Mörum czyli łosoś po szwedzku
Data: 03-07-2003 o godz. 23:17:31
Temat: Spinningowe łowy


Słynna łososiowa rzeka Mörum wypływa z jeziora Asnen, tego samego, nad którym stacjonowaliśmy. Na pytanie rzucone w eter: "To co, zawadzimy o łososia?" odpowiedź mogła być tylko jedna: "Jak nie, jak tak!"



Licencję należy zamówić najlepiej na kilka miesięcy przed datą wyjazdu, bowiem wcale nie jest powiedziane, że mimo chęci dany nam będzie zaszczyt zamoczenia tam wędek. Cóż, królewska rzeka. Laxen Hus (Dom Łososia) po przyjęciu zgłoszeń na dany okres przeprowadza losowanie. Jeżeli liczba chętnych będzie większa od liczby ustalonych regulaminowo miejsc, można na Mörum nie połowić. Podobnie, jeżeli obsługa złapie kogoś na łamaniu regulaminu, taki delikwent może zostać wciągnięty na "czarną listę" i już więcej licencji nie otrzyma.

Przed biurem Laxen Hus stajemy 28 kwietnia i oglądamy gorączkowo wpisy w rejestrze połowów dnia poprzedniego. Optymistycznie nastraja fakt, że złowiono prawie 30 sztuk łososi. Optymizm natomiast przyćmiewa fakt, że większość okazów złowiono na spinn-fly (rodzaj muchy tubowej).

Łowisko podzielone jest na pool'e oraz dwa sektory, górny i dolny. Górny to pool'e od 1 do 17, dolny odcinek - od 18 do 32. Wieszamy na kamizelkach wydane nam licencje i rzucamy się do obławiania dolnego sektora. Pierwsze łososie zaobserwowaliśmy już na pool'u 1 i oczywiście podrzuciliśmy im nasze przynęty. Miały nas w nosie, chociaż zastosowaliśmy cały wachlarz przynęt, od aszychminek do woblerów z Czarnego. Następne pool'e nie zyskały naszej sympatii - parkowy odcinek, deptak. Woda wolno płynąca, sporo mułu. Wybitnie niełososiowe miejsca, choć i tam widać spławy ryb.

Pool 5 wyglądał dużo lepiej, zaczynał się od ostrego zakrętu rzeki (więcej niż 90 stopni), z wymytym kilkumetrowym dołem i licznymi kamieniami na dnie. Następnie rzeka poszerzała się i wypłycała. Woda sączyła się pomiędzy licznymi głazami, ułożonymi ręką natury na całej szerokości rzeki. W tych miejscach łososi było więcej i były bardziej aktywne. Co jakiś czas któryś manifestował swoją obecność wyskakując metr nad wodę. Widok piękny, zatykający dech, ale my mamy go przecież złowić!

A łososie, co jest co najmniej frustrujące, olewają nas nadal. Kilkakrotnie po zarzuceniu zestawów miały miejsca pozorowane ataki łososi, które w ten sposób tylko straszyły nasze przynęty (sprawdziliśmy wszystkie z tym samym skutkiem). Nie muszę chyba dodawać, że każdy taki wyskok komentowany był krótko i dobitnie, choć poniżej pewnego poziomu staraliśmy się nie schodzić ("takie niedomówienie, bardziej intelygentnie").

Kontakt z rybą na tym odcinku miał tylko jeden starszy Szwed, który wybrał się na te wielkie, silne ryby z jakimś patyczkiem. Najpierw zaciął dużego łososia, na oko z 10 kg. Efekt łatwy do przewidzenia - fontanna wody na środku rzeki i Szwedzina został rozbrojony. Później zaciął troć (sądząc po mniejszej dynamice holu). To branie zmarnował również, wsadzając kotwicę w siatkę podbieraka.

Nie mogliśmy na to dłużej patrzeć. Zmieniliśmy sektor, co nastąpiło chyba zbyt późno. Był zupełnie inny niż górny, piękne zakręty rzeki jeden po drugim wśród lasu mieszanego. Piękne, kamieniste rynny, które nie dawały złudzeń którędy przemieszcza się łosoś. Było też widać więcej ryb. Mimo to sporadyczne brania mieli tylko muszkarze.

Aż na 27 pool'u coś mną targnęło, wyrywając mnie z cyklu trochę już mechanicznego wędkowania. Dziwne, że nie wpadłem do wody, bo brzeg był śliskawy. Ryba odjechała na twardo ustawionym hamulcu ze 30 metrów w górę rzeki (w tym miejscu raczej rzeczki). Nie wiem, czy w czasie odjazdu była bardziej w wodzie, czy w powietrzu. Wyglądało to mniej więcej tak, jakbym zaczepił zderzak przejeżdżającego samochodu, którego kierowca niezbyt panuje nad kierownicą.

Poszło szybko, rzut kątem oka na krzaki przed następnym zakrętem, gdzie płynął łosoś. Jak tam wpłynie to będzie koniec. Dokręciłem trochę hamulec. Ryba zwolniła, ale jednocześnie nie wytrzymała tego eksperymentu kotwiczka, która zwyczajnie się rozgięła. Błąd oczywisty - Abu Droppen to nie jest błystka uzbrojona z myślą o łososiach. Miałem nawet super wzmacniane kotwice Ownera, na jedną z nich oczywiście zmieniłem giętasa przed kolejnym rzutem. Niestety żaden łosoś nie chciał już sprawdzić tego zestawu (wędka G.Loomis ze standardowego, trudnego do złamania grafitu, żyłka Dual Band 0,32 mm i ..wspomniany Abu Droppen).

Jak duża była ryba, którą miałem na wędce? Sądząc po łososiach spławiających się na tym odcinku, ponad metr. Od tamtego momentu już wiem, że dużego łososia uda mi się złowić wtedy... kiedy on mi na to pozwoli. Nie mieliśmy szczęścia, bo jak się okazało przy lekturze rejestru, tego dnia ryby brały znacznie gorzej niż dnia poprzedniego. Taki los.

Na zakończenie dodam, ze jeżeli ktoś uważa, że na łowisku specjalnym to nic prostszego, jak złowić łososia, to polecam mu Mörum. Też tak myślałem. Jak się okazuje, warto inwestować w wiedzę nabytą własnym doświadczeniem. Ja zapatrzyłem się na pewien bałamutny artykuł w prasie, który sugerował użycie przynęt dobrych u nas. Okazało się, że autor albo Mörum oglądał sobie przez 15 minut (tyle potrzeba na zrobienie zdjęcia z rybą na tle rzeki) albo był tam w okresie, kiedy ryby te atakują wszystko, byle wpadło do wody.

Jeszcze tam wrócimy z Kubą!

Gumofilc







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=431