Szczupak, wobler i urwany przypon
Data: 13-05-2003 o godz. 08:50:50
Temat: Wieści znad wody



Pech wędkarski, czy szczęście. Czyje? Chciałbym podzielić się z Wami przygodą, jaka przytrafiła się mi i mojemu koledze Piotrowi 4 maja tego roku, podczas „szczupaczej wyprawy” nad Zalew Koronowski, a dokładniej nad jezioro Stoczek i Piaseczno.

Było to 4 maja tego roku. Wyjazd na ryby umówiony mieliśmy już od dłuższego czasu. Rzadko jeżdżę z Piotrem, ale bardzo lubię jego towarzystwo. Świetny kompan! Przeżyłem z nim już niejedną wyprawę wędkarską. Można z nim porozmawiać o wszystkim, a jakże! I nie tylko o rybach...

Umówieni byliśmy na 5:00 rano. Czekałem przed domem i zamartwiałem się silnie wiejącym wiatrem. Przyjechał punktualnie. Szybka decyzja czyim jedziemy samochodem, przytwierdzenie łódki i konsternacja! O zgrozo! Deszcz i to jaki! Wycieraczki nie nadążały zbierać wody spływającej po szybie. Siedzieliśmy w samochodzie bez słowa. Ale co tam, jedziemy. Tu padało, a 100 km dalej może świeciło słońce.

Droga minęła nam dość przyjemnie. Rozmawialiśmy „o wszystkim”, dawno się nie widzieliśmy i istniały obawy, że przez rozgadanie nie będzie czasu na łowienie ryb. Napisałem, że droga minęła nam przyjemnie? Chyba tak, nie licząc mandatu za przekroczenie szybkości (ta przyczepka!) i wymiany tylnego koła. Jeszcze tylko zamiana kierowcy, bo Piotr zapomniał prawa jazdy i dotarliśmy bez przeszkód na łowisko....

Tak, jak przewidywaliśmy, przestało lać. Niebo było zachmurzone, mżyło i było dość wietrznie. Tu muszę wspomnieć o pewnej niedogodności przewożenia łódki na przyczepce. Podczas opadów i gdy droga jest mokra poruszający się samochód bryzga i chlapie na ciągniętą przyczepkę. Łódka była cała brudna, zarówno od zewnątrz, jak i wewnątrz. Przed jej zwodowaniem czekało nas gruntowne sprzątanie środka pływającego. Łódka na wodę, ciuchy przeciwdeszczowe na grzbiet i do boju!

Szkoda, że wiało, bo to ograniczyło nam dość znacznie ilość zaplanowanych miejsc do obłowienia. Stawaliśmy blisko brzegu z zachowaniem zasady, aby ukształtowanie terenu, roślinność i drzewa, zasłaniały nas od wiejącego wiatru. Pierwszym najazdem była zatoczka niedaleko miejsca, gdzie pozostawiliśmy samochód. Była ona dość spora i porośnięta trzciną przy linii brzegowej. Głębokość wahała się pomiędzy 2 a 3 metry i w odległości 50 metrów od brzegu spadała gwałtownie do około 10 metrów. Dno było urozmaicone zatopionymi drzewami, krzakami, pieńkami i gałęziami. Trudne wędkarsko miejsce, ale rokujące nadzieje.

Wędki uzbrojone w gumy, była wiosna więc liczyliśmy na dużego szczupaka. Dlaczego akurat wiosną? A dlaczego nie? Śmialiśmy się ze swojej naiwności, no ale kiedyś te rybę życia trzeba złapać. W łódce bałagan, walające się przynęty, torby, kurtki, skrzynki na akcesoria wędkarskie, przewody od echa i tym podobne rzeczy. Niepotrzebne, ale jak najbardziej konieczne. W pewnym momencie na prowadzone w pół wody kopyto poczułem skubnięcie. Nie reagowałem, ale się nie powtórzyło. Nic nie dało kilka kolejnych rzutów. Założyłem woblera, salmiaka 8 cm (PH8SDR Green Tiger). W pierwszym rzucie uderzenie! Jest myślałem sobie i w duchu dokonywałem jego ważenia, mierzenia...

- Spory – usłyszałem Piotra. Ze szczupakiem nie miałem na razie żadnych problemów, systematycznie wyciągał plecionkę, uciekając w stronę jeziora. W pewnym momencie zreflektował się, łagodnym lukiem zawrócił i zaczął płynąć prosto na nas! Nie stało się to, czego się obawiałem tzn., że przepływając pod łódką zaplącze się w linkę od kotwicy, gdyż parę metrów przed nami ruszył w stronę brzegu.

