Złowić suma
Data: 25-02-2003 o godz. 12:04:45
Temat: Tu łowię



Po ostatnim urlopie wędkarskim nad Ebro i Serge zrozumiałem, że łowienie tak wspaniałej ryby, jaką jest karp, przestało zaspokajać moje ambicje. Nagle zapragnąłem zmierzyć się z największą i najsilniejsza rybą słodkowodną - sumem. Do tej pory ryba ta niespecjalnie mnie interesowała, bo nigdy nie występowała w akwenach, w których łowiłem, ani też żaden z kolegów po kiju jej nie łowił. Naturalnie, sporo czytałem o tym tajemniczym stworze, widziałem też sporo filmów na jego temat, ale tak naprawdę, rybę tę poznałem dopiero, kiedy przyszło mi się z nią zmierzyć karpiowym wędziskiem.

Dopiero wtedy zrozumiałem, co to za gigant i jaką potężną siłą dysponuje. Zaszokowała mnie także jego wszystkożerność. To wprost niewiarygodne, że taki kolos pożera kukurydzę, czy tez kulki proteinowe. Czytałem nawet kiedyś, ze złowiono suma na makaron! Porażka po walce z olbrzymim sumem w Mequinenzy, nauczyła mnie głębokiego szacunku i respektu do tej ryby, a przypadkowy kontakt spowodował, iż zapragnąłem za wszelka cenę jeszcze raz się z nią zmierzyć.

W tym celu wynająłem domek na campingu, na którym poznałem angielskiego specjalistę sumowego. Gary, bo tak się nazywał, zaproponował, że zapolujemy na suma tzw. metodą bojową. Jest to najpopularniejsza metoda połowu suma na Ebro i zarazem bardzo skuteczna. Polega ona na tym, że w miejscach, w których spodziewamy się suma montuje się boję, której obciążenie stanowi zazwyczaj duży kamień, albo kawałem metalu. Do boi przymocowany jest za pomocą cienkiej żyłki spławikowy zestaw sumowy, natomiast żyłka główna napięta jest razem z zamocowanym na brzegu wędziskiem. Kiedy sum zaatakuje przynętę (żywca), bez problemu zrywa cienką żyłkę, a tym samym zwalnia naciąg linki głównej i wędziska. Zacina się samoczynnie w przedniej części pyska.

Niestety i tym razem szczęście mi nie dopisało, i pomimo wspaniałej pogody i kapitalnego zachodu słońca, sumy nie zainteresowały się naszymi żywcami. Nie udało mi się też załapać na wyprawę z niemieckimi specjalistami na położone wysoko w górach jezioro zaporowe. Niemcy stosują trochę inne metody, a mianowicie samochodami terenowymi doprowadzają potężne motorówki do wspomnianego jeziora i tam je wodują. Następnie za pomocą echosondy doszukują się sumów. Po ich zlokalizowaniu zarzucane są wędki i za pomocą kwoka prowokują je do ataku. Jeżeli chodzi o ilość złowionych ryb, to Niemcy są bezkonkurencyjni. Niestety - miejsc jest bardzo mało i trzeba mieć wiele szczęścia, żeby się z nimi zabrać.

Urlop dobiegł końca i trzeba było wracać, ale już w drodze powrotnej zaplanowałem następny wyprawę - tym razem sumową. Postanowiłem, że muszę jakoś "zemścić" się za niepowodzenia i pech. Zapragnąłem złapać rybę mojego życia! Po powrocie do domu prawie natychmiast zacząłem gromadzić sprzęt sumowy. Nie jest to prostą sprawą, kiedy zasobność portfela stanowi poważną barierę. Firmy wędkarskie za sprzęt specjalistyczny zdzierają straszne pieniądze. Postanowiłem, że kupię nie typowy sprzęt sumowy (za ciężkie pieniądze), lecz dużo tańszy i równie mocny sprzęt pełnomorski.


fot. Karpiarz

Na targach wędkarskich w Düsseldorfie kupiłem wędziska z włókna węglowego o mamuciej wytrzymałości: DAM 300-500g. Multiplikator PEN 321 LH GTI (leworęczny) oraz plecionkę Super Dyneema 2000 japońskiej firmy Vega. Następnie zacząłem zbierać informacje o ośrodkach położonych nad Ebro, bo do Mequinenzy żona już nie chciała jechać.

