Rzuć i zwiń – czyli moja Mama łowi
Data: 30-09-2010 o godz. 21:22:59
Temat: Spinningowe łowy


Całe życie mieszkam nad Odrą. Z okna rodzinnego mieszkania widziałem Rzekę. Gdy zamieszkałem "na swoim" – widok znów na Odrę. W drodze do szkoły, do pracy, codziennie jadę lub maszeruję mostem. To chyba wystarczający powód, by parać się wędkarstwem już ponad 20 lat.



Ostatnio bywam nad wodą głównie sam – zwyczajnie brakuje czasu na zaplanowanie wyjazdu wspólnie z jakimś kumplem. Gdy zaczynałem swoją przygodę z wędkarstwem, nad wodę jeździłem z tatą. Czasem dołączała do nas moja Mama. Wtedy jeszcze nie wędkowała. Odpoczywała na leżaku, czytała, spacerowała, gdy my łowiliśmy np. leszcze. Jednak z czasem zaczęła sama domagać się, aby dać Jej wędkę. Potem już poszło szybko. Własna karta wędkarska, pierwszy spinning. I z czasem nad wodą byłem częściej z Mamą, niż z Tatą.

Dlaczego spinning? Chyba z racji wygody. Moja Mama do dziś nosi swoje wszystkie wędkarskie drobiazgi w naprawdę niedużej torbie lub koszyku. Poza tym nie musi dotykać robali.

Dzięki temu, że znałem naprawdę nieźle kilka ciekawych - jeszcze rybnych - odcinków rzeki, wiedziałem gdzie zabrać Ją na nauki, aby maksymalnie zwiększyć szansę na jakąś rybkę, bo nie ma nic gorszego jak niepowodzenia na początku drogi. Na pierwszy ogień poszły szczupaki i bolenie – ryby w mojej ocenie najłatwiejsze do przechytrzenia. No i … łowiła. I to skutecznie, od samego początku. Na szczupaki – duża, jasna guma. Na bolenie – "rycerz". W zupełności wystarczało na początek. Podczas holi udzielałem Jej wskazówek: "kij wyżej", "holuj kijem, nie kołowrotkiem", albo "o nie, podbieraj sama".
Z czasem zaczęła jeździć nad wodę beze mnie. Poznawała nowe łowiska. Chyba głownie z racji płci, napotkani wędkarze chętnie dzielili się z Nią wiedzą na temat łowisk i metod. Zaczęła też "ustawiać się" pod konkretny gatunek ryby, na nieprzypadkowe, wytypowane łowisko.

Wolny czas, bo już na emeryturze, pozwala Jej na pobyt nad wodą nawet 2 razy dziennie i przez 5 dni tygodnia. Bo weekend, jak mawia, zostawia dla pracujących.

Odra wczesną wiosną to dla spinningisty nienajlepsza woda, dlatego też w tym czasie moja Mama "wymyśliła okonie". W sumie to nawet nie wiem, kto i kiedy pokazał Jej, o co chodzi w bocznym troku. W każdym razie załapała szybko. Na zestaw z trokiem łowiła głównie okonie, ale również szczupaki, klenie i bolenie.

Luty albo marzec. Od kilku dni Matula podsyła sms-y – łowi okonie. Grubyzwierz i ja meldujemy się któregoś popołudnia na opisanej miejscówce, z zestawami trokowymi. I kurde … bieda. Gdzie te Jej okonie? Ale cicho, jest i moja Mama. Wszystko byłoby ok, ale Ona, w co drugim rzucie, ma rybę! Łowimy ramię w ramię. Znaczy staramy się. Matula podpowiada, że za mocno podrywamy zestawy, twisterek ma "iść" niemal cały czas po dnie, bez gwałtownych skoków. I worek z okoniami się rozwiązał.
Bardzo dobrze pamiętam to wędkowanie, gdyż wtedy, pierwszy raz, dostałem od Mamy dokładny instruktaż – to była ta chwila, gdy dotarło do mnie, że już nie jestem nauczycielem.


Okonie złowione na zestaw z bocznym trokiem

Maj. Szczupaki i bolenie. Szczególnie te drugie przypadły do gustu mojej Mamie.

2007 albo 2008r. Pojechała gdzieś na Odrę, zapolować na bolenie. Ledwo wyszła na brzeg, usłyszała śmiechy z drugiej strony rzeki. Dwóch facetów nieco drwiło, gdy babę z wędką zobaczyli. Moja Mama łowiła niecałą godzinę naprzeciwko nich. Po pierwszym boleniu docinki i śmiechy ucichły. Kilka minut później, po drugim, ekipa z naprzeciwka chwyciła za spinningi i młócili wodę czym się da, szepcząc coś między sobą. Trzeci bolek to był chyba nokaut dla nich.


Odrzańskie bolenie

Czerwiec. Sandacze, czyli wyższa szkoła jazdy! Mama szybko przekonała się jak trudna to ryba, ale że cierpliwości Jej nie brakuje, to i na tym polu odnosi przyzwoite wyniki.