- Uważaj, żeby nie uciekł w trzciny – komentował Piotr.
Nie zdążył! W pewnym momencie poczułem luz i przygoda ze szczupakiem została zakończona. Spojrzałem na zdziwioną twarz Piotra. Po zwinięciu wędki okazało się, że nie wytrzymał przypon wolframowy.
- Wiesz, co – mówił Piotr – i jak tu wierzyć przyponom. Zobacz! Tylko krętlik został! Węzeł wytrzymał, plecionka wytrzymała, a przypon szlag trafił! Szkoda tylko „paszczola”, n...oooo i woblera! Nie dowierzał mi, że był to nowy przypon, prosto z paczki. Nie musiałem tłumaczyć, że to nie z tych tańszych, bo na tego typu elementach zestawu nie oszczędzam. Nie jest ważny tu producent, bo i wśród najlepszych trafia się chłam.

Siedzieliśmy bezczynnie jeszcze przez chwilę. Zastanawiało mnie i Piotra to, co stanie się ze szczupakiem? Czy pozbędzie się woblera? Nie wiedzieliśmy... Obserwowaliśmy okolice wody przy trzcinach, ale po szczupaku nie było śladu...

- Zmieniamy miejsce – krzyknąłem, zabierając się za wyciąganie kotwicy.

Niebo się przetarło, wyszło słońce, przestało kropić, a co najważniejsze - wiać i zrobiło się przyjemnie. Opływając następne „nasze” miejscówki złowiliśmy parę niedużych szczupaków. W drodze powrotnej do samochodu zaproponowałem odwiedzić poranną zatoczkę. Humor nam się poprawił, gdyż wyszło słońce i nawet zaczęliśmy odczuwać jego przyjemną obecność. Piotr zgodził się z nadzieją, że może jeszcze coś złowimy, bo po przygodzie z przyponem, nie obławialiśmy więcej tego miejsca. Ustawialiśmy łódkę przy samych trzcinach, na skraju zatoczki. Rzucałem na głęboką wodę i ściągałem przynętę po stoku do góry w stronę brzegu. Piotr zajęty był obławianiem trzcin.

- Mam! - usłyszałem głos Piotra. – Spory!
Nie musiał mi tego mówić, bo po tym, co działo się z jego wędką i hamulcem kołowrotka, nie mogło być inaczej. Szczupak nie chciał za bardzo dołączyć do naszego towarzystwa. Całe szczęście, że uciekał na otwartą wodę. Po pewnym czasie widać było jego zmęczenie i lądowanie w podbieraku było kwestią czasu. Zawirowało przy łódce i potężnym machnięciem zagarnąłem go w obszerny podbierak. Ociekający wodą wytargałem do łódki.


Piotr i jego szczupak

Patrzyliśmy na szczupaka z otwartymi ustami. Nie wiem, co myślał on, bo mi się to nie mieściło w głowie. Nie widziałem czegoś podobnego, a nawet muszę się przyznać, że nie słyszałem o czymś takim! Szczupak był ładny, pięknie wybarwiony po późniejszym zmierzeniu 80 cm, ale nie to było najważniejsze. Na zewnątrz paszczy jak przypięty breloczek, tkwił mój tygrysek.

- Zobacz - powiedziałem do Piotra – zapiął się za tylnią kotwicę i to tylko za jeden grot! Całe szczęście, że nie utkwił mu w paszczy! – trzymałem go ja, a Piotr uwolnił go z kotwicy woblera. Szczupak nadzwyczaj był spokojny, coś jakby wiedział, że...

- Ale te skurczybyki są żarłoczne - odpowiedział Piotr - przynajmniej ten. Ma szczęście ryb jeden... Ty, a może to ty masz szczęście, nie, to my wszyscy mamy szczęście...
Śmieliśmy się do rozpuchu i przyznaję, że już dawno się tak nie ubawiłem.

Szczupak wrócił do wody. Jeden szczupak, a tyle zbiegów okoliczności. Urwał się, potem ponownie dał się złowić, chyba tylko po to, aby oddać woblera z powrotem. Zastanawialiśmy się, jakie to dopiero byłoby zdziwienie innego wędkarza na naszym miejscu. A może nie zdziwienie tylko złość na poprzednika, który do tego dopuścił? Całe szczęście, że historia się tak skończyła. Wobler jednak nie wrócił do pudełka. Zdjąłem z niego kotwice i powiesiłem go w domu na „honorowym miejscu”. Ile razy na niego spojrzę, przypomina mi się ta historia, nad którą czasami głęboko się zastanawiam, czy miała miejsce...

Jarbas

Redagował Monk







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=339