Relacja z XXIX Zlotu Pogawędek Wędkarskich - Rewa 2013
Data: 28-05-2013 o godz. 18:42:15
Temat: Pogawędkowe imprezy


Czas leci nieubłaganie i jak co roku nadszedł kolejny maj. Kilka lat temu dzięki kolegom stało się tak, że ten miesiąc w moim kalendarzu oznacza belony i beloniadę. W czwartek miał przyjechać Włodek, więc ten dzień okazał się pierwszym dniem zlotu.



Czwartek

Jjjan: Wyruszyłem w czwartek przed południem by zdążyć odebrać zezwolenia na połów ryb przed końcem pracy OIRM - u i ponieważ nie spotkały mnie żadne niemiłe niespodzianki, to w Rewie znalazłem się w porze obiadowej. Zameldowałem się w pensjonacie, zostawiłem rzeczy i pojechałem na plażę. Na parkingu w pensjonacie było gorąco, natomiast na plaży lekki, ciepły wiatr łagodził działanie słońca.

Wszystko było jak trzeba, prawie idealnie. Z ławki na plaży patrzyłem na niebieskie niebo, na wodę która zabrała trochę koloru niebu, na pływaków którzy poruszali się po powierzchni wody za pomocą różnych dziwnych sprzętów. Najwięcej jak zawsze było kiteserferów, kilku surfingowców i coś ni to pływające, ni to latające.

Było prawie idealnie. Prawie, ponieważ na wodzie nie było łódek z wędkarzami, a to oznaczało że w Rewie nie było belon. No cóż. ludzi na zlocie będzie mało i wszystkich ich znam, więc linczu chyba nie będzie. Wreszcie przyjechał Włodek i po krótkiej przerwie znowu zajęliśmy ławeczkę na plaży. Nadchodzi wieczór, przez jakiś czas patrzymy na zachód słońca i żagielki w oddali.

Wracamy do pokoju kontynuować pierwszy dzień zlotu.

Prawie idealny.

Piątek

Jjjan: Piątek zaczął się stanowczo za szybko głośnymi głosami Oldiego, Malgi i Krzysia. No to witamy się, uściski rąk, misie i inne takie tam. Witamy się również z przywiezioną "niespodzianką", tzn. sąsiadką i znajomą Oldiego i Malgi. Jest również Darogryf, więc brakuje już tylko Dzasów, którzy zapowiedzieli się na późne popołudnie. Pierwsza nad wodę ruszyła Malgi z wędką, a Jola ze sprzętem do opalania. Również Darogryf z Włodkiem wodują łódkę i trolują płynąc w stronę Rzucewa. Nie wiadomo czy zabrali wędki, bo wrócili bez ryb, ale z wiadomością że na belony trzeba płynąć pod Kuźnicę. Nie mogło tak być żeby dzień skończył się bez ani jednej ryby. Chociaż belona lubi słońce, podrywamy się późnym popołudniem na jeszcze jedną próbę. Płynę z Darogryfem i Włodkiem dosyć daleko od brzegu za przekop Ryfu Mew. Mieliśmy niewiele czasu więc nie dopłynęliśmy tam gdzie podobno były belony, ale w drodze powrotnej szczęście się uśmiechnęło do nas i jedna zbłąkana belona zameldowała się na wędce.

Wieczór okazał się podwójną niespodzianką. Po pierwsze okazało się, że będziemy świętować naste urodziny Malgi, a po drugie tort i inne pyszności które pojawiły się na stole były delikatesami wytworzonymi przez Jolę. Prawdziwa uczta dla podniebienia. Nie sposób też nie wspomnieć o śledziach w różnych smakach własnoręcznie złowionych i przyrządzonych przez Dzasa. Nie można też nie wspomnieć w kilku słowach o grzybach, które większość ludzi nie potrafi przyrządzić tak, by były tak pyszne jak te zebrane i przyrządzone przez Oldiego i Malgi. To była po prostu "wieczornopiątkowa rozpusta" trwająca do soboty.

