XXVI Zlot PW - Łasin 2010.
Data: 14-10-2010 o godz. 11:45:00
Temat: Pogawędkowe imprezy


Ktoś, kto raz uczestniczył w spotkaniu organizowanym pod egidą Pogawędek Wędkarskich doskonale zna atmosferę takich spotkań. Tym, którzy jej nie znają mogę z czystym sumieniem powiedzieć, iż ominęły ich w życiu najpiękniejsze chwile, do których tęskniliby i wracali myślami w szare, nieprzyjazne dni ( tych ostatnich oczywiście im nie życzę ).



Chociaż tym razem nasze spotkanie nie należało do tych, które zaskakuje frekwencją, to jego treść i organizacja olśniła mnie perfekcją i jakością przygotowania. Wszystko to zawdzięczaliśmy dwóm osobom: Beatce i Jarkowi. Nie sposób jednak przeoczyć, że na całość niezapomnianego Zlotu największy wpływ miała obecność naszych "białochowskich" pociech - Dzieci, których obecność zmieniła nasze spotkanie, dodała innej perspektywy i walorów.

Niestety nie dotarłem na czas i co nieco umknęło mi z piątkowego dnia. Wieczorem jednak cieszyłem się już widokiem znajomych (i nie tylko) twarzy, entuzjazmem dyskusji i co nie mniej ważne, pięknie i bogato zastawionym stołem we wnętrzach gustownie urządzonej sali bankietowej oraz przemiłej i dyskretnej obsługi ośrodka.
Późnym wieczorem zakończyły się powitania, po to, by rano, niekoniecznie o świcie, stawić się nad brzegiem urokliwego akwenu.

Nasi już od momentu przybycia do ośrodka testowali łasińskie jezioro, jednak bez sukcesów. Sobotni poranek przy pięknej plażowej wręcz pogodzie, również nie przyniósł ryb mimo, iż wiadomości z pewnych źródeł donosiły o systematycznym zarybianiu szczupakiem i sandaczem. Woda w tym zbiorniku do dzisiaj kwitnie - letnie temperatury zrobiły swoje. Głównie taką przyczyną obarczano brak jakiejkolwiek współpracy ze strony mieszkańców jej toni.
Oczywiście ideałem byłoby złowienie na zlocie pięknych okazów, jednak za dużo szczęścia na raz, to prosta droga do rozpusty.

Sobotni wieczór w znakomitym gronie płynął nam przy wesołym ognisku. Przepyszna karkówka i kiełbasa z grilla oraz dla łatwiejszego trawienia piwko z krajowych browarów.
Można wymagać czegoś więcej? Można. Sałatki mocno przyprawionej czosnkiem, takiej w życiu jeszcze nie jadłem. Wpałaszowałem dwie porcje, nie myśląc o konsekwencjach dla otoczenia. Mimo wszystko nie zostałem odizolowany od grupy.

Niedziela od samego rana miała okazać się dniem, który na długo będę nosił w pamięci.
Najpierw spory stres i obawy, czy sprawdzę się w roli wujka. Chyba nie byłem osamotniony w tych uczuciach. Oficjalne przywitanie i losowanie wujków jeszcze bardziej potęgowało napięcie. Na szczęście Beatka i Jarek byli na miejscu.
To osoby, o których należałoby napisać osobny rozdział tej relacji. Ich serdeczność i wrażliwość, zmysł organizacji i profesjonalizm sprawiły, że wszystko stało się naturalne i oczywiste.

Po kilku chwilach wszyscy wujkowie byli już opiekunami swoich podopiecznych i rozpoczęły się wędkarskie zawody. Na najprostszych zasadach, decydowała ilość złowionych ryb, a wszystkie trofea trafiały natychmiast z powrotem do wody. Co chwila słychać było z rożnych stron informacje o wynikach. Zawody trwały i jednocześnie pryskały wszystkie dotychczasowe lęki i niepewności.

Można powiedzieć, że zaprzyjaźniłem się z Mateuszem, bo z Kacprem byliśmy od dawna "kumplami po kiju". Nasza ekipa walczyła z determinacją, jednak wkrótce wiedzieliśmy już, że zwycięstwo zapewnił sobie, ktoś inny… Nie to jest oczywiście najważniejsze - ważne są chwile spędzone razem, być może rodząca się pasja…

Koniec zawodów jednak, oficjalna część i ogłoszenie wyników przewidziana jest w Białochowie. Przedtem jednak mały posiłek i gorące napoje.

Do Białochowa jedziemy - jak przystało - "całą ekipą" - zabieram do auta Kacpra i Mateusza. W drodze dyskutujemy o samochodach, motoryzacji i… różnych śmiesznych nazwach na przykład miejscowości, które mijamy. Odpoczywamy od emocji związanych z "wyczynowym" wędkarstwem. I tak wiemy, że mamy niezły wynik.

Docieramy do celu. Po raz pierwszy jestem w Białochowie. Beatka oprowadza nas po całym domu. Wesołe barwy w każdym pomieszczeniu, skromnie, lecz bardzo gustownie urządzone jest tu wszystko. Podziwiam sposób, w jaki wszystko jest tu zorganizowane. Mam wrażenie, jakby wszyscy byli tu rodziną. Zaskakuje, w jaki sposób pomagają sobie wzajemnie, jak się uzupełniają…

W auli już czekają na nas z gorącym posiłkiem - pyszną grochówką. A później zaproszenie do ogrodu na część oficjalną i przyznanie nagród. Właściwie w tym momencie powinienem skończyć tę relację. Powód jest prosty...

Wszyscy tego dnia byliśmy zwycięzcami. Zwyciężyły dzieci, zwyciężyli Beatka i Jarek. Zwyciężyli wszyscy wujkowie i prawdziwe, ludzkie uczucia.

Byłoby jednak niesprawiedliwie, gdybym o tym nie wspomniał: "Super Wujkiem" okazał się Zenek, a najwięcej ryb na zawodach złowiła Kasia - 64 "sztuki"!
Wszyscy dostaliśmy piękne upominki, dostały je również dzieci.

Mnie jak zwykle życie rozpieszcza - oprócz upominków i nagród dostałem, coś, czego nikt nie jest w stanie mi odebrać! Dostałem wspomnienia… najpiękniejsze.
Do następnego spotkania w takim samym, a może większym gronie.

Dziękuję wszystkim w imieniu Redakcji Pogawędek Wędkarskich.
Beatko i Jarku: jesteście wielcy!

Robert
Foto: Beatka, Zenon, Jjjan, Włodek, Robert







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2019