Pogawędkowe opowiadanie.
Data: 22-01-2014 o godz. 18:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Fabuła czy prawda? Trudno teraz ocenić. Ci co tam byli - wiedzą.
Na wszystko można popatrzeć ''przez palce'', albo tak jak na fotce poniżej.




Początek lipca 2013 roku. Zapada decyzja - jedziemy na biwak tam, gdzie Biebrza łączy się z Narwią. Zaproszenia otrzymali: Sołtys, Zamker. Jjjan, Włodek, Robert i ja.
Kuchenki gazowe, namioty, sprzęt wędkarski, łodzie, prowiant na tydzień.

Włodek ma odebrać Roberta z lotniska w Warszawie. Wszyscy mamy się spotkać w Wiźnie na ryneczku.
Jest wtorek 2 lipca. Pogoda prześliczna. Na rynek meldujemy się planowo. Są małe zmiany. Zamker przyjechał ogromnym camperem. Zakwateruje w nim Jjjana, Roberta i siebie.
Ja zabrałem wielki namiot 4 osobowy. Nie trzeba będzie rozkładać już innych.
Ostatni przyjechał Włodek. Warszawa zakorkowana, mimo to, jego ogromne BMW X tam ileś, nadrobiło straty czasowe. W nagrodę otrzyma pocztą najdroższe zdjęcie - niestety czarno-białe. W sklepiku na rynku, robimy małe zakupy i tutaj niespodzianka. Miejscowy siedzący na unijnej ławeczce pyta:
- Na rybki panowie?
- Jakżeby inaczej, widać po łodziach - odpowiada Zamker.
- Będzie ciężko znaleźć miejsce przy wodze, bo tu bagniska dookoła. - Powiada drugi unijny autochton.
- No to chyba mamy szczęście, że Was napotkaliśmy - żartem odpowiada Jjjan.
- I Wy macie szczęście i my mamy szczęście - odpowiada Unijny.
Zrozumiał to Włodek i już przysiada do nich. - Pewno znacie takie fajne miejsce na biwak.
- Co byśmy nie znali.
- Daleko od wody?
- Panie w nocy słychać jak sumy się trzaskają.
- Zakwaterujecie nas tam?
- Jak się da, to się zrobi.
- Czy ja wyglądam na sknerę, albo ten pan, pokazał na mnie, ale szybko przestawił swój wskazujący palec na Sołtysa.
- Na uczciwych wyglądacie.
Jeden z unijnych siada do mojego Golfa i prowadzi za miasto. Jedziemy jeszcze kilka kilometrów i skręcamy polną drogą w prawo między szerokimi łanami zboża. Przepiękny widok złoto-zielonych kłosów z niebieskimi chabrami. Na elektrycznych słupach biegnących wzdłuż głównej drogi, gniazda bocianów a w nich bocianie już podrostki. Zapach pól, to pewno zapach zboża i tych bławatków. Robi się coraz cieplej. Wjeżdżamy na górkę, no nie - wybrzuszenie terenu. Twarde ściernisko grubych traw. Tu ma być nasz obóz. Zaledwie 20 metrów od brzegu rzeki Narwi.




Kiedyś był tu prom. Przewoził rolników na drugą stronę aby ci wykaszali trawy w pasie 20 metrów od brzegu. Mówili, że to nieżerna trawa. Bydło nie jadło nawet tego siana.
Zabierali kopy do spalenia. Gmina płaciła za koszenie. Teraz nikt już tego nie robi. Została droga do rzeki, która teraz będzie nam służyła jako wspaniały zjazd do naszych łódek.
Tutaj było naprawdę pięknie.
Włodek z Jjjanem odwieźli unijnego, cięższego o 100 zł ku uciesze autochtonów.
Rozpoczynamy urządzanie obozowiska. Zamker bardzo sprawnie wyznaczył miejsca na nasze apartamenty, parking samochodowy i port z naszymi łodziami. Widok naszego obozu zapierał dech w piersi. Urządzenie tego obozu, było ciężką pracą.
Przerażały mnie tylko ... KOMARY.
Nie były to zwykłe komary. Te tutaj miały imponujące rozmiary a ukąszenia nie odbiegały od ukąszenień żmij. Wystarczyła kropla potu na czole a już te wampiry atakowały jak w amoku. Trzeba było najpierw odnaleźć w bagażach aerozole. Wśród wszystkich rodzai, najskuteczniejszą była Mugga.
Zimne piwo z campera, teraz było napojem bogów.



Stanęliśmy nad brzegiem rzeki.



- Złowimy tu coś? - Pytam prowokująco.
- Szanse są - odpowiada po francusku Robert.



cd opisze Robert.



Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2153