Dzas: Około godz. 16.00, z całą mocą stu oplowskich koni mechanicznych, ruszamy do Rewy na spotkanie „przygody”. Autostrada pusta, obwodnica Trójmiasta też, ale do czasu. Remont Estakady Kwiatkowskiego nas dopada i niespełna godzinkę wleczemy się w korku. Wreszcie jest - Rewa, pensjonat Błękitna Laguna. Pusto, nikt nie wita czerwonym dywanem. Oczywiście wszyscy są na rybach. Po chwili pojawia się KrzysztofCz, więc jednak ktoś tego gospodarstwa pilnuje!

Pojawia się też Tirith27 oraz Old-ekipa. Poznajemy Niespodziankę z Wądołu. No i zaczynają się pogawędki. Niestety w tym momencie opuściłem towarzystwo, musiałem zadbać o swój brzuszek i sadło. Bieg morskim brzegiem w obie strony na trasie Rewa-Mechelinki ożywił mnie i pobudził do dalszych pogawędek. Nie ważne zmęczenie, nie ważne spocenie, nie ważna krew, nie ważne łzy – ważne, że mój brzusio jest mniejszy od brzucha Tiritha :-)

Po powrocie z biegu pojawili się Włodek, Jjjan i Darogryf. Przywieźli belonę! Hurrrrra, są ryby!. Jutro połowimy. Ale dziś jeszcze trzeba stawić czoła Rudej i wielu jej towarzyszom. Naprawdę – sporo ich było. Nie do przejedzenia ;) Darek jedzenia nie odmawiał, za to do Rudej mięty nie poczuł. Trzeba Go było poganiać, stąd też pojawiło się bolące kolano. Inni Pogawędkowicze stanęli na wysokości zadania. Oldik wymyślił nawet nowy drink – Rudą z sokiem pomarańczowym. Obserwujący jego minę chyba jednak nie zdecydują się na powtórkę tej kompozycji smakowej. Właściwie już w sobotę umawiam się z Darogryfem na poranne łowienie, pobudka o 3.00.

Sobota

Jjjan: Sobota nie była dniem lenistwa i w miarę wcześnie wszyscy popłynęliśmy na belony. Z opowiadań wynika ze pierwszy wyłamał się swoim zwyczajem Kacper. Bez respektu dla reszty starszych ludzi zaciął pierwszą tego dnia belonę.

Postanowiłem poszukać miejsca wskazanego przez mieszkańca Rewy, na co łaskawie zgodził się Włodek. Popłynęliśmy trochę błądząc w różne strony, aż daleko, daleko zobaczyliśmy dużą ilość łódek. To było to właściwe miejsce i tam zaczęły się brania.

Łowiliśmy w typowy sposób tzn. trolowaliśmy do pierwszego brania i następnie spiningowaliśmy rzucając blaszkami. Dużo ryb odprowadzało blaszki do samej łódki, dużo ryb spadało, ale byliśmy zadowoleni. Po kilku godzinach spłynęliśmy do Rewy z myślą że po posiłku popłyniemy jeszcze raz. Jedziemy szybko na obiad. Koledzy i dziewczyny nie mają dosyć ryb i zamawiają na obiad po słusznej porcji filetów z dorsza, z fląder i dodatków. Ja zadowalam się nie rybną, dziecięcą porcją placków z farszem po węgiersku. I ponownie na wodę. Tym razem płynie z nami Oldi. Płyniemy pod Kuźnicę i powtarza się przedpołudniowa sytuacja. Są ryby. Z innych łodzi również dochodzą do nas wieści o złowionych rybach. Nie są to oszałamiające ilości, ale jest o czym rozmawiać.

Niestety - nie popływamy długo, ponieważ gdzieś za Helem widzimy ciemną chmurę, a w niej krótki paseczek tęczy. Postanawiamy nie czekać dłużej bo do Rewy mamy dobre pół godziny płynięcia. Wiatr tam wysoko okazał się szybszy od nas i chmura otarła się o nas na szczęście mocząc nas tylko kilkoma dużymi kroplami przez kilka minut. Nad Gdynią widzimy następną ciemną chmurę z paskiem tęczy na jej ciemnym tle. Już blisko brzegu dopada nas następne kilka kropel deszczu. Na szczęście ta chmura również minęła nas o włos. Wracamy do pensjonatu, gdzie tym razem możemy wymieniać się wiadomościami o rybach przy oczywiście spożywaniu wspomnianych już delikatesów. I znowu rozmowom i śmiechom nie ma końca.