Rok 2009, czerwiec. Od kilku wypadów nie mogę doczekać się brania sandacza. Telefonuję do Mamy, aby zajrzała na jedną, dawno nie odwiedzaną miejscówkę i sprawdziła dojazd do łowiska, a przy okazji zerknęła "co w wodzie piszczy". Sprawdziła dość szybko … Fotka poniżej.


Wyższa szkoła jazdy

Lato. Długie dni. Cóż więcej trzeba?! Matula nie lubi, gdy wędkuję obok Niej. Zazwyczaj zajmujemy dwie sąsiednie główki i w trakcie łowienia przekazujemy sobie informację co, gdzie, jak i na co. I cenię uwagi mojej Mamy nie mniej, niż podpowiedzi moich naprawdę doświadczonych kumpli - spinningistów. Ale czasem jestem "mądrzejszy" … Tak mi się zdawało, kiedyś …

Koniec czerwca. Matula biega niemal co wieczór za sandaczami. Łowi na gumy z opadu. Trafia w ciągu kilku dni kilka szczupaków i sandaczy. Niedużych, do 60 cm. Pewnego popołudnia dostaję od Niej sms-a: " … miałam coś dużego, ale po pół godzinie holu się odpięło…".
Kilka dni później, lipiec. Kolejny sms – znowu holowała kilkanaście minut dużą rybę, ale się wyhaczyła. Wiemy już, że to sumy – ślad śluzu na plecionce na długości ponad metra je zdradził. Kolejnego wieczora, moja Matula spędza nad wodą niemal pół nocy. Nie łowi. Wypatrzyła podejrzaną ekipę, która późnym wieczorem podjechała nad Odrę obok tej jakże rybnej miejscówki. Dobrze po północy, auto, z najprawdopodobniej kłusownikami, odjeżdża. Kolejny wieczór. Pytam Mamę, czy dziś wędkuje. Planuje wyskoczyć na "swoje" miejsce, mnie również namawia, abym tam pojechał. Ja jednak ułożyłem już plan na obłowienie innego odcinka rzeki. Po 2 godzinach dostaję od Mamy sms-a: "Mam mojego pierwszego suma!" .
Haha – znokautowała mnie totalnie!!!
Odra zawsze wynagradza czas jej poświęcony…


"Życiówka"

Jesień. Czas grubych ryb! Teraz łatwiej trafić jedną rybkę 70+, niż kilka mniejszych. Celem wypraw są najczęściej bolenie lub sandacze.

Jest chyba październik. Na "mojej", kiedyś tajnej, miejscówce powinny się już grupować bolenie. Dlatego "kiedyś", bo od kilku sezonów ekipa tubylców skutecznie wyławia sporą część boleniowego stada właśnie w październiku i listopadzie. W najlepszych okresach potrafiłem przerzucić ponad 10 boleni w przedziale od 60 do 70 cm w ciągu jednego popołudnia. Niestety, miejscowi też znaleźli na nie sposób. Słyszałem kilka razy opowieści o ilości łowionych i zabieranych ryb. Nóż się w kieszeni otwiera. Chory kraj. 10 boleni, ale takich, że aby je zabrać z nad wody ktoś musiał skoczyć do wioski po worek. Trzykilogramowy boleń równał się … flaszce taniego wina.
Teraz jest ich dużo mniej, ale jednak czasem bywa ciekawie. Łowimy z Mamą, jak zazwyczaj, na sąsiednich ostrogach. Zmierzch, brań brak. Wiem, że są, ale nie mogę się do nich dobrać. Dzwoni telefon. Mama. "Biorą na duże gumy na ciężkich główkach." Miała na wędce kolosa, ale wypluł hak pod samymi nogami. Nie mam takich przynęt. Idę do Mamy. Akurat kończy hol bolenia. Taki ok. 70 cm. Chwalę i gratuluję. Matula mówi, że ten pierwszy był jeszcze większy. Wierzę Jej.


Ten mniejszy dał się wyholować…

Spinning nocą. Ostatnio zachorowałem na tę odmianę wędkowania. Codzienne obowiązki zmusiły mnie do ograniczenia czasu spędzanego nad wodą. Okazało się, że najwięcej wolnego mogę wygospodarować właśnie po zmierzchu. I oczywiście Matulę zaraziłem takim wędkowaniem. Chyba niewielu wędkarzy zdaje sobie sprawę, że praktycznie wszystkie gatunki ryb, z powodzeniem, można łowić na spinning nocą. Głównym celem jest zazwyczaj sandacz, ale przyłowy bywają przeróżne.


Chudy, ale długi - odrzański, nocny szczupak

I w tych kilku akapitach streściłem przygody mojej mamy z wędką. Pewnie mnie jeszcze nie raz zaskoczy. Jak coś – dam Wam znać.

Na koniec jeszcze kilka fotek różnych rybek.


Czerwiec. Nieudany, prawie 2 - godzinny hol, zapewne suma, który i tak wróciłby do wody


Zaczynała od szczupaków


Hol szczupaka


Nie za żyłkę!


Czas na szybką fotkę


I do wody


Klenie też się zdarzały

Ziomek







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2017