Moja pierwsza, moje pierwsze - Rio Ebre cz. 2
Data: 21-10-2002 o godz. 15:18:41
Temat: Pogawędkowe imprezy


Czas leci szybko. Niedziela - zakupy prowiantu, poniedziałek załatwianie łodzi. Podziwiam zaangażowanie Karpiarza w załatwianie najważniejszego środka transportu - łodzi. I chociaż czasu niewiele - tutaj nie wolno się spieszyć. Taktyka Karpiarza udowodniła, że co nagle to po diable.



Jego spokojne negocjacje z właścicielami łodzi zakończyły się bardzo korzystnym wynajmem dwóch łódek z 15-konnymi silnikami. Na dodatek przetransportowano je do prywatnej przystani, tuż obok łowiska. Dzięki temu znacznie zmniejszył się koszt wyprawy. Tu muszę przyznać, że zasługi Karpiarza były nieocenione.

Mamy już łódź i we wtorek rano startujemy na rozpoznanie. Karpiarz opisuje w skrócie jak wygląda rzeka i czego można się spodziewać. Obieramy taktykę. Chociaż łódź jest 2 osobowa - jedziemy we trzech. Mnie wyładują na brzegu, gdzie będzie można połowić na spławiczek i gruntówkę. Artur z Rojem wezmą spiny i popływają trochę po okolicy.

Rano wstaję pierwszy - robię śniadanie. Jest jeszcze ciemno. Godzina 4:00, a ja nie mogę już spać. Wstaję i szykuję sprzęt. Przed świtem muszę być gotowy.

Wędka spławikowa z żyłką 0,21 wydaje się być dostatecznie wytrzymała do łowienia żywca. Haczyk Mustad nr 10 w sam raz na malutkie kompostówki przywiezione z kraju. Drugi zestaw poważny. Gruntówka, plecionka (22 kg wytrzymałości), przypon z żyłki 0,27 - 8 kg na węźle, hak nr 6 na ziarna kukurydzy z puszki.

Śniadanie na stole - budzę chłopaków. Wstają leniwie. Godzina 6:00 - dalej ciemno. Wychodzę przed domek popatrzeć na wschód. Nic jeszcze się nie rozjaśnia. Roj twierdzi, że do łódki mamy zaledwie 10 minut drogi. Lepiej poczekać, aż będzie świtać. Czekamy... 6:30 - ciemno. Roj z Arturem już się kładą z powrotem do łóżek. O co tu chodzi? 7:00 i jeszcze ciemno. Wreszcie o 7:30 robi się świt - budzę chłopaków po raz drugi.

Wreszcie ruszamy. Jedziemy samochodem 14 km pod same sady drzew pomarańczy. Na dole, u brzegu Rio Ebre, do maleńkiego pomościku przywiązana jest nasza łodź. Pakujemy się, zaś Artur odpala silnik. Mijamy 3-kilometrową wyspę i zawracamy na jej przeciwległy brzeg. Tu koryto jest trochę węższe. Brzegi całe porośnięte trzciną grubości mojej ręki - Sajgon. Od brzegu na wodę, na jakieś 5-10 metrów, ściele się gęsta moczarka kanadyjska. Nie ma gdzie i jak wysiąść z łodzi. Zauważamy pomost - dosyć obszerny ale i tak cały w moczarce. Trzeba zrobić korytarz, żeby móc tam połowić. Jak barbarzyńcy wyrywamy z łodzi moczarkę kijem od podbieraka. Silnik pracuje to do przodu, to znów w tył. Moczarkę spychamy w kierunku brzegu, pod pomost. Dwumetrowym kijem nie dostajemy dna na granicy moczarki. Woda cała zamulona, ale jest już kanał do holowania ryb. Można pakować się na pomost. Roj z Arturem odpływaja, zostawiając mi podbierak i cały mój sprzęt. Jest już późno, na szczęście wysokie drzewo obok pomostu robi cień i słońce nie dokucza. Godzina 10:00, rozkładam kije i szykuję stanowisko. Tu kosz do siedzenia, tam podbierak i przynęty, dalej zaś podpórki do gruntówki wkręcone miedzy deski. Wszystko blisko ręki, żeby już nie straszyć ryb. Zresztą, ryby i tak już na pewno pouciekały. Na gruntówkę zakładam dwa ziarenka kukurydzy i do wody. Jakieś 5-6 m od pasa moczarki. Sygnalizator włączony. Teraz spławikówka - przeciążony spławik 2,4 g i badanie dna. Jest okolo 3 metrów. Tuż pod moczarką dno schodzi na 2,5 m. Wybieram to wypłycenie. Dwa czerwone robaczki i pierwszy rzut. Pierwsze polowanie na ryby w Rio Ebre.

