Sazana znad wędy o piwie gawędy - łyk 5
Data: 26-03-2003 o godz. 15:28:00
Temat: Bajania i gawędy



W kolejnym łyku historii piwa przeniesiemy się do czasów naszej ery i zobaczymy jak z jego warzeniem radziły sobie inne narody europejskie, bardziej oddalone od krajów basenu Morza Śródziemnego. Historia piwa również w Europie miała swe blaski i cienie. Dowiecie się o początkach europejskiej kariery chmielu, o tym, kim byli partacze, jak również o tym, że za uwarzenie "czartowskiego piwa" płonęło się na stosie jeszcze u schyłku XVI wieku... Zapraszam na łyk piąty!

* * * * *


W niedługi czas po tym jak religia chrześcijańska stała się oficjalną, jej wyznawcy ruszyli na północ Europy. Od V wieku równolegle z migracją chrześcijan przemieszczała się również znajomość technologii produkcji piwa i tradycje jego picia. Zatem jako ostatnich w łańcuchu twórców kultury piwa przyjdzie mi wymienić Skandynawów, Germanów, Słowian, Galów i Celtów. Każda z tych nacji miała już własne doświadczenia w piwowarstwie. Śródziemnomorskie tradycje warzenia piwa wkrótce wniosły jednak znaczący rozwój w lokalnie stosowane technologie.

Badania naukowe archeologów dowodzą, że warzenie piwa Germanie przejęli od Fenicjan. Odnalezione niedaleko bawarskiego Kulmbach dzbany na piwo udowodniły, że piwo znane było tam już ok. 3000 lat p.n.e. Produkowany wówczas napitek w niewielkim stopniu przypominał dzisiejsze piwo. Produkowany był podobnie jak w Babilonii, przez kobiety, bowiem w ich rękach znajdowało się wszystko co było związane z prowadzeniem gospodarstwa domowego. Germanki skrapiały ziarno, które po skiełkowaniu wysuszały, wytwarzając w ten sposób słód. Produkowany z niego napój doprawiano mirtem, korą dębową, liśćmi jesionu, a w porywach i miodem. Fakty te opisuje wspomniany przeze mnie już wcześniej historyk rzymski, Tacyt. Sporo wieków upłynie zanim natkniemy się na najstarszy przekaz o plantowaniu chmielu na terenie obecnych Niemiec, który pochodzi z 764 roku. Według głoszonej tradycji pierwsza plantacja tej rośliny powstała w okolicy Geisenfeld/Hallertau.

Spór o to, komu w Europie przydzielić palmę pierwszeństwa w odkryciu i wypromowaniu piwa jako znakomitego napoju - ciągle trwa. Flamandowie uważają, że prekursorem piwowarskiej branży był żyjący w IX wieku król Gambrinus. Przekonujących na to dowodów jednak nie mają i ogólnie uważa się, iż na tę postać należy patrzeć raczej przez pryzmat legendy. Nie przeszkadzało to wcale, a może nawet pomogło temu, że Gambrinus został ich świętym i to nie byle jakim, bo... opiekunem piwowarów i patronem piwa. Stanowisku Flamandów mocno oponują Francuzi udowadniając wszem i wobec, że już w IV wieku p.n.e. starożytna Galia pachniała warzonym tam piwem. Jest faktem, że w muzeum w Metz koło Sarreborga, znajduje się rzeźba przedstawiająca dwóch bogów. Jeden z nich to strażnik ogniska domowego - Nantasuelt, zaś drugim jest Sucellus - bóg piwowarów i bednarzy.

U schyłku pierwszego tysiąclecia odnotowujemy początki warzenia piwa w klasztorach. Miało to zapewne przyczyny głównie religijne. Ponieważ picie płynów nie naruszało obowiązku przestrzegania postów, piwem można było gasić pragnienie okrągły rok i to do pięciu litrów dziennie... Ludzie najubożsi, chorzy, wędrowcy, zawsze mogli liczyć na piwny poczęstunek u bram klasztorów. Mnisi wspaniale opanowali sztukę piwowarską i przy swej operatywności i przedsiębiorczości szybko uzyskali prawo do przyklasztornego wyszynku piwa. Dzisiaj dobrze wiemy, że to złoty interes nie tylko ze względu na kolor tego napitku. W IX wieku, w opactwie Sankt Gallen trzy browary pełną parą produkowały piwo, z których jeden dla zakonników, drugi dla pielgrzymów, a trzeci dla zaproszonych gości - w sumie 1000 - 1200 litrów piwa na dobę!