Po paru tygodniach poszukiwań zdecydowałem, że wynajmiemy domek letniskowy przy samym ujściu Ebro do Morza Śródziemnego. Ujście rzeki Rio Ebro, albo inaczej delta Ebro to Rezerwat Przyrody. Żyje tutaj ponad 300 tysięcy różnych gatunków ptaków, między innymi różowe flamingi, a średnia roczna temperatura wynosi 18 stopni Celsjusza, czyli o 4,5 stopnia więcej, niż w Kalifornii. Nie ma tutaj hoteli, dyskotek i turystyki masowej. Jest za to cisza, spokój i mnóstwo ryb.


fot. Karpiarz

Domek, który wynajęliśmy, leży przy samej plaży. Do Ebro trzeba trochę podejść, albo jak ma się dużo sprzętu - podjechać. Naturalnie wynająłem też łódź, bez której nie ma mowy o znalezieniu dobrego miejsca do połowu. Licencje wędkarskie zamówiłem telefonicznie i będą na mnie czekały. W zasadzie mógłbym już dzisiaj jechać na urlop - wszystko zapięte jest na ostatni guzik. Niestety, muszę jeszcze poczekać parę długich tygodni.

Nareszcie doczekaliśmy się dnia wyjazdu. Jedziemy w cztery osoby: ja z żoną i córką z koleżanką. Czeka nas 1500 km drogi, z czego na szczęście 99 % stanowią autostrady. Kilometry szybko uciekają, do granicy z Belgią mam 5 minut, potem Luksemburg i tankowanie do pełna, (bo tu tanio), następnie Francja (tutaj drogo i za autostradę trzeba płacić). No, i wreszcie upragniona Hiszpania!

W czasie jazdy nurtuje mnie jeden problem: nie mam partnera do połowu suma. Żona się nie nadaje, córka też nie. Czy uda mi się kogoś poznać, kto będzie w stanie w odpowiednim momencie przytrzymać wędkę, żebym osłabionego holem suma mógł wciągnąć do łodzi?

Dojeżdżamy do celu - RIO MAR, odbieramy klucze, licencję, załatwiamy formalności i zagospodarowujemy się w domku. Jest on doskonale wyposażony i wręcz fenomenalnie położony. Od plaży dzieli nas tylko promenada. Z promenady na plażę idzie się po drewnianym pomoście nad wydmami i początkiem plaży. W różnych punktach pomostu znajdują się zejścia do morza. Pomostem można także spacerować w poprzek plaży i nie trzeba się tłuc po gorącym piasku. Decydujemy się na spacer w kierunku delty, ale nie plażą, lecz przez wydmy - to dużo bliżej. Pogoda jest wspaniała, nie za gorąco, około 25 stopni Celsjusza i bezkresne niebo; latem byłoby tu co najmniej 10 stopni więcej. Docieramy do delty, jest wspaniale: bardzo ciekawy brzeg – jak plaża. Próbuję smaku wody - słodka. Idziemy dalej w górę rzeki, widzę pierwsze ryby, dużo ryb - coś niesamowitego, lecz niestety musimy kończyć spacer - zrobiło się późno.

Następnego dnia jedziemy na zakupy do małego miasteczka La Cava. Szybko znajdujemy bank z bankomatem, z którego wyciągamy hiszpańskie pesetas - 80 pesetas to równowartość około 1 niemieckiej marki. Robimy zakupy i wracamy. Córka z koleżanką już się opalają. Żona też wybiera się na plażę. Mogę więc zacząć pierwsze przygotowania do połowu suma. Na początku postanawiam zasięgnąć języka. Do domu wracam późnym wieczorem, a raczej nocą i na nieco chwiejnych nogach. Wbrew pozorom, jestem z siebie zadowolony. Dowiedziałem się wszystkiego, czego potrzebowałem: wiem, gdzie znajdują się najlepsze miejsca sumowe, kiedy i na co je łowić, no i jakimi metodami. Niespodziewanie pojawił się problem łodzi, którą przecież zarezerwowałem, a dziwnym trafem mają ją jeszcze inni ludzie i mogę ją dostać dopiero za dwa dni, czyli o trzy za późno! Facet żąda tych samych pieniędzy! Naturalnie nie zgadzam się i wściekły odchodzę - przecież w tym regionie o łódź nie tak trudno.

Gdzieś około 23.00 nagłe pukanie do drzwi - kto to może być? Otwieram i widzę dwóch facetów, jednego nie znam, a drugi to ten od łodzi. Przyprowadził gościa, który też chce łowić ryby i potrzebuje łódź. Dobrze więc się składa, dwie pieczenie na jednym ogniu. Facet płaci połowę za łódź, ja jednocześnie będę mógł liczyć na jego pomoc przy ładowaniu suma. Szybko dogadujemy się, płacimy i umawiamy się za dwa dni na połów.

