Pogawędkowe opowiadanie
Data: 26-01-2014 o godz. 17:00:00
Temat: Bajania i gawędy


I chociaż taka odpowiedź wydawała się na wyrost, miałem nadzieje. Nieznana woda. Który już raz staję przed takim wyzwaniem? Zbierane latami doświadczenia nie zawsze dają pożądany efekt. Przy tym wszystkim ograniczony czas, jakim dysponujemy.



Dzielimy się na ekipy. Tradycyjnie Zamki z Jankiem, Włodziu wylosował Sołtysa a mnie z zaszczytem przyjdzie łowić z Rysiem. Chociaż sporo będziemy trolingowac, bo takie były wcześniejsze ustalenia, wiem iż z Rysiem obłowimy stacjonarnie ciekawsze miejsca.
To wyzwala sporo emocji, bo wiem, że stary lis może dać mi nie lada szkołę, zwłaszcza jeśli sam wybierze miejscówkę. Z drugiej strony cieszę się, bo wiem, iż przy Rysiu można wzbogacić warsztat.



Do zmierzchu jeszcze parę godzin, zatem nie jesteśmy w stanie oprzeć się pokusie sprawdzenia kilku kilometrów przyobozowego odcinka rzeki. Tym bardziej, że spławiająca się drobnica rozpala nadzieje na kontakt z podążającym jej śladem drapieżnikiem.
Naprędce montujemy zestawy, cały szpej ląduje na dnie łodzi. W niecałe pół godziny jedna po drugiej ekipy oddalają się od brzegu.
Widząc dwie jednostki podążające w górę rzeki Rysiu niemal z radością odpalił piętnasto konną Yamachę i już natychmiast płynęliśmy w przeciwnym kierunku.
Niewiele miałem do decydowania, jeszcze tylko z oddali rozłożone w geście konsternacji ramiona Zamkiego i jego szeroki uśmiech mówiący- nie tak się umawialiśmy. Włączyłem wcześniej zainstalowane echo i przez kilka minut regulując ustawienia gapiłem się w ekran. Spływaliśmy w milczeniu jeszcze kilkaset metrów i nie wiedząc co Rysiu knuje, nie chciałem przerywać jego kontemplacji otoczenia.
Za kolejnym meandrem rzeka nieco zwolniła a kapitan zszedł z obrotów silnika i tempo przemieszczania łódki zrobiło się trollingowe.



-No? Przynęty do wody…
Karnie chwyciłem kij i kątem oka zarejestrowałem ten sam gest Rysia. Echo wskazywało od dłuższego czasu przeciętnie miedzy 3 do 4 metry wody pod nami. Przy rozlanej w tym miejscu rzece i malej prędkości łodzi Hornet 9-ka wydawał się odpowiednim wabiem.
Rysiu przed zanurzeniem zestawu obrócił w palcach jakąś nierozpoznaną Rapalę i z przewrotnym uśmiechem wyrzucił za burtę. Pociągnęliśmy wreszcie pierwsze metry trollingu.
Na tą okazję zza Rysiowej pazuchy wyjechała rzeźbiona piersiówka a jej zawartość po kilku sekundach potwierdziła doskonałą, jakość trunku.
Po 10 minutach pierwsze uderzenie. Jednak Rysiu zaskoczony tak szybkim rezultatem nie docina brania. Sum dostał w tarkę i kotwiczki nie sięgnęły mięsistej wargi ryby.
Jest dobrze. Zatrzymujemy łódź, Rysiu zwija zestaw do przeglądu a ja rzucam kotwicę. Szkoda tracić takiego kawałka wody bez pracujących w niej przynęt. W trakcie, kiedy będzie manipulował przy kotwicach decyduję obrzucić przybrzeżny pas wody zwłaszcza, iż od momentu zatrzymania zdryfowało nas nieco.
Kilka rzutów bez efektu a kapitan dość zniecierpliwiony już gotów do dalszej akcji.
- Ostatni raz Rysiu i jedziemy, oznajmiam z uśmiechem…
- Jest!
Nos plus echo dobrze mi podpowiadały. W miejscu około 30 m. od urwistego brzegu gdzie kotwiczyliśmy rzeka stworzyła zakole z 4 metrową głębią. Uderzenie mocne, ale to nie sum. Krótki hol i na końcu zestawu spory szczupaczek. Plus/minus 80 cm. Jest pięknie.




Wypinam rybę w wodzie, przybijamy piątkę i bierzemy się za poważne łowy.
Kolejne sto metrów i kolejny strzał na Rysiowym kiju. Tym razem siedzi pewnie i już wiadomo, że sum. Bezpardonowy hol i 150 cm kijanka po niespełna 15 minutach już jest w pobliżu burty. Ale to nie koniec. Mimo klasowego sprzętu ryba nie ma jeszcze ochoty poddać się. Jeszcze odjazdy, młynki w dość już niepewnym terenie, jaki widać na obrazie echa.
Doświadczenie Rysia ma w końcowej fazie holu decydujące znaczenie. Po chwili sum ma dość i uspokaja się przy burcie. Bez namysłu Rysiu sprawnie wypina w wodzie kotwice woblera z pyska ryby. Malutka reanimacja i sumisko raźnie odpływa.
- Zaraz, zaraz! A fota! Pytam wybałuszając oczy.
- Nie po takie tu przyjechaliśmy, focić będziemy dwumetrowce.
No i czego tu nie rozumieć, uśmiechamy się radośnie, piątka przybita, jedziemy dalej.
Kolejne setki metrów pokonujemy już wracając do obozu. Po drodze obaj mamy jeszcze okazje holować i uwalniać dwa sumy. Sumiki, bo nieprzekraczające znacznie metra.




W oddali majaczy już przy zachodzącym słońcu kontur brzegu gdzie rozbiliśmy nasz obóz. Po chwili widać już wyraźniej znajome sylwetki Włodka i Sołtysa są już na brzegu i taklują łajbę. Nieco dalej jeszcze na wodzie Janek ze Zbyszkiem składają już sprzęt.
Piękny wieczór. Piękna woda i bardzo rybna od kilku lat, kiedy wprowadzono tu zakaz zabierania drapieżników.
Chłopaki równie dobrze połowili. Ich oblicza świadczą o tym bez słów. Pośród nich Artur ma jak widać i słychać najwięcej wrażeń. Za chwilę dowiemy się od niego dużo więcej.



Cd pisze Artur

Robert







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2154