Dzas: Wstajemy, zgodnie z planem, gdzieś tak koło 7.00. Wiedziałem, że tak będzie! Mewy trochę tupią, ale twardym trza być. Pakowanie, wodowanie i łowimy. Wypływamy podzieleni na 4 okręty. Na jednym Tirith z Old-rysiem pływają w okolicach Gdańska, na drugim Włodek z Jjjanem ganiają belony po zatoce pomiędzy Rewą a Kuźnicą. Trzeci statek to jednostka Darogryfa, na którą zaokrętowałem się z Kacprem.

Jej wymiary pozwalają myśleć o szczęśliwym powrocie do brzegu, chociaż dla mnie to i prom pływający z Gdyni do Karlskrony jest zbyt mały, aby czuć się na wodzie bezpiecznie. Pływaliśmy niedaleko Rewy, coś tam brało, Kacper holował belonę, ale niestety odpięła się przy samej łódce. Pożyje, rozmnoży się, będzie po co wracać! Gdy słoneczko nieźle już piekło trafiliśmy kilka brań i w końcu udało mi się złowić pierwszą tegoroczną belonę.

Jest dobrze.

Kilka razy, na kolizyjnym kursie pojawiał nam się gumowy statek KrzysztofaCz, gdzie oprócz szypra pływały też dwie Sikoreczki. Ryb mieli złowionych dużo więcej niż my. Widać Krzysiek na Jjjankowym morzu czuje się jak u siebie.

Na brzegu pojawili się Beata, Maksio i Avanti, a w telefonie odezwał się sygnał połączenia, co oznaczało bliski koniec rejsu i wizytę w oliwskim ZOO. Na 13.00 jesteśmy umówieni w Gdyni z kuzynem, który zaopiekuje się psem, a my będziemy oglądać słonie, małpy, łosie, pingwiny i inne „stworzyny”. Do wycieczki dołączył Darogryf, na początku pełen entuzjazmu, ale w miarę upływu czasu i przemierzonych kilometrów jego zapał gasł. Powietrze zeszło z niego jak z pontonu Krzysia.

Ożywił się dopiero przy klatce z małpami. Ciekawe dlaczego?

Mieszkańcy ZOO do zdjęć pozowali chętnie, chociaż łoś miał generalnie gdzieś sesję zdjęciową i się zaszył, a pingwin Kowalski nie zdecydował się na skok do wody. Pewnie była za mokra.

3 godzinki w ZOO zleciały jak z bicza strzelił. W drodze powrotnej kawka u kuzyna i wracamy do Rewy. Darek odmawia dalszego pływania w dniu dzisiejszym. Mięczak! Ale jak się okazało za chwilę – miał nosa! Nadciągnęłą potężna burza, która na szczęście oszczędziła Rewę, za to zalała całe Trójmiasto. A chłopaki na morzu! Dzwonimy do Włodka, Jjjanka i Old_rysia, żeby jak najszybciej uciekali do brzegu, zdążyli na szczęście przed największym deszczem.

Tak więc w komplecie zasiadamy do kolacji, która bardzo przypominała tą z piątku. Specjałów co niemiara! Jednak szybko przenieśliśmy się do pokoju Jjjanka, Włodka i Darka, gdzie odbył się tradycyjny obrzęd wymiany „murzyńskich koralików i zamorskich przypraw”. Błystki, woblerki, przywieszki, krętliki, kotwiczki, agrafki, przypony… Kto wie co tam jeszcze? Niektórzy ciężko pracowali, niektórzy tylko udawali aktywnych, inni bez pardonu przysypiali. Czyli jak zwykle.

Oldi z kompanią, też jak zwykle, zadbał o różne kulinarne specjały. Ale pyszna była ta kiełbasa! Posiedzieliśmy tak w gwarze do północy i… poszedłem do ubikacji. Po bardzo krótkiej wizycie wróciłem i… już posprzątane! Jest po imprezie – prawie jak podczas pamiętnej walki Gołoty.

