Rozpoczęcie sezonu szczupakowego
Data: 05-05-2003 o godz. 12:58:16
Temat: Wieści znad wody



1 maja: magiczna data długo oczekiwana przez spinningistów. W kole Nowa Huta w Krakowie przypadają wtedy zawody „Rozpoczęcia sezonu spinningowego”. Zawsze mile wspominane towarzyskie spotkania nad zalewem, znajdującym się w sąsiedztwie siedziby koła.

Do zawodów przygotowywałem się od kilku dni. Przypomniałem sobie doświadczenia własne oraz innych wędkarzy w połowie szczupaków na sztuczne przynęty, gdyż tylko ta ryba wchodziła w grę na zawodach. Mała ilość okoni oraz dodatkowy wymiar ochronny dawał nikłe szanse na dobre miejsce poławiając ten gatunek. Przed zawodami zrobiłem małe rozpoznanie. Wybrałem się nad wodę, zaglądałem do siatek spławikowców, szukałem miejsca tarła karasi i płoci oraz wypłyceń porośniętych moczarką lub innym zielskiem. Później, już w domu analiza przynęt.

Łowię na kopyta relaxa w tradycyjnych kolorach: biel, perła, żółty w połączeniu z czarnym grzbietem oraz czasem z akcentem czerwonego. Lubię też twistery kalins’a: czerwony z brokatem, miodowy, szary. Akurat na szczupaka zbroję je w możliwie lekką główkę, dzięki temu wolno ściągając plecionkę, uzyskuję bardzo powolny opad, który od czasu do czasu ubarwiam ruchami szczytówki. Kiedy przynęta opadnie na dno (przy użyciu plecionki wyczuwam to na kiju) podrywam gumę i rozpoczynam z powrotem opad. Jak wiadomo cudownych przynęt nie ma. Używam gum ze względu na to, iż dobrze się czuje w jigowaniu i myślę, że umiem „zaprezentować” tę metodę drapieżnikowi, co dla mnie jest najważniejsze.

Później wyciągam z pudełka wirówki. Prowadzę je dość wolnym tempem, czasem przyśpieszając lub zwalniając. Oczywiście nie można zapomnieć o woblerach, które są rewelacyjne na porośniętych roślinnością płyciznach.

Czas na sprzęt: odnalazłem go z lekka zakurzonego w szafie - nie wiedziałem się z nim przecież kilka miesięcy. Po chwili kołowrotek błyszczał, żyłka nawinięta, plecionka przewinięta, kij odświeżony. Plecionki używam tylko do jigowania, zależy mi na czuciu przynęty, jej ciężaru oraz każdego spotkania z przeszkodą i rybą. To jest jej jedynym plusem, który przekonał mnie do jej stosowania. Przy krótkich rzutach można zastosować grubą, mało rozciągliwą żyłkę, która przy bezwietrznej pogodzie również może sprostać moim oczekiwaniom. Minusów plecionki wg mnie jest wiele: jednym z nich - który dał o sobie znać na zawodach - jest zdolność do gubienia ryb zapiętych za koniuszek wargi.

Zostało tylko wyjście do sklepu. Pierwszą rzeczą, która była mi potrzebna były przypony. Stosuję wolframowe, choć uważam je za jednorazówki. Po złamaniu się, odkształcony wyrzucam i montuję nowy. Odradzam prostowania np. rozciągnięcia, czy położenia na nim czegoś ciężkiego - często powoduje to zmniejszenie wytrzymałości wolframu i rozczarowanie nad wodą. Dawno mi przeszło minimalizowanie drobnych części zestawu typu agrafka, kółeczko łącznikowe itp. Niejednokrotnie okazywało się to najbardziej zawodnym elementem, który nie wytrzymywał na zaczepie.

Mam już wszystko poukładane, rozeznane jezioro, godzinę odjazdu autobusu, wszystko zapięte na ostatni guzik - godzina duchów nadchodzi!! Jutro zawody o godz. 7.30 zbiórka, więc pierwszy budzik komputerowy (ulubiona mp3) nastawiony na 6.00 drugi potrafiący obudzić każdego nastawiam 10 min później. Pełen wiary w jutrzejszy sukces kładę się spać.

Długo nie mogłem zasnąć. Niepokoił mnie stukający w okno deszcz oraz silny wiatr, który co chwilę się piskliwie odzywał. Obudziłem się oczywiście przed budzikiem, który szybko wyłączyłem, aby mieszkańcy bloku nie musieli się zbytnio denerwować. Po chwili z głośnika zaczęły się wydobywać błogie dla ucha dźwięki mp3. Z wielkim zapałem wstaję z łóżka. Spoglądam przez okno i nadzieja na piękny, majowy poranek gdzieś ulatuje.

Dalej wiał bardzo silny wiatr, przynosząc ze sobą krople deszczu. Zmartwiło mnie to gdyż takie warunki bardzo utrudniają łowienie lekkimi główkami.

Dobrałem się do spakowanego sprzętu, jeszcze raz go przekopałem i nim się obejrzałem dochodziła 7.00. Bez śniadania, ale za to w pełnym rynsztunku bojowym wyskoczyłem z mieszkania.. Kolejne rozczarowanie: po 5 minutowym oczekiwaniu autobusu i ponownym spojrzeniu na rozkład jazdy zauważyłem rubrykę z napisem: „W NIEDZIELE I ŚWIĘTA”, według której autobus miałem o 7.20. Na dodatek brzuch dopominał się posiłku. Poszedłem na awaryjny przystanek tramwajowy, w drodze zaopatrzyłem się w drożdżówki.