Następnego dnia rano łowię parę mniejszych karpi, a następnie za psie pieniądze kupuję parę żywych węgorzy - to właśnie nasze przynęty. Przygotowuję też pieczołowicie sprzęt. Zdecydowałem, że jedną wędkę uzbroję w pojedynczy, duży, kuty hak, a na nim zawiśnie węgorz. Na drugiej wędce zamontuję na takim samym haku karpia (za grzbiet), pod którego brzuchem będzie zwisał duży bliźniak. Następnego dnia po południu wyruszamy. Facet, który ze mną płynie, nie ma sprzętu, więc montuję mu moją karpiówkę. Do wybranego przeze mnie miejsca trzeba płynąć 30 - 40 min. Pogoda jest wspaniała: Ebro wyprostowało się tak, jakby w ogóle nurtu w nim nie było. Płyniemy w górę rzeki. Obydwa brzegi porośnięte są ciekawą roślinnością. Odzywają się budzące się do życia ptaki, a na wodzie pojawiają się pierwsze kółka. Zwalniamy i powoli dopływamy do wybranego miejsca. Na powierzchni wody robi się coraz więcej kółek. A to co? Na "naszym" miejscu widzę zakotwiczoną łódź. Drugą! Trzecią!!! Musimy płynąć dalej. Dobrze, że opowiedziano mi także o innych miejscach.


fot. Karpiarz

Słońce zaczyna robić się coraz bardziej czerwone - Ebro ożywa. Na powierzchni kotłuje się. Co chwilę wyskakuje drobnica, goniona przez drapieżniki. Woda klaszcze z każdej strony. Ptaki wydzierają się jakoś nienaturalnie, a słońce chyli się zdecydowanie ku zachodowi. Nareszcie znajduję drugie miejsce - jest wolne. Kotwiczymy łódź od strony dziobu. Do wody wędruje karp, którego puszczam z nurtem. Węgorza rzucam w zarośla, tam bowiem spodziewam się polujących sumów. Mój kolega po kiju rzuca także w zarośla, najpierw dwie garście kukurydzy, a potem zestaw karpiowy. Branie ma prawie natychmiast, ale po krótkim holu ryba zrywa się. Purpurowa tarcza słoneczna zatapia się coraz bardziej w rzece, by po chwili zginąć nam całkowicie z oczu. Teraz dopiero powierzchnia wody zaczyna się gotować! Czegoś podobnego jeszcze w życiu nie przeżyłem. Mam wrażenie, że ryb w rzece jest więcej, niż wody. Woda pryska, chlapie, kotłuje się, kipi. Przez chwilę myślę, że pada ulewny deszcz, lecz nie - to tylko złudzenie, to Ebro ożyło w pełni tego słowa znaczeniu.

Robi się ciemno, ptaki wrzeszczą coraz głośniej, otoczenie staje się nieco upiornie, zapadają egipskie ciemności. Moje ogromne spławiki, uzbrojone w światełka chemiczne, widzę bardzo dokładnie. Kolega znowu ma branie i znowu nic, trochę mi go żal: to bardzo fajny facet i chociaż śpi na pieniądzach, nie daje tego po sobie poznać. Teraz dopiero powiedział mi, że kupił dom nad Ebro i dlatego nie ma sprzętu. Znika lewy spławik! Czekam, wstaję, mam gęsią skórę, zacinam - jest. Duży opór, hamulec terkocze, wędzisko wygina się elegancko. Dokręcam hamulec i zwijam, zwijam, zwijam. Czuję duży opór, ale bez problemu odzyskuje linkę. Nie spieszę się, ryba jest bardzo silna, ale mam wrażenie, że to jakiś szczeniak, bo przecież prawie bez problemu prowadzę ją w stronę łodzi. Ryba za wszelką cenę próbuje zostać na dnie, dokręcam jeszcze trochę hamulec, wędzisko wygina się jeszcze mocniej. Zwijam prawie bez problemu i tylko czasami odzywający się hamulec, przypomina o walczącym sumie. Jeszcze dwa obroty korbą i tysiące oświetlonych pęcherzyków powietrza, a za nimi na powierzchni ukazuje się wąsaty pysk mojej zdobyczy. Szczeniak - najwyżej 1metr i z 10 kilo. Czyli mogę swobodnie ładować go do podbieraka. Ryba bez problemu ląduje w łódce i możemy wracać do domu. Po powrocie mierzę i ważę zdobycz – 99 cm i 8,5 kg. Ciężki. Robię zdjęcia, filetuję zdobycz i dzielę się z kolegą mięsem.


