Wspaniałe Łowisko- Koniec Świata - "cz.II"
Data: 05-08-2012 o godz. 23:00:00
Temat: Nasza publicystyka


Pewnej jesieni …

Od tygodnia leje. Trochę mi to na rękę, bo jeszcze nie wszystko mam przygotowane na wyprawę. Potrzebuję stalówek, nowych kotwiczek, no i w tym deszczu nie pójdę na kompostownik. Dzisiaj jadę do miasta, to wędkarski sklep odwiedzę. Jeszcze tylko liście zebrać z ogrodu, bo teraz mokre i nie fruwają. Łatwiej je pozbierać na kompostownik. Jutro jak nie będzie lało, jadę na ryby.



Zabieram szczupakówkę i spławikówkę żeby złowić żywca. Później zobaczę co z leszczami, a żywcówka niech sobie pływa po okolicy.

… Jeszcze ciemno jak podchodzę do ścieżki przez las. To dobrze, nie będę rozglądał się za grzybami, szybciej dojdę na łowisko. Zastanawiam się tylko, jakie wybrać miejsce. Na głębokiej skarpie, czy za trzcinowiskiem od strony plaży. Przy pasie trzcin szybciej złowię żywca, a potem przeprowadzę się pod głębokie zbocze. To zaledwie sto metrów, więc żywiec jakoś wytrzyma przeprowadzkę. Jestem na plaży. Z lewej wielkie trzcinowiska, z prawej za plażą pagórek, a tam głębia od samego brzegu.

Słoneczko przebija się przez stalowe chmury. Promyki wyraźnie grzeją moją czarną kurtkę. Szybkie spojrzenie na lustro wody. Mała falka wysokości zaledwie kilku centymetrów. Dobrze, nie będę taki widoczny. Perkoz nurkuje na głębokiej wodzie. Obserwuję jego dziób. Jest ciągle bez rybki. Będą rybki drobne przy sitowiu. Tam jeż próbuję złowić żywczyka. Na haczyku czerwony robaczek ocieka po przebiciu żółtym soczkiem, który wabić powinien najwybredniejszą rybkę. Tuż za sitowiem metrowy gruncik. Dobre miejsce. Jeszcze tylko garść piasku z pokrojonymi robaczkami ląduje tuż obok wyrzuconego spławika. Można czekać na branie.

Tymczasem przygotowuję żywcówkę. Wielki pękaty spławik, obciążenie z oliwki skutecznie doprowadzi żywca na odpowiednią głębokość. Stalówka i wielka kotwiczka. Nie lubię jak szczupaki spinają mi się z wędki. Mija zaledwie piętnaście minut. Spławik pod sitowiem nurkuje pod wodę. Jest dobrze - myślę – będzie żywiec. Zacinam. Kurcze - co tak ciężko się holuje? To nie mała rybka. Jest - wielka płoć, prawie trzydziestka - nie nadaje się na żywca - za duża. Rybka ląduje do siatki. Trzeba spróbować jeszcze raz. Nowy robaczek na haczyku i już zestaw w wodzie. Kolejne branie – znowu taka duża płoć. Na haczyk tym razem zakładam pół robaczka. Branie i znowu płoć ponad dwadzieścia pięć centymetrów. Trudno, dołowię jeszcze dwie i przeprowadzam się na głębię. Płoć zasmakowała w robaczkach i już mam pięć sztuk. Decyzja zapadła – przeprowadzka na głęboczek.

Jest już prawie dziewiąta przed południem. Dzisiaj mam troche więcej czasu, ale zaplanowałem posiedzieć do drugiej po południu. Przeprowadzka przebiegła bardzo szybko i na kotwiczkę zameldowała się najmniejsza z płoci. Rzucam zestawem na wodę i widzę jak płoć oderwała się od kotwiczki i wpada wprost do wody. Za delikatnie zaczepiona. Ciężar rybki rozerwał kawałek skóry ryby podczas wyrzutu. Pech. Najlepsza z płoci nie poprowadzi zestawu żywcowego. Na kotwiczkę zakładam kolejną. Jest większa. Muszę delikatniej zarzucać, bo wszystkie płotki stracę. Zestaw szczęśliwie poleciał do wody. Płoć prawie zatapia mi mój wielki pękaty spławik. Ależ ma siłę! Jest już prawie dwadzieścia metrów od brzegu – to wystarczy. Nie chcę, aby prowadziła zestaw dalej.

Przytrzymuję jej zapędy blokując zwoje żyłki palcem. Wierzyć mi się nie chce, że ta płoć tak ciągnie zestaw. Już skasowała luzy i bez problemu zanurza spławik wyrywając mi żyłkę spod palców. Teraz to bardziej stanowczo ją przytrzymuję. Gdzie tam. Wyrywa mi zwój za zwojem. Puszczam palec. Teraz dopiero żyłka zaczyna nabierać prędkości. To nie płoć tak ciągnie! Mam branie! Adrenalina ruszyła, leje się z uszu jakby ktoś odkręcił kran. Zapominam o tym aby odczekać aż się zatrzyma. Jak pójdzie drugi raz – zamknąć kołowrotek, poczekać aż naciągnie żyłkę i zaciąć.

Wszystko poszło w niepamięć. Ryba ciągnie zestaw w toń, więc ja jej na to nie pozwalam i … zacinam. Mocne zatrzymanie. Zestaw bardzo silny – żyłka gorzowska trzydziestka na prawie nowym kołowrotku radzieckim ‘’ Delfin ‘’. Hamulec dobrze wyregulowany, więc ryba pociągnęła jeszcze kilka metrów i zatrzymała się. Zaczynam pompowanie. Bardzo wolno ściągam rybę do siebie. Idzie jak worek kartofli ledwo co szturchając w zestaw. W czystej wodzie rozpoznaję rybę – ogromny szczupak. Ledwo co faluje ogonem. Jest bardzo stary. Pewno zobaczę na jego ogonie tę swastykę. Jest za stary aby walczyć ze mną, wiec już teraz zdecydowanie podciągam go do siebie. Łeb szczupaka odwrócił się w moja stronę i jego wielkie oczy widocznie zobaczyły moją sylwetkę na brzegu.

Był w zasięgu ręki, gdy nagle skoczył jak opętany. Fontanna wody zalała mi oczy i nawet nie słyszałem jak wędzisko trzasnęło, a mnie pociągnęło z taką siłą, że omal nie wylądowałem w wodzie. Na moje szczęście i nieszczęście żyłka trzasnęła, a odgłos trzasku pewno był słyszalny na przeciwległym brzegu, chociaż to podobno pięćset metrów. No i siedzę sobie teraz na brzegu. Nogi się trzęsą, ręce też. Wędka złamana, zestaw nie wytrzymał na stalówce. Patrzę w głębinę. Tak – tam nadal mieszka szczupak z tą swastyką na ogonie. Poskładałem wędki i ruszam do domu. Po drodze nazbierałem pełny plecak krowich muń. Opłaciło się wybrać na ryby – cholera opłaciło!!

-cdn-

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2125