Doszedłem tuż przed sygnałem rozpoczęcia zawodów. Wszystkie moje rokujące miejsca były zajęte. Ledwo wyciągnąłem wędkę z pokrowca, a rozległ się odgłos rogu rozpoczynającego zawody. W jednej chwili wszyscy zawodnicy posłali swoje przynęty do wody. Był to śmieszny widok. Przywiązałem plecionkę do wolframu, wcześniej przypalając jej koniec w celu zapobieżeniu strzępieniu się jej, na węzeł dałem kropelkę super glue. Wiatr osłabł, wybrałem płociopodobną gumę, uzbrojoną w 5 gramową główkę. Zawodników było sporo, a jeziorko małe więc było trochę ciasno. Atmosfera była bardzo miła, przywitałem się z częścią zawodników (reszta poza zasięgiem), wlazłem między nich, zrobiło się jeszcze ciaśniej ale i weselej. Zaczęło się 4 godzinne spinningowanie.

Rzut wyszedł mi katastrofalnie, aż się trochę zaczerwieniłem. W końcu długo nie trzymałem ciężkiego kija i nie oddawałem dalekich rzutów - pomyślałem. Drugi rzut tak samo!!! Na szczęście to były tylko dwa takie rzuty, humor mi poprawił kontakt z rybą, pierwsze branie odznaczone ząbkami na ogonku. Dostałem długo oczekiwanej pierwszej dawki adrenaliny. Wiedziałem, że szczupak powtórzy atak, gnębiłem go tak 15 minut, aż w końcu w czasie opadu poczułem drugie uderzenie, na które zareagowałem silnym zacięciem.

Jest!! Szczupły zaczął pulsować. Lekkie podciągnięcie zaowocowało niebezpiecznym wyskokiem, który ściągnął pobliskich zawodników. Po wyskoku kaczodzioby odjechał 2 metry i skrył się pod taflą wody. Pierwszą fazę holu miałem za sobą. Przestałem kierować się emocjami i uświadomiłem sobie, że jestem na zawodach. Po kilku odjazdach, szczupak zaczął się wykładać na bok. Podprowadziłem do wcześniej zamoczonego podbieraka i ... stało się: widziałem tylko, jak z otwartego pyska wyskakuje moja gumka, a szczupak spada 2 cm od podbieraka. Na oko miał 55 – 60 cm. Trudno, mam dzisiaj pecha, ale chyba go już wykorzystałem. Jak do tej pory rybę złowiła jedna osoba i to „okaz” ledwo wymiarowy. Pierwszy kontakt ze szczupakiem zaliczony.

Następne dwie godziny to ciągłe zmiany przynęt oraz przychodzące myśli o zapobiegnięciu spięcia się szczupaka na początku zawodów. Kilka osób miało już na koncie po 2 sztuki, a ja nie miałem nawet brania. Dorwałem się do pudełka z gumami od Mikołaja (Esoxa), wygrzebałem z nich żabkę, która przywróciła mi nadzieje. Zaraz po rzucie miałem uderzenie. Niestety nie powtórzyło się. Zostały mi ostatnie 3 miejscówki, które cały czas były oblegane, a teraz się zwolniły. Znalazłem się nad przybrzeżną metrową płycizną, za którą był ostry spadek. Niezłe wyniki miał tam emeryt łowiący płocie. Więc na końcu przyponu zadyndał biały relax z czarnym grzbietem i czerwonym brzuszkiem.

Po dwóch rzutach doszedł do mnie kolega, z którym zaczęliśmy wymieniać spostrzeżenia, nie przerywając łowienia. Poczułem bardzo silne szarpnięcie, na które automatycznie zagregowałem zacięciem. Poczułem na kiju dość duży ciężar, który nie myślał się zatrzymać. Byłem przekonany że to jest sum. Po 7 metrach wyciągnięcia plecionki z mocno wyregulowanego hamulca przejąłem inicjatywę. Ryba w ogóle nie walczyła, miałem wrażenie, że ciągnę jakiś ciężki zaczep. Czułem tylko lekkie szarpnięcia. Gdy plecionka była wysunięta na 7 metrów, ryba podeszła do powierzchnię. Zauważyłem kark, kolega krzyknął „po męsku”, a mnie nogi zrobiły się jak z waty.

Był to cętkowany wielkolud, który pokazał się w całej okazałości robiąc świece, po chwili poskakał jeszcze na ogonie i ruszył. Nie mogłem utrzymać kija, który po 4 metrach odjazdu się wyprostował, zwinąłem plecionkę, haczyk ostry nie rozgięty, wolfram cały. Wszystko wskazywało na to, że szczupły był zapięty za koniuszek wargi. Określiliśmy jego wielkość na około metra (powyżej). Zostałem przez kogoś poklepany po plecach, usłyszałem komentarze „będzie następny”, „każdemu się zdarza”. Oczekiwałem uśmiechów oraz wymądrzań typu „trzeba było popuścić hamulec”.

Później udało mi się złowić szczupaka, któremu zabrakło niestety 2 cm do wymiaru. Usłyszałem dźwięk kończący zawody.

Wspólny posiłek, rozdanie nagród przebiegało w bardzo miłej atmosferze. Pierwsze miejsce: 6230 punktów, na które złożyło się 4 szczupaki zgłoszone przed czasem.

Warto dodać, że żadna ryba nie zdechła! Sędzia jeździł na rowerku z wagą do złowionych i przetrzymywanych w siatkach ryb. Ważenie przebiegało bardzo szybko, po czym ryba w dobrej formie wracała do wody.

Serano

Redagował Monk







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=323