Sitcom nr 1
Data: 13-08-2003 o godz. 08:08:40
Temat: Bajania i gawędy



Pamiętacie zabawę w równoległe pisanie dwóch sitcomów, którą zaproponował Old_rysiu? Ideą tego pomysłu było stworzenie opowiadań o wspólnym początku i rozwinięciu zależnym tylko od Waszej inwencji. Ponieważ oba sitcomy zostały już zakończone, pora przedstawić ich oficjalną wersję. Dziś publikujemy sitcom nr 1, taki bardziej… Ale to już sami doczytacie…

Miłej lektury - Redakcja


Już sam nie wiem czy to dobrze, czy źle. Jutro rano jedziemy na ryby, a tu leje. Spać nie mogę, po parapecie brzęczą krople deszczu. Zacina od wschodu. Jeszcze mój dziadek mawiał: "Od wschodu nic dobrego nie przyjdzie"…

Z prognoz telewizyjnych niczego się nie dowiaduję. "Pogoda zmienna …” - obwieściła pani w przykrótkiej sukience. Tymczasem barometr stoi jak wryty - to dobrze, ale czy przed świtem nie zmieni położenia? Czasami lepiej nie patrzeć. Po co martwić się na zapas. Musi panować ten duch walki, to lubię najbardziej. Skoro mam wreszcie trochę czasu na rybki, niech barometr mi tego nie psuje.

Teraz najważniejsze to spać. Budzik już nastawiony. Nigdy nie był mi potrzebny, zawsze wstaję pół godziny prędzej. To chyba zwykły niepokój, że mogę zaspać. Stary zegar już bije: raz, dwa... dziewięć, dziesięć. Śpij już wreszcie, śpij! Dobrze się mówi. Jeszcze w myślach przeglądam sprzęt, przynęty, obraz lustra wody – ach, ta wyobraźnia.

Cała noc to przewalanie się z boku na bok. Krótka drzemka i sen o holowanej rybie, przebudzenie, liczenie uderzeń zegara.... znów drzemka. Jest wpół do trzeciej. Kosy już śpiewają za oknem zwiastując nadejście świtu. Tego nie wytrzymuję, wstaję. Nie słychać deszczu. Czyżby przestało padać? A może to zmiana kierunku wiatru i deszcz stuka po parapecie od strony zachodniej?

Na tle świecącej lampy widać ciszę i spokój. Na kałużach nie ma znaku deszczowych zmarszczek. Przestało padać. Jest ciepło - na termometrze +19 oC. Lekka mgiełka, zero wiatru. Jest super.

Nie ma na co czekać. Woda płynie rześkim strumieniem do czajnika, poranna toaleta tym razem obywa się bez golenia. Z lodówki wyjmuję sernik wiedeński. Kawka i już zabieram się za śniadanko. Teraz dopiero ryczy budzik. Biegiem do pokoju. Uspakajam go i spoglądam na żonę. Na szczęście jeszcze śpi. Za czterdzieści minut czeka mnie spotkanie na parkingu. O czym ja dzisiaj zapomnę? Zawsze na łowisku czegoś mi zabraknie… Bam, bam, bam – już trzecia nad ranem. Powoli trzeba schodzić…

Po kolegę mam podjechać za 10 minut – niby sporo czasu, bo całej jazdy to raptem 3 - 4 min., ale muszę jeszcze zejść do piwnicy po graty. Tymczasem w pokoju rozlega się dzwonek telefonu. Jasny gwint, wszyscy się pobudzą! Adrenalina wyrzuca mnie z kuchni w tempie błyskawicy. Na terakocie w przedpokoju ledwo wyrabiam, żeby się nie wywalić. Podrywam słuchawkę… no tak, standard. Jurek właśnie dopiero się obudził i potrzebuje co najmniej 30 minut. Gdybym go nie lubił, to chyba bym mu nabluzgał. Założył sobie satelitę parę dni temu i ogląda jakieś pierdoły po nocach. Zresztą, na dobrą sprawę nigdy nie był punktualny. Wiem już, że nie uda nam się być nad wodą przed szarówką. Właśnie takie momenty nad wodą lubię najbardziej, ale dzisiaj nic z tego.

Robię sobie jeszcze jedną kawę i na spokojnie po raz kolejny próbuję przypomnieć, czego nie wziąłem. Tak upłynęło kilkanaście minut - można się zbierać. Jeszcze przytrzymanie damskiego kolanka (na szczęście!) i schodzę do piwnicy. Sprzęt po przeglądzie stoi przygotowany. Zabieram manele na górę i pakuję do samochodu. Podjeżdżam po kumpla. Na swoje szczęście stoi już przed domem.