Przyzwyczajony do odczekania sporej ilości czasu, sięgam po piwko. Wyrzucam jeszcze garść kukurydzy konserwowej i pstryk - piwko otwarte. Jeszcze nie dotykam ustami pianki a już widzę, że spławik unosi się lekko do góry i po chwili nurkuje. Zacinam. Jest jakaś ryba. Hol prowadzony prawidłowo i spokojnie - do korytarza po wyciętej moczarce. Wyjmuję piękną płoć - koło 30 cm. Zaczyna mi się to podobać. Prędko nowy robaczek - teraz jeden. Wyrzut w to samo miejsce. Znowu branie - zacięcie i znowu hol. Płoć taka sama. Czyżby nowe danie kulinarne - płocie w zalewie octowej? Ale nie zapeszajmy. Łowie dalej. Trzecia, czwartia i piąta płoć w siatce. Po chwili wzdręga, równie piękna. Potem znowu płocie i karaś około 1 kg. Ledwo mieścił się podczas holu w korytarzu, odskakując to w lewo, to w prawo. Siatka z rybami zaczyna puchnąć. To zaledwie 40 minut łowienia, a u mnie już sporo ryb. Będzie i na żywca i do jedzenia. Łowię dalej. Branie - spławik nurkuje jak zawsze - zacięcie i.. co to?! Kij się powoli wygina, z kołowrotka słysze przerywane cit, cit, cir... Ryba idzie w moczarkę. Dokręcam hamulec. Jeden skok, może dwa - ryba ciągnie dalej, a ja nic nie poradzę. Wreszcie dobija do moczarki i po zestawie. Czas na spory łyk piwa na ochłodę.

Muszę zmienić żyłkę główną. Wywalam z kołowrotka całą 0,21 i nawijam 0,24. Nowa żyłka prezentuje się dobrze. Znowu ten sam spławiczek, ten sam zestaw. Robaczek i do wody. O dziwo - znowu branie. Płoć, karaś i nagle, przy kolejnym brani, znowu cit, cit - ciężki hol. Dokręcam hamulec, ale to na nic. Wjazd w moczarkę i tyle było zestawu. Tego już za wiele. Otwieram kosz. Mam jeszcze 0,27. Gruba trochę i sztywna. Nie podoba mi się jej czarny kolor, ale za to wytrzymałość ponad 8 kg. Trudno - wywalam 0,24. Wiązanie haczyka idzie mi ciężko. Za gruba żyłka i za mały haczyk, ale wreszcie się udaje. Znowu zestaw w wodzie i nadal jeden polski robaczek na haczyku. Po chwili nie wierzę własnym oczom - branie i kolejna płoć. No, to mnie już rozbawiło. Taki ciężki zestaw i płoć? Czy te ryby są ślepe?

Idą następne - płocie i karasie. Wreszcie po kolejnym hamulec śpiewa swoje ciche cit, cit, cit. Teraz już się nie bawię w finezję wędkarską. Szybko dokręcam śrubę. Albo zysk, albo w pysk. No i dostałem w pysk. Zastaw po wyprostowaniu kija strzelił, niosąc odglos chyba aż do Riumar. Siadam na koszu trochę poddenerwowany i zdziwiony. Z oddali płyną chłopaki. Kiwam, żeby przybili do mnie. Dosyć mam już wędkarskich wrażeń. Łódź podjeżdża pod pomost. Zdaję relację, co tu się działo. Roj mówi, że z to pewnością sazany grały mi na hamulcu i na nerwach.

Sazany? Ale żeby na moją kukurydzę nic? Roj ogląda zestaw z kukurydzą i przekonuje mnie, że trzeba dać przynętę na włosie. Sam jako specjalista zakłada ją. Dajemy szansę sazanowi na posmakowanie takiego kąska.

Roj rzuca pod moczarkę, w miejsce moich zmagań, po czym mówi:
- Rysiu i tak zerwie zestaw.
Patrzę na niego zdziwiony. Jak to zerwie? W tym momencie słyszę jak sygnalizator krzyczy. Jest! Idzie! Roj zacina i wędka wygina się w piękny łuk. No nareszcie, teraz musi być nasza. Ale musi to na Rusi. Skręt ryby w moczarkę rozwiewa nasze nadzieje. Nie wytrzymał przypon - ten piekielny, z 0,27.
- A nie mówiłem, że zerwie? - spokojnie mówi Roj.

Tak wyglądało moje pierwsze wędkowanie na rzece Rio Ebre. Pierwsze ryby i pierwsze straty. Pierwsza nauka pokory. Ale ja się jeszcze odkuję. Wkrótce ciąg dalszy opowieści.

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=27