Wenezuela 2010 - cz. I.
Data: 14-07-2010 o godz. 17:25:00
Temat: Tu łowię


Pomysł, a raczej nieśmiała myśl o wyjeździe na "rybałkę" do Wenezueli, pojawiła się w lipcu A.D. 2009, na tradycyjnej Wyspie, gdzie obchodziliśmy i świętowaliśmy VIII Urodziny WCWI.
Hasło Wenezueli rzucił Bartek - że być może uda się jemu pojechać; ja się, że tak powiem przymiliłem, że i ja chcę, ale na tym etapie, to jeszcze było "pisanie palcem na wodzie".



Mimo że byłem bardzo niepewny swojego wyjazdu, ale na wszelki wypadek gotówkę zacząłem gromadzić od lipcowej wypłaty, dodatkowo na "awarię" zapewniłem sobie linię kredytową (jak się później okazało bardzo się ona przydała, bo wystąpiło kilka "awarii") przez pół roku nie działo się nic, by sprawa ruszyła ostrzej w styczniu tego roku. Bartek mnie poinformował, że rozmawiał z organizatorami - czyli z Bayangoł - i że jestem wpisany na listę uczestników wyprawy. Z radości poskakałem sobie trochę. Bo nagle się okazało, że rok 2010 będę miał bardzo obfity w wyjazdy zagraniczne, bo i Wenezuela wypaliła i wyprawa do Norwegii na Koło Podbiegunowe / która to Norwegia już była pewna wcześniej, bo opłacona prawie w całości/.

Wyjazd planowany był na kwiecień, więc pozostało tylko uzupełnić niezbędny sprzęt biwakowy, kremy z wysokim filtrem, ubranie oraz odpowiednie przynęty na tamtejsze ryby. Oczywistym jest, że radą służyli chłopaki z Bayangoł. Mimo to - jak to zwykle bywa - czegoś się nie zabrało albo niektóre przynęty nie trafiły, ale to nie stanowiło problemu, ponieważ na bieżąco można było się poratować u Towarzyszy wyprawy. Na ten przykład nie wziąłem głęboko chodzących woblerów, ale jak już wspomniałem - nie stanowiło to problemu. Wreszcie nadszedł ten dzień - 23-04-2010 - dzień wylotu.
Wprawdzie z Bartkiem ruszyliśmy trochę wcześniej, bo przez Tczew i kolegę "Alexa". Następnie do Stargardu Szczecińskiego, skąd nas zabierał bus do Berlina.

Z Berlina krótki skok do Madrytu, skąd następnie czekało nas 9h lotu do Caracas.


Caracas.


Caracas.

Następnie ostatni zaplanowany na ten etap podróży: przelot lokalnymi liniami z Caracas do Cudad Bolivar, gdzie dolecieliśmy późnym wieczorem czasu lokalnego czyli około 22-ej. Na miejscu czekał na nas już Paweł z powitalną zgrzewką zimnego lokalnego piwka.

Po krótkim odpoczynku podjechał nasz transport, duży van, który miał nas przetransportować do posady, a w dniu następnym do La Paragua’y, leżącej nad rzeką Paragua, gdzie mieliśmy popłynąć w górę rzeki na nasze pierwsze łowisko - słynne Canaima Falls. Oczywiście mimo zmęczenia i dnia pełnego wrażeń, jeszcze długo w nocy rozmawialiśmy i snuliśmy plany, co do wędkowania i pobytu, zasypując Grześka i Pawła /stałych bywalców, doskonale znających realia i metody połowów/ setkami pytań.


W posadzie.

">
W posadzie.

">
W posadzie.

">
W posadzie.

Orinoko – w Cudad Bolivar jest najwęższa.

">
Orinoco.

">">
Orinoco.

Rano pobudka i podjechał po nas van, którym mieliśmy podróżować pomiędzy miastami.


Pakowanko i w drogę.

Lotnisko w Cudad Boliwar w ciągu dnia.

Po kilku godzinach jazdy dojechaliśmy do La Paragua’y.

Krótkie zakupy płynów niezbędnych do życia i do portu zaokrętować się na oczekujące już łodzie.

Przed nami przynajmniej 3h płynięcia w górę rzeki, z obowiązkową kontrolą na granicy Indiańskiego terytorium, czy nie przewozimy towarów zakazanych czyli głównie płynów podtrzymujących życie. Kontrola nie okazała się taka straszna, ponieważ nasz przewodnik Wladimir był w znakomitych kontaktach z obsadą wojskową punktu kontrolnego, która nie znalazła nic niedozwolonego, więc mogliśmy popłynąć dalej.

Po 3,5h płynięcia zobaczyliśmy wreszcie Canaima Falls - na razie tylko dolne progi, …

… ale mieliśmy szybko to nadrobić. Przybiliśmy do brzegu i zdziwiliśmy się, czekała na nas całkiem zgrabna Vladowa baza turystyczna. W takich chatkach spaliśmy.


Jadalnia.


Jaguarek.


Jaguarek i ja.

Zostało nam jeszcze 2-3h dnia, więc każdy kto chciał na łódkę i hejże ha na PAYARĘ! Każdy chciał złowić tę rekordową, ponieważ to właśnie z wodospadów Canaima Falls jest kilka ostatnich światowych rekordów tej ryby. Swoją pierwszą i nie ostatnią złowiłem pierwszego dnia - ważyła nieco ponad 5kg, ale już dała popalić. Niestety nie mam fotki z tą pierwszą, ale mam z późniejszymi.

Pierwszy wieczór nad Canaima Falls upłynął pod znakiem tradycyjnej integracji i obmyślania planów na najbliższe dni: kto z łódki, kto z brzegu, kto przy górnych wodospadach, kto przy dolnych. Znaczną część wieczoru poświęciliśmy szykowaniu sprzętu i wymianie kotwic na wzmacniane podwójne morskie Ownery oraz kółek łącznikowych na specjalnie zrobione na tę okazję.

Szczegóły ustalaliśmy z przewodnikami czyli z naszymi "Piloteiros".


Marinhio.


Paweł.


Gerard.


Vlad.


Chichio.


Chichio i Esteban

C.d.n.

Artur

Foto:
Ciesielski Tomasz
Mikulski Bartosz
Przetacznik Janusz
autor







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2004