Pakujemy jego graty - cholera, coraz dłuższe te wędki robią. Nie ma mowy, żeby włożyć je do bagażnika. Dobrze, że jedziemy we dwóch. Kładziemy je na tylnym siedzeniu. Delikatnie przekraczając prędkość jadę nad jezioro. Parę minut po wschodzie słońca jesteśmy nad wodą.

To jest to! Żadnych odgłosów cywilizacji i aż na usta się ciśnie to polskie :"K…, jak tu pięknie!” Zanim cokolwiek rozłożymy, dokonujemy pewnego ceremoniału stosowanego przez nas "od zawsze". Z metalowej piersiówki Jurek wlewa parę kropel napoju do wody. Tym razem jest to doskonała "Kaliszanka" jego produkcji, ale każdy napój z zawartością pow. 4,5 % nadaje się do tego. Sami także bierzemy po solidnym łyku i bierzemy się za rozkładanie sprzętu.

Na cały dzień mamy zaplanowane łowienie na spławik, dopiero 2-3 godziny przed zachodem planujemy trochę porzucać, no chyba żeby nastąpiła zmiana koncepcji. Rozrabiamy zanętę. Piguły z dołączonym robactwem i kasterami lądują w wodzie na 7 - 8 m. Jest tam jakieś 3,5 - 4,0 m głębokości i podchodzi ładna płotka, leszcz, a zdarzyło się i złowić kilka ładnych linów. Te liny to w zasadzie nie ja tylko Jurek, ale on gdzie nie pojedzie, to coś łapie. Talent, umiejętności czy jeszcze coś innego - sam nie wiem.

Kilkadziesiąt metrów od nas na płyciźnie ląduje czapla. Obserwuję ją przez lornetkę. Jak na razie ma wyniki lepsze od nas. Już dwa razy coś połknęła - my też łyknęliśmy… Kaliszanki. Tymczasem spławik Jurka przynurza się delikatnie i zaczyna odpływać. Błyskawiczne zacięcie, lekkie ugięcie szczytówki i po krótkim holu piętnastocentymetrowa "żyletka" wraca do wody.

Robi się coraz cieplej, ale nad lasem z drugiej strony jeziora niebo ciemnieje. No tak, wiem, czego nie wziąłem - ubranko przeciwdeszczowe zostało w piwnicy. Jurek łowi kolejną "żyletkę", ja płotkę w podobnym rozmiarze. Czyżby był to kolejny dzień, jakich przeżyłem już multum?

- Jurek, widzisz tę chmurę? Będzie nieźle lało. Ba, będzie lało bardziej niż nieźle - mówię z grymasem niezadowolenia, spowodowany brakiem przeciwdeszczowej ochrony .
- Z duzej chmulki mały descyk - kwituje wesolutki Jurek.
- Co się tak pieścisz jak zdziecinniała baba? - śmieję się w głos z pieszczotliwego tonu Jurka. - Wnunio śpi z mamusią w ciepłym łóżeczku. I z Andrzejkiem. A właśnie, co z Andrzejem, znudziło mu się rybaczenie? Czy może żonka nie pozwala twojemu synowi na wędkarskie wyprawy z nami?
- Żeby one były wędkarskie, to by nie było problemu. Ale on zamiast ryb ostatnim razem przywiózł do domu cały plecak pustych butelek po piwie. Nie sposób było przekonać Anety, że to są twoje butelki. Zważywszy szczególnie na stan, w jakim wrócił Andrzej. Od tamtej pory ma szlaban i na ryby, i na piwo. Nie wspominając już o mocniejszych trunkach.
- Oj, bo za rzadko z nami jeździ na ryby. Nauczyłby się, jak prawdziwy mężczyzna ma wypoczywać.
- O tak, szczególnie od ciebie, przy butelce piwa.
- Pewnie że tak, jeszcze piwo nikomu nie zaszkodziło. W małych ilościach, oczywiście.

Jednocześnie wybuchamy śmiechem. Pewnie Jurek, tak jak ja, ma przed oczami widok Andrzejka z ostatniego wypadu nad jezioro. Dobry chłopak z niego, ale nie można mu pozwolić na nadmierne spożycie alkoholu. Nie żeby się awanturował czy miał nudności, ale po prostu robi się namolny i bardzo gadatliwy. A wiadomo, że jak ryby to ma być cisza. Porozumiewawczo spoglądam na Jurka. Bez słowa podaje mi "Kaliszankę". Tym razem wymieniamy tylko uśmiechy choć w głębi duszy zaśmiewamy się do bólu.

Jak to bywa w tego typu opowieściach z chmury, która wisi nam nad głowami, zaczyna kropić deszczyk. Ot, taki poranny kapuśniaczek z zabłąkanej chmurki.

