Nocne jazie
Data: 20-02-2003 o godz. 01:33:33
Temat: Spinningowe łowy


O jaziach wiem niewiele. Nie czuję się kompetentny, aby doradzać cokolwiek ich łowcom, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby opowiedzieć o moich pierwszych jaziowych łowach, które odbyły się ubiegłej wiosny metodą i w miejscu wskazanym przez Jacka Jóźwiaka. Później powtórzyłem przygodę kilkakrotnie z sukcesami także w innych zakątkach nad warszawską Wisłą.



Wypad na jazie był równocześnie moim powrotem do wędkarstwa rzecznego. Można nawet powiedzieć, że nauką od podstaw, bowiem do tej pory łowienie w rzece zdarzało mi się sporadycznie. Kupiłem sobie zestaw sado-maso, czyli gumowe spodniobuty, przypiąłem peana, wrzuciłem woblery do kieszonki i chlup do wody za nauczycielami.


Na tej przelanej, rozmytej główce łowiliśmy pierwsze jazie. (fot. Esox)

Pierwsze próby nie były zbyt udane. Wędka zupełnie nie przekazywała żadnych sygnałów pracy przynęty, plecionka się plątała, a lekki, mały woblerek nie chciał lecieć dalej niż na 5 metrów. Zaznaczyć trzeba, że połów miał miejsce w nocy i chociaż na początku trudno było uwierzyć w możliwość złowienia czegokolwiek, chlapiące się ryby robiły wrażenie.


Pierwsze próby z plaży. (fot. Monika Esiowa)

W końcu jednak zmieniłem wędkę z ukochanej szczupakowej Daiwy Samurai na mięciutki kijek Cormoran Blackstar 2-15 g, a kiedy woda była wysoka i trzeba było sięgnąć kijkiem za krzaki, świetnie spisał się... pickerek Jaxon Genesis z najbardziej miękką szczytówką. Masywny kręcioł Shimano Aero zastąpiłem damowskim Quickiem z przednim hamulcem. Zamiast plecionki zaś, założyłem żyłkę 0,16. Niektórzy twierdzą, że i tak za grubą. Miękka wędka i żyłka pozwalały na energiczne zacięcie bez rozerwania delikatnego jaziowego pyska, który wszak z sandaczowym, czy szczupaczym nie może się równać.

Do całego tego zestawu zamontowałem malutki krętlik z agrafką, wychodząc z założenia, że w nocy nie będzie on swym widokiem zbytnio odstraszał ryb, a znacznie ułatwi wymianę woblerów w ciemnościach. Moje przynęty - to woblery - od 1,5 cm do 3 cm, ale doświadczony w jaziowych łowach Łęcek nazwał je i tak kolosami. Zupełnie nie sprawdziły mi się woblerki Rapali i małe Salmiaki. Świetnie za to wabiły ryby małe, pływające Sieki. Miały jednak tę wadę, że uporczywie zakleszczały im się kotwiczki. Kolor - ze względu na nocną porę - nie powinien mieć większego znaczenia. Tkwię jednak w przekonaniu, że najlepiej sprawdziły mi się woblerki białawe z seledynowym grzbietem. W nowym sezonie wypróbuję też 2-centymetrowe jugolki, które świetnie wabiły klenie na Sanie.


Minkof obławia mulisty dołek przed główką. (fot. Esox)

Wszystkie swoje jazie złowiłem w pobliżu główek, z których najlepsze były te rozmyte, przez które przelewał się nurt. A że w Warszawie nie ma ich zbyt wiele, prawie zawsze spotykałem tam innych nocnych spinningistów. Podczas swych pierwszych wypraw obławiałem wodę powyżej takiej główki, z małej, piaszczystej plaży. Na początku trudno mi było odróżnić stuknięcia woblera o dno od puknięć ryby. Pamiętam też rozbawienie kolegów, którzy podobnie jak ja, nie wierzyli w jaziowe eldorado.

Aż za którymś razem puknięcie, skwitowane błyskawicznym zacięciem, przyniosło pulsujący ciężar na wędce. Już miałem zatriumfować, kiedy ryba narobiła potwornego chlupotu na powierzchni i zerwała się razem z woblerem. Prawdopodobnie trochę przesadziłem z hamulcem. Ale była to nauka. Choćby taka, że zacięty jaź ma tendencję do głośnego chlapania się na powierzchni, czym skutecznie płoszy pozostałe ryby. Dlatego po zacięciu należy od razu opuścić szczytówkę do poziomu i prowadzić rybę z czuciem.