Pozostało tylko umówić się na 3.00 na ryby i pójść spać.

Niedziela

Jjjan: Niedziela to jest dzień wyjazdów do domów, ale jeszcze jest rano i jeszcze nikt o tym nie myśli. Spieszymy na wodę.

Tym razem to my zabieramy Kacpra na łódkę. Dosłownie w chwilę po odpłynięciu od brzegu, przekonuję się razem z Włodkiem, co z tym Kacprem jest nie tak. Kacper powtarza swój numer i po kilku chwilach łowi belonę. Ach ta dzisiejsza młodzież!

Płyniemy ponownie pod Kuźnicę i ponownie ryby są i biorą. Włodek z Kacprem zaczęli się ścigać w ilości złowionych ryb. Pływanie i rzucanie na przemian. Znowu widzimy jak belony odprowadzają nasze blaszki do burty łodzi. Dzwonię do kolegów i wszyscy mówią, że są kontakty z rybami.

Niestety czas szybko płynie i trzeba myśleć o powrocie na brzeg. Gdy dopływany do slipu wszyscy pozostali już tam są. Jeszcze tylko obiecana przejażdżka po morzu z Maksem. Maks jako sternik zdał egzamin na szóstkę. Powoził łódką jak Johnny Deep Czarną Perłą, a Ja i Old_Rysiu czekaliśmy na rozkaz do szorowania pokładu.

No i nadszedł koniec spotkania . Pakowanie bagaży, przysposobienie łódek do podróży, pożegnania.

Mam nadzieję, że wszyscy dobrze się bawili, że będą dobrze wspominać te dni. Na pewno dopisały nam humory, pogoda była na medal, ryby dopisały lepiej niż się spodziewałem, chociaż zawsze mogłoby być ich więcej. Niedziela się skończyła i wraz z nią skończył się kolejny pogawędkowy zlot.

Dzas: Podobnie jak dnia poprzedniego wstajemy, zgodnie z planem, gdzieś tak koło 7.00. Mewy troszkę tupią. Oldi od rana smaży jajecznicę z kurkami. Trochę pomylił proporcje, ale można mu zaliczyć dobry uczynek. W nagrodę popłynął na okręcie Darka na ryby. Niech ma coś z życia, załoga okrętu Jjjanka też niech ma ;). Kacper zmienił okręt, ja pozostałem na jednostce macierzystej. Krzysztof pływa z Sikoreczkami. Tirith pojechał na grube karpie czy inne grube bolenie. On lubi wszystko, co grube.

Wypływamy już nieco spóźnieni, ale rybom to nie przeszkadza. Morskie ryby chyba nie znają się na zegarkach. Na morzu fale jak w filmie „Gniew oceanu”. Przynajmniej ja to tak widziałem. Ale po przepłynięciu przez środek zatoki chowamy się za Rewą Mew i robi się spokojnie. Zaczynamy uczciwie trollingować. Brania są co chwilę, ryby meldują się na pokładzie.

Krótka przerwa na piaszczystym brzegu i dalej pływamy. Wreszcie ktoś wpada na pomysł, żeby spojrzeć na zegarek. Już późno, a do Rewy daleko. Zarządzamy powrót przez groźny ocean. Zsiniałem i zzieleniałem po drodze. Ale przeżyłem! Po dotarciu do slipu pakowanie łódek, pakowanie samochodów i pozostaje tylko pożegnanie przed drogą powrotną do domu.

Po drodze miała być jeszcze wizyta w IKEA, ale okazało się, że jest święto i handel nie pracuje tego dnia. Trudno – trzeba złowione ryby usmażyć na starej patelni. Śmigamy prosto do domu.

Jjjan: Dziękuję wszystkim.

Dzas: Do zobaczenia Pogawędkowicze, do zobaczenia belony! Do zobaczenia za rok - nad morzem.

Fotki popełnione przez: Sony Jjjana, Canona Włodka, Canona Darogryfa, Tablet Maksia





Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2140