Niedzielna fotorelacja
Data: 22-05-2003 o godz. 10:00:00
Temat: Wieści znad wody



Wolne od pracy sobota i niedziela pozwoliły zrobić przegląd łowiska i poznać nowe miejsce. „Kiedyś te ryby muszą zacząć brać”. Z tym przekonaniem pojechałem w sobotę podnęcić sobie moje karasiowe miejsce - łowisko Jagielnia w Knurowie. Do wody posypała się ciężka zanęta z dużą porcją kukurydzy konserwowej. Silny zapach kozieradki musi wreszcie zmusić nasze karasie do żerowania.

Wieczorem, w sobotę idę jeszcze spojrzeć na moje zgłoszenie w internecie, na naszej stronce. Foty - a jakże - już wysłane, ale tekstu nie ma. Dopadam Mareczka, który obiecuje zająć się tym. Chociaż wielkie święto w jego domu, sporo prac, goście... to jakoś tam uporządkuje mój materiał.

Wchodzę na pogawędkowego czata. No i zeszło do rana. O godzinie 4:00 w niedzielę rozrabiam zanętę; kawusia i w drogę. Pogoda nie jest zła. Nad wodą opar. Jest już godzina 5:00 i spławik widać doskonale.

Po takiej burzy zanętowej jednak trzeba będzie poczekać. Na brzegu z lewej strony, wśród trzcin i patyków widzę siedzących wędkarzy. Jest ich trzech. Za groblą na dużej wodzie, gdzieś na horyzoncie, ustawiają się samochody. Pociągnęło brać wędkarską.

Pogoda nie jest zła: przechodzące chmurki, sporo słońca – to wszystko nastraja optymistycznie. Tylko ten spławik jakiś martwy. Zakładam białe robaczki - 5 sztuk, więcej nie zmieszczę na haczyk nr 10.

Jest już 5:30 i wreszcie mam branie. Spławik powoli się unosi. Zacinam, nim opadnie na wodę. Jest! Hol - karaś. Znowu 26 cm. Tym razem do siatki i nowa porcja białych. Zarzucam w to samo miejsce. Po 10 min mam branie. Jest. Karaś, tym razem mniejszy - 22 cm. Czyżbym zamiast zwyżkować, staczał się w dół?

Następny zarzut i cisza godzinna. Wędkarska brać zaczyna się przemieszczać w poszukiwaniu ryb. Znaczy to, że i u nich kicha. Ja nadal wierzę w moje miejsce, w moc kozieradkowej zanęty. Przed godziną 7:00 mam w końcu branie - zacinam i siedzi karaś. Miara wskazuje 26 cm. Słonko już zaczyna przygrzewać i, jak się okazuje, jest to ostatnie branie do godziny 11:00. Jeszcze fotka karasiowej zdobyczy - licha, ale kto wie, może to ostatnie karasie?

Jadę do domu. Dzisiaj obiad jemy dość wcześnie, bo mamy zaproszenie do Sierakowic na grilla. Wnuczek czeka na dziadków. Super. O godzinie 14:00 po obiedzie, razem z naszym pieskiem Bostonem, jedziemy do syna.

Wnuczek już czeka i otwiera bramę wjazdową.
- Dziadek, znaleźliśmy w lesie piękny staw - oznajmia.
Robię wywiad z synem. Tak, to prawda. W lesie, tuż na granicy Sierakowic, jest łowisko prywatne. Bardzo fajna woda. Dużo miejsca na rodzinny wypoczynek. Zapada decyzja - jedziemy na staw. Babcia nie protestuje, o dziwo, i wszyscy ruszamy. Mam na szczęście w samochodzie sprzęt. Zostało sporo robaczków białych, czerwone i cała pucha kukurydzy.

Na łowisku sporo wędkujących. Za jedną wędkę płaci się 2 zł. Wykupiliśmy pozwolenie na 2 sztuki i zajeżdżamy od tyłu, tam jest luźniej, a piesek musi mieć trochę przestrzeni.

Sonduję głebokość. Jest 1,5 m, a potem mały spadek do 2 m. Woda czyściutka. W polaroidach daleko widzę dno. Ryby nas też, więc mały bacik 4 m (Tomeczka) nie rokuje nadziei. Mam jeszcze moją spławikówkę. Ustawiam się na spadzie i zakładam kukurydzę na hak. Nie ma brania przez 10 min. Wnuczek się niecierpliwi. Zmiana decyzji - białe robaczki. Podczas jednego przerzucenia zauważyłem, że coś z opadu ruszyło przynętę. Zmniejszam gruncik: najpierw o 10 cm, potem znowu o 10, poprawiam na 20 cm wyżej i mam branie. Spławik lekko się uniósł i daje nura. Zacinam.

Na wędeczce czuję miły puls ryby. Spokojnie zaczynam zwijać zestaw. Wnuczek śledzi kij i pulsującą szczytówkę. Pokazuję mu miejsce w wodzie, gdzie ryba już tuż pod powierzchnią. Wyskok i widzę... tęczaka.

No tak, na łowisku specjalnym jest to ryba ostatniej szansy, ale nie mówię tego głośno. Wręcz przeciwnie, sztucznie podniecam gapiów, pozwalając tęczakowi na małe odskoki. No, ale trzeba go już wreszcie wyjąć. Tomeczek cały happy. Ryba ląduje do siatki. Mała narada z synem, potrzeba 4 sztuki na grilla, więc do roboty. Tęczak ładny – ma 34 cm, nadaje się na talerz.

Zmniejszam jeszcze głębokość o 10 cm, tak że robaczki pływają 50 cm nad dnem. Zarzucam tak daleko, jak tylko można. Mała chwilka i spławik znika błyskawicznie. Znowu hol tęczaka. Do godziny mamy 4 sztuki w przedziale 30 cm - 34 cm. Kończymy.

Podjeżdżamy do rybaczówki dać do zważenia ryby. Syn już załatwia formalności, gdy rozlega się pisk sygnalizatora ustawionej przy rybaczówce wędki. Ja za małpkę, młodzieniec do kija, zacina, ja robię fotę - jest ryba na kiju.

Dowiaduję się, że na haku były kulki proteinowe. Wszyscy przenosimy się do łowcy, nawet babcia jest zainteresowana. Po chwili, daleko na wodzie daleko pokazują się wiry.

Jeszcze chwila i już widzą gapie ogromne cielsko karpia lustrzenia. Czas na podbieranie.

Teraz trzeba ostrożnie wyhaczyć rybę.

I już fotoreporterzy w akcji.

Karp, mimo swojego dostojeństwa, miał 7,5 kg. No, więc czas ruszać. Teraz na grilla, który czeka na nas obok starej studni. Łukasz z Tomkiem krzątają się przy rozpalaniu, dziadek zaczyna sprawiać ryby, które później pieczemy.

Zapach zaczyna drażnić nozdrza, nie tylko nasze.

Już gotowe ryby wędrują do kuchni.

Tam są odpowiednio przystrojone i ułożone z surówkami, frytkami, cytryną... ale tego już nie zobaczycie. Nie jestem sadystą. Czy były smaczne? Szybko zniknęły ku uciesze wszystkich.

Do następnej niedzieli.

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=355