Śpioszki
Data: 23-05-2003 o godz. 10:00:00
Temat: Wieści znad wody



Wreszcie, w sobotę, zaczyna przygrzewać. Na pogawędkowym czacie ludziska szybko się pakują do spania - jutro na ryby. Nie miałem w planie wyjazdu nad wodę, ale ten wędkarski ciąg...

Jest już po 22.00. Patrzę na termometr - jest mocny plusik. Może chłopaki wiedzą, co robią? Ej, niech sobie łowią, ja odczekam. Mam w końcu pierwszy weekend bez pracy - będzie leniuchowanie.

Na czacie poznaję sympatycznego wędkarza, kierowcę aż z Francji. Dobrze się klika, czas ucieka i ani się obejrzę, a już 1.30. Nie chce się spać. Oglądam strony PW i napotykam się na zapomniany temat: „Zawody o mistrza PW”. No tak, gdyby złowić tak małego okonka, zrobić fotkę, wysłać - i już jestem mistrzem. Łowcy okoni nie zorientują się, że jakiś "wróbelek" o długości 15 cm dynda na mistrzowskim trofeum i tak dyplom mistrzowski za okonia znajdzie się u Old_rysia. Plan dobry. Oby jutro było słońce.

Wstaję późno, słońce nie nawala. Dobre śniadanko, jeszcze to, tamto - usługi domowe. Obiadek i zaczynam się pakować. Spinnerek i osa Esia będą w sam raz. Ładuję bateryjki do mojej małpki i niech tam się śmieją z fotek - okonek zamieszka na galerii.

Jadę swoją limuzyną na naszą niezawodną Jagielnię. W końcu już raz tam byłem w tym roku, jak słoneczko grzało. Jeden okonek się powiesił na wspomnianą osę i mam nadzieję, że dzisiaj to powtórzy.

Jestem nad stawem. Lekki wiatr. Na mojej płyciźnie jednak tak nie dmucha.

Zakładam polaroidy i ruszam na podbój. Prawie pół godziny czesania wody nie daje nawet małego pobicia. Prowadzę osę wolno i szybko. Raz prawie po powierzchni, to znowu skokami w pół wody.

No tak, były solidne mrozy. Ryby pewno zeszły na głęboczki. Idę na drugą stronę. Na małej Jagielni - łąka - widzę daleko amatora spinna. Biczuje wodę na pół metrowym gruncie. Przystaję chwilę. Siadam na kosz i obserwuję. Macha i macha - bez pobicia. Czyżby moja teza była słuszna? Okonie są na głębokiej wodzie?

Podrywam się i marsz na drugą stronę. Schodzę wysoką skarpą pod samo lustro wody. Zaczynam penetrację. Osa chodzi jednak stanowczo za płytko. No, to może coś większego? Mam w rezerwie większego woblerka - tygryska. Jest tonący, rzadko go używałem, ale dzisiaj będzie w sam raz.

Zaczynam pierwsze rzuty. Wobler zdecydowanie dalej leci. Akcja jego jest tak silna, że szczytówką aż zamiata. Nadzieja więc jest. Dzięki dalekim rzutom z jednego miejsca penetruję znaczną cześć stawu. Przesuwam się dalej i znowu penetracja. Martwa woda.

Trzeba zobaczyć, co dzieje się na przelewie. Tam wczesną wiosną podchodziły klenie. W takim małym przesmyku urządzały sobie każdego roku tarło.

Woda tutaj schodzi z dużej Jagielni na małą. Maleńki strumyk, o 10 m długości, musi zaspokoić potrzeby naszych kleni. Podchodzę powolutku i nic nie widzę. Tylko woda - nawet maleńkich cierniczków nie ma.

Na płyciznach nawet oczka nie uświadczysz na lustrze wody. Ryby poszły znowu spać? Podchodzi wędkarz łowiący na drugiej płyciźnie. Przywitanie i krótka rozmowa.
- Co się dzieje z rybami, nie miałem nawet pobicia - mówię.
- Panie, ja też bez trącenia.
- Śpiochy z tych naszych ryb, znowu poszły do wyra – wyrokuję.
- Śpioszki, panie, śpioszki. Już chyba nie ma tu ryb, są pewno tylko rybki – odpowiada wędkarz.

Rozchodzimy się. No tak, śpioszki, ale ja miałem złowić rybkę, nie rybę. Nie będzie na razie dyplomu mistrza. Może za parę tygodni?

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=358