- Ciekawe jak długo będzie nad nami wisiała? - pytam na głos sam siebie.
- Czy ty przejechałeś na ryby, czy na szkółkę meteorologiczną? Tnij! – wrzeszczy w odpowiedzi Jurek.

Zrywam się ze stołeczka. Zbieram luz żyłki z wody, delikatnie podciągam zestaw i mocno zacinam. Jakież jest moje i Jurka zdziwienie, gdy wędka wygina się w pałąk, a żyła zaczyna przeciągle jęczeć.

- Zaczep? - zdumiony pytam Jurka.
- Nie, niemożliwe. Widziałem, jak ci coś wcześniej skubało.
- Skubało, skubało i w zaczep wciągnęło.
- To na pewno jest ryba. Duża ryba.

Przy ostatnich słowach Jurka zaczep ożywa i powoli kieruje się w środkową część zatoczki. Nie przygotowany sprzętowo na tak dużą rybę nie mogę pozwolić sobie na przykręcenie mocniej hamulca. Niechybnie skończyłoby się to zerwaniem przyponowej szesnasteczki. Po kilkunastu metrach leniwego odjazdu ryba zatrzymuje się. Staram się ją podciągnąć. Próbuję odejść z wędziskiem to w lewą, to w prawą stronę łowiska. Zaczynam nawet pukać w wędkę i strzelać żyłką. Nic, jakbym miał uczepiony pień.

- Ryba to czy kołek? - Jurek powoli traci nadzieję na złowienie przeze mnie ryby.
- Ryba, ryba, widziałeś przecież sam, jaki odjazd miałem, nie?
- Widziałem, ale pewnie karpisko oplątało zestaw na jakimś zaczepie.

W tej chwili jak na złość dzwoni komórka Jurka.

- Andrzejek, nie teraz. Mamy rybę. Tak, mamy branie. Naprawdę. Co, Anetka nie wierzy? Jak zobaczy, to uwierzy. Przyjedź, sam się przekonasz... - Jurek odchodzi z telefonem parę metrów dalej.

Stojąc bokiem do Jurka, widzę jak z przewróconej butelki sączy się w trawę wyborna "Kaliszanka". I wtedy, jak na złość, ryba znów ożywa....

- Cholera – sączę przez zęby. - Właśnie wylała się ostania kropla zacnej Kaliszanki, którą tak lubiliśmy… Nic, nic, to nie do ciebie! – krzyczę do Jurka, który kiwnął pytająco głową w moim kierunku, bezskutecznie próbując zakończyć rozmowę z Andrzejem.
- Dobra! Andriu, przestań bić pianę i przyjeżdżaj. Muszę kończyć. Na razie, hej! – słyszę jurkowe pożegnanie.

No, udało się – myślę słysząc te słowa i jednocześnie zerkając na rozwój sytuacji na kiju. W tym czasie podbiega z powrotem Jurek z zapytaniem w oczach, a ja dalej swoje: „No i ani drgnie. Co za g…?! Nie wytrzymam!”

W tym momencie, jak na zaklęcie zaczep puszcza i po kilkusekundowym luzie następuje odjazd. Trrrrrrrrrrrrrr – zaterkotał hamulec.

- Tu cię mam! – szepcę. Duch zwycięzcy rośnie we mnie w jednej chwili; nadzieja wraca. Ponownie zaczynam hol.
- Co to może być? – ciągle szwenda mi się pogłowie pytanie.
- Teraz na pewno jest twój! – sumuje z tryumfem Jurek.

W tym czasie niebo znów zaczyna smagać nas delikatnie ciepłym, letnim deszczem. To możliwe - barometr wcześniej sygnalizował takie niespodzianki. Zresztą, jak na razie nie przeszkadza nam ten deszczyk.

Hol trwa. Do brzegu zostaje już tylko kilka metrów. Za chwilę przekonamy się, jaki będzie wynik tego zmagania, które trwa już około 20 minut.

- No, dawaj! – krzyczę, nie kontrolując już swoich reakcji, po części odruchowych, po części pomieszanych z adrenaliną.
Wędka ciągle pozostaje w pozycji przypominającej wykres funkcji kwadratowej.
- Jeszcze tylko... Nieee! Znowu odjazd!!!

Tym razem odejście było krótkie. Znów zaczynam mozolnie odrabiać ten „rewolucyjny zryw” - metry brakujące do zwycięstwa i do brzegu. W tym czasie Jurek pytająco kwituje moje zmagania: „Ale jaja, czy Ty widzisz to, co ja? Przecież to jest bardzo tłuściutki…”

- Andrzej! – krzyczę, widząc kątem oka nadchodzącego kumpla. – Jednak przyjechałeś?

