Lin już tuż, tuż - lato.
Data: 28-05-2003 o godz. 09:00:00
Temat: Spławik i grunt


Lato, to najpiękniejsza pora roku. Nie musimy się martwić, że zabrane pociechy na rybach dostaną kataru. Rodzinka chętniej wybiera się nad wodę pod namiocik. Najwięcej w tym uciechy dla naszych milusińskich, a my... my korzystamy z tych dobrodziejstw.



Gorące dni, piekące słońce, nie zachęca do linowej zasiadki. Szkoda, bo wśród gęstwin podwodnych traw, liści grążeli cały czas słychać przedziwne głośne cmoknięcia. To spore liny żerują na robactwie pochowanym pod liśćmi przed piekącym słońcem. W miejscach, gdzie nie można zarzucić wędki, gdzie praktycznie nie widać wody, odbywa się uczta. Biesiadnikami są liny. To rewir, gdzie nikt nie zakłóca im spokoju. Swego czasu, strasznie mnie to intrygowało. Jak to? Człowiek rozumny może być bezradny? Postanowiłem dobrać się do nich. Ciepła woda i płytki teren pozwolił mi przygotować miejsca zasadzek.

Wśród najgęstszych traw i moczarki, w sąsiedztwie liści grążeli, porobiłem małe oczka wodne - ot średnicy 10cm. Na te oczka ułożyłem suche i cieniutkie patyczki tak, aby oparte były na kożuchu traw, a przechodziły przez oczko na lustrze wody. Miałem dwa takie miejsca w zasięgu jednej wędki z tego samego stanowiska. Pierwszy wypad nie przyniósł efektów - nie było brania. Mimo, że zestaw bez spławika i ołowiu, oparta żyłka na patyczku z białymi robaczkami prawie na powierzchni wody, nie zauważyłem zainteresowania. Zrobiłem mały błąd. Wędkę musiałem trzymać w ręce. Trzeba było przygotować podpórki oddalone od moich oczek na taką odległość, aby luźna żyłka oparta była o gąszcz roślin, prawie bez zbytecznego luzu. Po co mi wolne ręce? Do nęcenia. Z procy trzeba było strzelać białymi robaczkami na ten wodny dywanik w pobliżu oczek. Białe ruchliwe robaczki, same znajdowały drogę, aby przebić się przez gąszcz, zejść z liścia wprost do wody. Był to najlepszy sposób zanęcania i zainteresowania się nową przynętą. Teraz już tylko czekać, aż lin posmakuje pojedynczych robaczków.

Na szczęście jest to ryba, która nigdy nie ma dosyć jedzenia. Może, dlatego nazwana jest "prosiaczkiem"? Gwałtowne ruchy roślin, dostarczają więcej adrenaliny, niż sam hol. W końcu nad patyczkiem utworzył się lej i żyłka przesunęła się o 15-20cm. Szybka reakcja - zacięcie. Zestaw doświadczył wrażenia silnego zaczepu. Podniesienie się lustra wody i energiczne tąpnięcie w wędzisko poświadczyło kontakt oczekiwany z rybą. Parę uderzeń, coraz dalsze odejście gdzieś w trawy i po emocjach. Tak było w 1995 roku w lipcu na jeziorze Niskim we wsi Świerkociny koło Olsztynka. Dałem sobie spokój z takim wędkowaniem. Mój dwutygodniowy pobyt nad tym jeziorem miał przynieść efekt z rybą w siatce a nie zerwane haczyki. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o zbawiennej sile plecionki. Trzeba było się przenieść na skraj roślinności i uruchomić łódź.

Nęciłem wtedy zanętą sklepową z dodatkiem kozieradki przywiezionej z domu i dokupowanej w Olsztynie w sklepie zielarskim. Dodawałem do zanęty sporą ilość kukurydzy konserwowej. O robakach czerwonych nawet słyszeć nie chciałem. W końcu było upalne lato i przynęta roślinna była najodpowiedniejsza. Kukurydza z puszki była najmniej pracochłonną przynętą i zawsze łatwą do kupienia. W końcu byłem na wczasach i kąpieli, piwka i biesiad przy grillu nie podarowałbym sobie.

Na lina wypływałem wieczorkiem lub godzinę przed świtem. Dopiero po tygodniu udało mi się złowić pierwsze liny. Przed samą nocą te ładniejsze, ale zawsze pojedyncze, a do godziny 1:00 takie około 1kg. Noce były tam bardzo krótkie. Na zachodzie słońce wiecznie zachodziło, zostawiając jasną poświatę, by już na wschodzie za niespełna godzinę robił się jasny cień nieba. Jednak od godziny 1:00 do 2:30 brania ustawały. Był czas maleńkiej drzemki. Na haczyk nr 10 zakładałem dwa ziarna kukurydzy. Łowiłem na spławik bez światła, z zamkniętym kołowrotkiem, trzymając delikatnie żyłkę w palcach. Jak poczułem pociągnięcie od razu zacinałem. Zabawa z linkami mogła trwać bez końca gdyby nie... źle zacięta ryba. Po zejściu ryby z haka, na próżno było czekać na branie. Rano, jak spławik był już widoczny, jeszcze dwa brania linowe były. Potem na kukurydzę wchodziła płoć. Pierwszy hol płoci zwiastował koniec linowej zasiadki.

Dzisiaj z perspektywy czasu, widzę, że robiłem wielki błąd rezygnując z lina rano. Trzeba było ciąć płoć za płocią i czekać, aż podejdzie ten największy. Wielu z Was będzie na urlopie z rodziną nad pięknym jeziorem. Na lustrze wody miliony uklejek oczkuje na całej tafli. Ryby wyłowione sieciami przed sezonem urlopowym. Wędkarska katastrofa. Pod pomostami gdzieniegdzie przepłynie przestraszony okonek. Dojdzie więc o złowieniu szczupaka, który do butelki się nie zmieścił. Intensywne nęcenie gdzieś na spadzie owocuje płoteczkami do 15cm. To czas, aby poszukać płycizn z gęstym zarośniętym dnem. Przystanąć łodzią w dzień i posłuchać - mlaskają czy nie? To miejsce, gdzie sieci rybackie nie zawitają. To miejsce, gdzie z plecionką możecie spróbować szczęścia. Tam lin Was się nie spodziewa. Czego życzy Wam - Old_Rysiu.

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=372