Nottawasaga River
Data: 25-02-2003 o godz. 07:00:00
Temat: Tu łowię



Na północ od Toronto, w okolicach Bolton, są źródła Nottawasaga River, która po prawie 130 km wpada do zatoki jeziora Huron - Georgian Bay. W odcinku przyujściowym rzeka ta charakteryzuje się wolnym nurtem, w którym pływają wszystkie gatunki występujące w rybostanie prowincji. W 1982 roku złowiono tam największego jesiotra o długości ok. 170 cm. Mnie udało się tam tylko złowić kilka sumów kanałowych w granicach 4 - 6 kg.

W odległości około 20 - 30 km od ujścia, rzeka płynie jeszcze na tyle wartko, że występują tam pstrągi tęczowe i potokowe. I właśnie te gatunki postanowiłem poławiać któregoś wiosennego dnia. Co prawda doświadczenie miałem prawie żadne, ale zapał i chęci wielkie na tyle, iż na wyprawę potrafiłem zmobilizować swego kolegę - Zbyszka.

Następnego dnia o świcie, pomimo padającej mżawki zaparkowaliśmy samochód nad rzeką przy moście, niedaleko miasteczka Alliston. Założyliśmy na nogi wodery, wzięliśmy ze sobą po spinningu, na grzbiet plecaki z pudełkami, z jakimś śniadaniem i zeszliśmy nad rzekę. Pod mostem spotkaliśmy dwóch młodych Kanadyjczyków. Mieli nadzieję, że za filarami mostu, na żywcówki, złowią bassy lub sandacze. Jeden z nich powiedział nam, że "lokalne radio w Alliston podawało, by uważać na rzeką, bo pojawił się...", i właśnie tu miałem problem, ponieważ beer i bear brzmią podobnie, a mój angielski w 1991 lub 1992 roku nie był najlepszy (i nadal nie jest). Proszę więc o powtórzenie, i znowu prawie całość rozumiem, oprócz tego nieszczęsnego beer czy bear.

Zbyszek doszedł do zapewne słusznego wniosku, że niedźwiedzi 100 km od Toronto przecież nie ma, a chłopcy coś plotą żebyśmy tam nie poszli, bo tam na pewno są pstrągi... Ruszyliśmy więc w górę rzeki. Prawie mżawka się skończyła i zrobiło się całkiem przyjemnie. Rzeka miała szerokość od 10 do 20 metrów, sporadycznie nawet więcej, płynąc na pewnych odcinkach jak woda górska, zaś miejscami z wodą prawie stojącą w zakolach, za zwalonymi drzewami czy też olbrzymimi głazami. Wzdłuż brzegów nie dało się chodzić. Wysokie na kilka metrów skarpy i głazy wykluczały spacerek, poszliśmy więc rzeką unikając głębokich miejsc, ale po drodze obławiając je na wszystkie możliwe sposoby.

Wreszcie po 2 czy 3 godzinach Zbyszek łowi swojego pierwszego w życiu pstrąga. Tęczak ma 35cm. Od razu uśmierca rybę i pakuje ją do swojego plecaka. Robimy przerwę na śniadanie, umęczeni decydujemy, że jeszcze godzina i wracamy. Kolejny odcinek 200 może 300 metrów okazał się za głęboki do brodzenia, więc weszliśmy na skarpę i musieliśmy przedrzeć się przez zwalone drzewa i skały. Łowić tam się nie dało, ale z góry widzimy, że dalej można nawet z obydwu brzegów, jako zdecydowanie bardziej dostępnych. Co prawda rzeka wyglądała mało zachęcająco, gdyż w tym miejscu była prawie prosta, ale na jej środku wystawały jakieś głazy i zwalone drzewa przy brzegach.

Chyba po 30 minutach przedzierania się brzegiem, zmęczeni jak diabli, docieramy do wody. Przystanąłem kilka metrów od brzegu i bez przekonania rzucam w nurt. Bez przekonania dlatego, że jak wyczytałem w podręcznikach, pstrągi o długości 30 - 40 cm rzadko występują w wodzie o regularnym, niemal jak na kanale, uciągu. Rzucam kolejny raz meppsem nr 1, i w momencie gdy blacha jest za dużym kamieniem wystającym z wody - następuje uderzenie!

Walka trwała mniej więcej kwadrans. Bałem się, że nic z tego nie będzie bo żyłkę miałem 0,15 mm a ryba w momencie wykonywania efektownej świecy wydawała mi się ogromna. Byłem pewien, że nie jest to tęczak. Te, które łowiłem na łowisku specjalnym czy na Ganarasce i ten którego złowił wcześniej Zbyszek były srebrne, zaś ta ryba była od tamtych ciemniejsza. Na szczęście, akurat za mną znajdował się płaski brzeg i końcówkę zmagań z rybą mogłem dokonać stojąc już na nim. Zbyszek brodząc w wodzie do kostek wyrzucił rybę na piasek.

Pstrąg potokowy mierzył 65cm. "Delirka" z emocji trzęsła mną taka, że Zbyszek musiał mi przypalić papierosa. Powiedziałem mu, że dla mnie wędkowania wystarczy i niech on sobie jeszcze porzuca, a ja w tym czasie oczyszczę pstrąga i nazrywam pokrzyw. Piaszczysta łacha kończyła się kilkanaście metrów dalej kolejną wysoką skarpą ze spowolnionym nurtem i Zbyszek tam właśnie postanowił spróbować szczęścia.

Po dłuższej chwili, kiedy był już kilka metrów przed skarpą, zaczął nagle wołać, żebym natychmiast przyszedł do niego. Widzę, że nic nie holuje, nawet rzutu nie wykonał a przeraźliwie się wydziera. Grzecznie pytam: - Czego? Ale idę w jego kierunku, bo pysk ma jakiś niewyraźny i gapi się na swoje buty. Jak doszedłem, przestałem się dziwić i mnie samemu zaczęły po plecach wędrować miliony mrówek. W piasku były odciśnięte niedźwiedzie łapy. Bear przyszedł nad wodę, napił się i wrócił do lasu, który był 30 - 40 m za nami. Oczywiście z czyszczenia ryby zrezygnowałem...

Powrót do samochodu w woderach, z wędką i plecakiem odbywał się krokiem mocno przyspieszonym. Śmiem nawet twierdzić, że lekkoatleci biegający 3000 m z przeszkodami nie mieliby szans z nami. Nie istniały zwalone drzewa czy głazy, nie było tak jak w tę stronę zarośli nie do przebycia. Gdyby się trafił chyba nawet mur to roznieślibyśmy go w pył nie odnosząc przy tym specjalnie uszczerbku na zdrowiu.

Filety z pstrąga były bardzo smaczne. Nie wiem, czy nasz misio mógłby powiedzieć to samo o filetach z któregoś z nas. Zaznaczam, że niedźwiedzia nawet nie widzieliśmy, wystarczyły ślady. Ten 65 cm potokowiec był moim największym pstrągiem w życiu i jedną z większych ryb które do tej pory złowiłem.

P.S. Teraz odróżniam beer od bear. Wolę to pierwsze...

Sacha

Redagował Sazan







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=245