- Karp! – krzyczę głośno. Andrzejek podbiega do nas szybko i z niedowierzaniem patrzy na kotłującą się wodę. Znieruchomiały stoi jeszcze tak przez chwilę, w końcu zaczyna mi gratulować.
- Na razie ryba jest w wodzie, pogratulujesz mi, gdy znajdzie się na brzegu – odpowiadam spokojnie Andrzejkowi.
- Jurek, bierz podbierak! Na co czekasz?!

Na całe szczęście mam duży podbierak, bo i karpik jest całkiem spory. Jurek spokojnie wkłada kosz pod rybę i pewnym ruchem zagarnia rybę. Nasz tłuścioszek zostaje wyciągnięty na brzeg, pięknie się prezentując na tle zieleniejącej trawy.
- Teraz jest już na brzegu, gratuluję – mówi Andrzej, mocno ściskając mi dłoń.

Od razu przystępujemy do mierzenia i ważenia zdobyczy – zależy nam na wypuszczeniu tłuścioszka w dobrym stanie.
- 75cm! – krzyczy Jurek, podczas gdy ja wyciągam ze swojej reklamówki karpiową wagę z torbą, bez której nie podjąłbym się ważenia ryby. Zahaczenie za pysk takiego karpia mogłoby się skończyć jego poważnym uszkodzeniem. Podnoszę do góry karpia, a waga wskazuje równiutkie…
- Równiutkie 9 kg! – mówię do kolegów z niekłamaną radością.

- Przynajmniej nasza Kaliszanka nie poszła na marne.
- Jak to Kaliszanka, gdzie ona jest?
Pokazując palcem na leżącą w trawie Kaliszankę, uśmiecham się i jednocześnie zasmucam. Jurek rzuca się do butelki i stwierdza ze smutkiem, że całą zawartość butelki wypiła ziemia. Wszyscy zaczynamy się śmiać i przez chwilę zapominamy o leżącym w torbie karpiu. Jurek wyciąga jeszcze aparat i robi ładne pamiątkowe zdjęcie ryby na tle jeziorka. Szybko i jednocześnie ostrożnie wkładam karpia do wody i przytrzymuję go chwilę. Karp po kilku sekundach spokojnie odpływa, a my z podziwem patrzymy na jego niknącą postać mając nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

Po chwili namysłu proponuję trochę porzucać przed zmierzchem. Jurek zgadza się od razu. Niestety, nie wiemy, co zrobić teraz z Andrzejem.
- Nie martwcie się o mnie, potajemnie udało mi się wykraść z domu spinning. – mówi z uśmiechem na twarzy Andrzej, widząc nasze zakłopotanie.

Spławikówki z całym osprzętem wędrują do auta, a my czym prędzej zaczynamy czesać wodę metr po metrze. Słońce chyli się już powoli ku zachodowi, delikatnie przedzierając przez zachmurzone niebo. Co chwilę delikatnie pokapuje deszczyk, lecz w niczym nam nie przeszkadza. Podniecenie, jakie spowodowało złowienie karpia, powoli słabnie, choć jeszcze od czasu do czasu pojawia się na mojej twarzy delikatny uśmiech na myśl o złowionym karpiu.

Czas mija dość szybko, jeszcze szybciej słońce znika za horyzontem. Coś trudno dzisiaj cokolwiek wyłuskać z wody, może nie te przynęty, a może dzisiaj po prostu nie biorą? Powodów zapewne jest tak wiele, jak wiele włosów na głowie.

- Mam, mam! - krzyczy nagle z oddali Andrzej. Dość szybko podchodzimy do niego z Jurkiem i widzimy, że na końcu żyłki dynda malutki okonek.
- I po co tak wrzeszczysz, narobiłeś tyle szumu, a wyjąłeś jakiegoś smarkacza. - mówię do Andrzeja.
- A wiesz jak mocno uderzył? Myślałem, że to coś większego. - odpowiada trochę zakłopotany.
- Chyba trzeba się zbierać, zaraz się ściemni na dobre - mówię do wszystkich, na co każdy kiwa z aprobatą głową.

Przed nami jeszcze z kilometr spacerku. Raczej umęczeni, ale niewątpliwie w dobrych nastrojach wracamy do domu. Każdy z nas miał kontakt z rybą, więc nie można narzekać. Kolejny wypad na ryby planujemy w przyszłym tygodniu. Po cichu liczę na ładniejszą pogodę, chciałbym przynajmniej, żeby nie padało…

Koniec



Autorzy:
Jacek_dsw, Linisko, Marek_b, Old_rysiu, Rumun, Sacha







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=478