fot. Karpiarz

Następnego dnia o podobnej porze wyruszamy ponownie, lecz nasza upragniona miejscówka znowu jest zajęta. Tym razem decyduję, że popłyniemy w jeszcze inne miejsce. Kotwiczymy łódź, montujemy wędki i tak jak wczoraj: karpik ląduje w nurcie, a węgorz w zarośla. Ebro znowu ożywa, nie sposób jest opowiedzieć, co tu się dzieje po zachodzie słońca. Nie jestem też w stanie rozpoznać wszystkich gatunków ryb, które rozrabiają tutaj każdego wieczora. Znowu znika lewy spławik, odpływa zdecydowanie w lewo po skosie w otchłań rzeki. Nie zdążyłem nawet zaciąć, a już jakaś nadludzka siła wygina wędzisko aż do powierzchni wody, hamulec terkocze jak karabin maszynowy. Oho, tym razem to nie przelewki i z całą pewnością mam suma, którego nie da się podbierakiem wylądować. Sum odchodzi zdecydowanie i dopiero podciągnięty hamulec zwalnia jego pęd ku wolności. Wędzisko wygina się w pałąk. Sum nadal odchodzi! Co za siła, przyciągam hamulec prawie do oporu – odjazd wąsacza nie ma końca, staje się coraz wolniejszy, zatrzymuje się, stoi!

Teraz moja kolej. Powoli zaczynam ściągać linkę. Sum idzie niechętnie, centymetr po centymetrze. Wiem już, że dysponuję niesamowitym sprzętem, wiem też, że mogę rybę w każdej chwili stracić, jeżeli nie wytrzyma węzeł, albo pęknie - no właśnie, co pęknie? Wysokiej klasy plecionka, kuty hak? Czy też twarde, acz elastyczne wędzisko? A może amerykańska multirola? Nie, nie, nie - tym razem nic nie pęknie, jestem uzbrojony po zęby. Nawet światła mam na trzy dni! Tym razem nie ma przypadków: jak ryba weźmie, to będzie wyholowana czy chce, czy też nie. I obojętnie ile waży, ile mierzy!

Hol trwa około 15 min. W końcu mam suma pod łodzią. Ma potężny pysk, więc oddaję wędkę przerażonemu koledze, ubieram rękawice ochronne i klepię suma otwartą dłonią w łeb. To taki test, czy ryba ma jeszcze dużo siły - jeżeli tak, to natychmiast odpływa. Jeśli nie, to można ją lądować i wciągnąć do łodzi. Pamiętajmy! Nigdy, ale to nigdy, nie wolno nam próbować wciągać do łodzi suma, który jeszcze ma zapas sił, bo to na pewno zakończy się kąpielą i wywróceniem łodzi!

Wróćmy jednak do mojego suma: po klapsie nie ucieka, nie jest w stanie. Prawą ręką łapię go za pysk (od dołu) i podciągam do burty, następnie wprowadzam mu obydwa kciuki, łapię oburącz za dolna szczękę, zaciskam mocno dłonie i wciągam kolosa do łodzi. W czasie wciągania przekręcam jego szczękę tak, aby jego pysk przewrócić na lewą stronę. Teraz ryba nie ma już najmniejszych szans, gdyż swoją wagą, sama zadaje sobie ból. Szybko ląduje na dnie łodzi i po krótkich nerwowych ruchach uspokaja się i zastyga w bezruchu. Jest ogromny, może nie aż tak długi, ale bardzo szeroki i ciężki. Przerażony kolega teraz dopiero odzyskuje mowę: Nie wierzyłem, że faktycznie odważysz się i wpakujesz mu ręce w pysk. - powiedział. Wciągamy kotwicę i ruszamy w drogę powrotną. Teraz dopiero doceniam, wspaniałe światło z reflektora kolegi, płyniemy w kompletnych ciemnościach, a przecież pełno tu konarów, zatopionych drzew itp... Musimy także przepływać między przęsłami mostów, co bez dobrego światła było by niemożliwe.


fot. Karpiarz

Po powrocie do bazy mierze rybę - ma 170cm. Niestety wagi nie udaje mi się ustalić, bo moja karpiowa na zakres tylko do 25kg. Zdobycz zgodnie oceniamy na około 35 – 40 kg, robimy zdjęcia, kręcimy trochę kamerą, a następnie za pomocą liny, mocujemy suma za pysk do pomostu, aby jutro przy świetle dziennym zrobić następne zdjęcia, po czym ryba wraca do Ebro.

Warto w tym miejscu wspomnieć, iż wypuszczanie takich dużych ryb jest w Hiszpanii zabronione. Przepis mówi, że po złowieniu należy odrąbać jej łeb i wyrzucić w krzaki. Sum w Hiszpanii uważany jest za szkodnika i chwast wodny, który trzeba tępić. Dzięki Bogu, wędkarze są innego zdania i ryby zazwyczaj wracają do wody.

Minął rok, następne wczasy sumowe nad Ebro są już zarezerwowane, tym razem we wrześniu. Jedziemy w cztery auta, zarezerwowaliśmy dwa domki. Mamy zamiar oprócz suma zapolować także na: sandacza, karpia i na ryby morskie. Osobiście mam zamiar złowić RYBĘ ŻYCIA, czyli suma powyżej dwóch metrów.

Karpiarz

Redagował Monk







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=248