kierunek na Olsztyn.
W Olsztynie zabieramy jeszcze 2 załogantów. Mamy już komplet i teraz kierunek na Ustkę. W czasie jazdy niektórzy z nas prawie na kolanach proszą naszego kierowcę, żeby się gdzieś zatrzymał, bo coś ciśnie i może się zrobić mokro w busie.
Na miejsce zajeżdżamy około północy.
Trochę czasu straciliśmy w Gdańsku, bo skończyły się nam gazowane napoje orzeźwiające z pianką. Po zakwaterowaniu trzeba było jeszcze iść się przywitać z tymi, co jeszcze nie spali. Umawiamy się, że w sobotę wstajemy skoro świt i zaczynamy połowy. U mnie skoro świt, to była godzina 8.30.
Z kumplami z pokoju poszliśmy na śniadanie, a po nim ubieramy się w nasz rynsztunek i okazuje się, że nie zabrałem też swojej kamizelki. Wychodzimy nad morze. To co zobaczyliśmy trochę nasz otrzeźwiło, a może orzeźwiło.
Zaczynamy spinningowanie. Na pierwszy ogień idą blaszki solvkrokena. Potem jakieś inne wynalazki i wszystko na nic - bez kontaktu.
Decyduję się założyć 30 gramowego łomżyńskiego bezstera, a co tam, może jakiś boleń pomylił rzeki z morzem? Chyba w piątym rzucie czuję potężne uderzenie i po siłowym holu wyciągam potwora.
A że to było za dużo czystego mięsa jak na moje potrzeby, potwór wraca do morza.
Po około 4 godzinach od rozpoczęcia wędkowania w spokojnym morzu...
... byłem już cały mokry i zbliżała się pora obiadu - wracamy więc do ośrodka.
Obiad jak to obiad w Orzechowie przeciągnął się do późnych godzin nocnych, więc w sobotę więcej nie wędkowaliśmy.
W niedzielę niestety już nie wychodziłem, bo jedyne suche ubranie, jakie miałem było to, w którym miałem wracać do domku.
O godzinie 14.00 odbyło się zakończenie, rozdano nagrody za największą wymiarową troć, jaka została złowiona na zlocie - 51 cm i za największą troć, jaka została złowiona z plaży od poprzedniego zlotu - 95 cm.
Teraz czekam na zaproszenie na "Orzechowo 2011" i mam nadzieję, że wtedy już dam radę wyjść połowić skoro świt!
Najważniejsze jednak w tym nie były rybki, ale to, że można było się spotkać z kumplami z poprzedniego zlotu.
Dariusz_dyl_pl