Sazana znad wędy o piwie gawędy - łyk 14
Data: 28-07-2003 o godz. 00:27:24
Temat: Bajania i gawędy


Chociaż piwo można pić samotnie w zaciszu domowym, swym charakterem jest jakby napojem stworzonym specjalnie do spożywania w większej grupie osób. Coś w tym musi być, gdyż mając ochotę na wypicie szklanki piwa w towarzystwie, chętnie umawiamy się zwykle z kolegą czy w kilka osób, idziemy wspólnie do knajpy, pubu czy piwnego ogródka i tam, w trakcie mniej lub bardziej głośnych rozmów poddajemy się dobroczynnemu działaniu pienistego płynu. Tak było i w dawnej Polsce, choć oprawa takich biesiad była nieco inna...

* * * * *


Jak już wiemy z poprzednich gawęd piwo było podstawowym napitkiem w czasie staropolskich spotkań przy stole. Podczas uczt przy spożywaniu potraw mięsnych „lano piwo jak gdyby na młyński kamień”, powiada świadek z XVI wieku. Nawet w zamożnych domach obowiązywała zasada, że „dopóki gęste szły potrawy, wina na stole nie pokazywano”. Dopiero pod koniec uczty, po mięsiwach, przychodziła pora na toasty czyli "zdrowia", które godziło się spełniać małmazją lub węgrzynem. Zwyczaj mieszania napitków ma u nas, zauważcie, bardzo stare tradycje. „Podkładem” było jednak zawsze piwo.
Pijąc toast, wstawano, a ten kto wznosił zdrowie, wygłaszał okolicznościową przemowę. Kiedy skończył, do osoby która była uczczona wiwatem wszyscy pozostali okrzykiwali gromkim chórem: „Niech żyje!”. Inaczej postępowano na zebraniach publicznych. Obowiązywał tam pewien rytuał związany z kolejnością wiwatów. Najpierw więc, wznoszono zdrowie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, potem Króla Jegomości, trzecie było królowej, czwarte prymasa lub biskupa (miejscowej diecezji) i wreszcie najdostojniejszego z gości, duchowieństwa, gospodarstwa. Jeszcze inaczej postępowano na imieninach, gdzie oczywiście rozpoczynano od zdrowia solenizanta, zaś na weselach od zdrowia państwa młodych.

Dzisiaj często mówi się o hucznych weselach, zabawach czy imieninach wtedy, gdy głośno grała muzyka, a trzask łamanych na grzbietach biesiadników sztachet miał zapewnić ubaw po pachy. Nic bardziej błędnego! Nasi przodkowie potrafili się znakomicie bawić w zupełnie inny a huczny sposób. Już od wieków w biesiadnej izbie zawsze grała orkiestra odpowiednią do okoliczności muzykę, ale podczas toastów strzelano na zewnątrz z moździerzy lub armat wiwatowych. Dzisiaj nikt już o tym nie wie. I zapewne stąd właśnie wziął się mit i dzisiejsze przekonanie o huczności staropolskich biesiad...



Ucztę kończyło ostatnie zdrowie „Kochajmy się!”, zwane niekiedy „sandomierskim”, po którym mogło być już tylko „strzemienne”. To ostatnie wychylano w ganku lub przy wrotach, gdy gość miał już wkładać nogę w strzemię. Jasnym jest dla nas, że wszystkie wówczas podróże odbywały się konno. Dzisiejsze uchylanie na odjezdnym szyby samochodu dla wychylenia strzemiennego przez kierowcę należy uznać za zwyczaj głupi, barbarzyński i nikczemny, nie mający nic wspólnego z dawnymi obyczajami. Groźba upadku jeźdźca z konia to nie to samo co ryzyko spowodowania groźnego, szczególnie dla postronnych, wypadku samochodowego.




Wspomniane wiwaty z muzyką i wesołymi, prześmiewczymi śpiewami wszystkich biesiadników przy stole, były starym i ulubionym zwyczajem uczt polskich. Pisał Łukasz Gołębiowski (1773 - 1849, historyk, archiwista i etnograf): „Zaczynając kielich z początkiem strofy, kiedy muzyka grała, cała kompania śpiewała, gdy z armat lub moździerzy dawano ognia, trzeba było w takt łykać i z końcem śpiewu skończyć i wychylić puchar. To było po gracku. Były do piwa i wina tysiączne kuranty toastowe, np.:

Wypił! Wypił! Nic nie zostawił!
Bodaj go, bodaj go Bóg błogosławił!
***
A kto pije, temu nalewajcie!
A kto nie pije, temu nie dawajcie!
***
Kto zdrów, kto dobrze pije,
Kto jest przyjaciel prawdziwy,
Niechaj to zdrowie wypije:
Wiwat dom (tu nazwisko) poczciwy!
***
Przyjaciele, zbiegajcie się,
Niech z was każdy z serca niesie
Na ofiarę dla tej damy,
Co z szacunkiem żyjem dla niej! itd.”
Zwykle ten intonował, kto z pucharem w ręce wznosił toast, a po zaśpiewaniu czy wygłoszeniu go wychylał zawartość, przy czym obecni gremialnie wtórowali mu chórem. Wkrótce, we wszystkich tych zwyczajach, nie wyłączając śpiewów, muzyki i toastów, zaczął szlachtę i mieszczan naśladować lud wiejski. Zapewne dzięki temu, że wieś polska będąc największym konserwatystą w narodzie, gdy inne warstwy społeczne zapomniały wielu obyczajów, te, potrafiły utrzymać się jeszcze do dziś. Byłem na kilku wiejskich weselach, gdzie spotkałem utalentowanych weselników, potrafiących w lot układać zgrabne i dowcipne improwizowane toastowe rymowanki, względnie przyśpiewki, dostosowane do aktualnej sytuacji panującej przy stole.



Na zakończenie dzisiejszej gawędy, jako ciekawostkę, przytoczę zapis nutowy starego toastu zapisany z ust ludu przez Oskara Kolberga z melodią zharmonizowaną na fortepian przez samego Zygmunta Noskowskiego (1846 - 1909):

Dajcież mi kielicha, bo mam chęci wiele,
Wypiję wasze zdrowie, zacni przyjaciele,
Niech wam da Bóg szczęścia, ukontentowanie,
Tego ja wam życzę, na podziękowanie.



cdn.

Sazan







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=470