Pełnię jaziowych doznań przyniosło dopiero jednak obławianie główki z wody. Cała filozofia polegała na tym, aby znaleźć miejsce przebywania ryb. Jazie kręciły się najczęściej przy samej główce, kamieniach, faszynie - zarówno na napływie jak i w łagodnym przelewie. Zdarzało się jednak, że brały pod samym brzegiem, w zamulonym dołku ze wstecznym prądem - przed główką.


Wreszcie jest - pierwszy jaź. (fot. Monika Esiowa)

Łowienie zaczynałem stając powyżej główki i rzucając wobler prostopadle do nurtu, na odległość większą niż długość główki. Przynęta przez chwilę spływała swobodnie, po czym zamykałem kabłąk kołowrotka i przytrzymując wobler, pozwalałem mu pracować i spływać w stronę główki. Takimi łukami obławiałem najpierw obszar przed główką. Następnie ostrożnie, aby nie zaczepić przynęty, szukałem ryb nad samą główką, a wreszcie także za nią. Przy zacięciu jazia za główką, jego skłonność do chlapania na powierzchni stawała się sprzymierzeńcem wędkarza, nigdy mi się bowiem nie zdarzyło, aby ryba weszła w zaczep. Kiedy obławianie główki nie przynosiło rezultatu, próbowałem jeszcze we wspomnianym mulistym dołku przed główką. Tam także zdarzały się jazie, chociaż z reguły mniejsze. Dobrą metodą okazało się też spławianie woblera z prądem i kilkakrotne przeprowadzenie go na tym samym odcinku podczas jednego ściągania.

Jaziowe połowy odbywały się głównie nocą. Najlepsze odnotowałem przy niskim i średnio-niskim stanie wody, przy bezwietrznej pogodzie, kiedy nad wodą można było wytrzymać w samej bluzie, chroniącej od meszek i komarów, a w koronach drzew fletowym głosem kwiliły słowiki. Co do najlepszych godzin połowu - nie było takich. Jaziowe brania zaczynały się po zmroku - niedługo po tym, jak kończyły się kleniowe. I trwały dopóki byliśmy na łowisku, czyli nieraz do pierwszej, drugiej w nocy. Ogólnie można powiedzieć, że ryby albo brały - wtedy brań było sporo, albo nie brały wcale i wtedy nie było nawet puknięcia. Nie zdarzyła mi się natomiast wyprawa zakończona tylko jednym, czy dwoma braniami. Co ważne - trafiały się również jazie za dnia, ale w nocy, ze względu na zgrupowanie przy główce łatwiej jest je łowić.


Rekordowy jaź Minkofa. (fot. Esox)

Łowienie jazi w rzece ma jeszcze jedną kolosalną zaletę. Kiedy przybędziemy na łowisko odpowiednio wcześnie, można liczyć na spotkanie w tym samym miejscu z kleniem i szczupakiem. Później zaś, nocną porą, może trafić się brzana, sandacz i sum (wiosną pamiętajmy jednak o okresach ochronnych). Bywają też i inne cuda - mnie trafiła się potężna 78-centymetrowa brzana, zaczepiona woblerem za pierwszy promień płetwy grzbietowej. Prawidłowo zaś złowiłem brzanę 63-centymetrową. Jeszcze ciekawszą przygodę miał Rafkow, któremu w wobler uderzył... nietoperz. Miałem też spotkanie z Wielką Rybą, która trzykrotnie zabierała mi woblera, wyciągając kilkanaście metrów żyłki. Widział to wszystko stojący obok mnie w wodzie Marek_b, ale niewiele potrafiliśmy uradzić. Ryba za każdym razem sie spinała.

To wszystko to już jednak historia. Niecierpliwie czekam, kiedy życie dopisze kolejną kartę wspomnień z nocnych wypraw nad rzekę. Rok temu nie spodziewałem się, że nastąpi tak wiele zmian. I chociaż niedługo znowu spotkamy się nad Wisłą, to tym razem zapewne już bez jaziowego nauczyciela, który kształcić będzie nowych uczniów. Cóż, takie życie...

Esox







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=232