Tak duża produkcja piwa, idąca za nią jego konsumpcja i tym samym przywary nie licujące z klasztorną godnością musiały doprowadzić do zmian reguł życia mnichów. W X wieku wprowadzone reformy ograniczyły produkcję, sprzedaż oraz spożycie piwa. Kolejno upadały i ulegały likwidacji przyklasztorne browary. Na ich "wskrzeszenie" przyszło czekać cały wiek... Dokonały tego ponownie zakony benedyktynów i cystersów. Dzięki przekazom wiemy, że najlepsze piwo warzyli wtedy cystersi, których produkt miał wielkie wzięcie w przyklasztornych oberżach.

W czasach Karola Wielkiego (ok. 800 roku n.e.) po raz pierwszy do produkcji piwa zastosowano chmiel. Tym samym poprawił się nie tylko jego smak ale i trwałość. Chociaż, jak pamiętamy z poprzednich gawęd, chmiel po raz pierwszy został zastosowany przez Babilończyków, za popularyzatora zalet tej rośliny w Europie, uznano św. Hildegardę z Bingen. Wszystko to zapewne za sprawą zielnika wydanego przez nią w 1079 roku, gdzie oprócz zalecania dodawania do piwa gałki muszkatołowej pisała: "gorycz chmielu niweluje niektóre szkodliwe substancje powodujące fermentacje i tym samym konserwuje napój...".


Pnącze chmielu z widocznymi szyszkami

Zanim wykorzystywano szyszki chmielowe, piwo przyprawiane było odpowiednią mieszanką ziół zwaną "grut". Najprawdopodobniej określenie to pochodzi od zniekształcenia słowa "kruiden", co po holendersku oznacza zioła. Jedynie browary miały prawo na wytwarzanie koniecznej do warzenia piwa mieszanki ziołowej. Musiało tak być, ale w zamian monopol jaki miały browary wymagał płacenia podatków. I browary płaciły... Podwyższało to oczywiście cenę piwa, co znakomicie potrafili wykorzystać partacze. Kim byli partacze? Byli to nie zrzeszeni w cechu rzemieślnicy, którzy stanowili groźną konkurencję dla browarów. Nie płacąc podatków, nie mając nad sobą cechu mającego pieczę nad jakością produkowanego towaru, mogli produkować może i gorszej jakości piwo, może i mniej zdrowe dla konsumentów, ale taniej... A co to oznacza w gospodarce rynkowej, przecież dzisiaj dobrze wiemy.

Sprawa z piwem miała się jednak bardziej wówczas skomplikowanie, bowiem w składzie wspomnianych wcześniej ziół składających się na grut oprócz kory dębowej, piołunu, kminku, anyżu i liści laurowych wchodziły również trujące składniki, jak choćby lulek. O ile mistrzowie warzelnictwa musieli kierować się sprawdzonymi recepturami, o tyle partacze, nie mający nad sobą nadzoru cechu, byli w swej pracy niczym nie skrępowani. W czasie warzenia lulek wydziela halucynogenne alkaloidy. Kiedy był dodawany w nadmiarze potrafił wywoływać u piwoszy stan silnego oszołomienia i obłąkańcze wizje. A stąd do zabobonów i posądzenia o czary było już blisko...

Historia piwa notuje, niestety, wiele przypadków sądowych procesów "piwnych" czarowników i czarownic. Oskarżeni i obwinieni za halucynogenne właściwości piwa ludzie, ginęli paleni żywcem na stosach. Zły dobór mieszanki ziołowej przez każdego sędziego był traktowany jako czary i pakt z diabłem. Ponieważ mistrzowie cechowi strzegli składu tej mieszanki jak oka w głowie, o pomyłki i błędy w tym czasie było bardzo łatwo. Ów najczarniejszy okres w historii piwa skończył się dopiero w 1591 roku, kiedy odnotowano ostatni stos rozpalony pod kobietą oskarżoną o warzenie "czartowskiego piwa". Osobiście, życzyłbym sobie dzisiaj wypić szklankę ciemnego portera o nazwie "czartowskie" choćby i z halucynacjami... Może mi jeszcze będzie dane? I może żaden partacz nie zginie już z tego powodu na stosie...





cdn.

Sazan







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=285