Pocałunek Matki Odry
Data: 18-08-2003 o godz. 21:47:13
Temat: Bajania i gawędy



„Matka Odra” – tak określamy ze znajomymi tę rzekę, która gdzieś na wysokości Zielonej Góry zmienia swoje polityczne poglądy i daje solidnego dyla na zachód. „Matka Odra Przeklęta” – dodajemy znacząco, gdy nasze wędkarskie z nią spotkania niosą brzemię rozczarowań. Ale Odra tego już nie słyszy – na wysokości Gubina, rozczarowana wizją Europejskiej Unii toczy się burą wodą na północ, strasząc czasami swoim żywiołem przygraniczne gminy i landy…

Pogniewałem się na Matkę. Jak wyrodne dzieci, ja i paru moich braci powiedzieliśmy: „Dość”. Po którejś, czerwcowej nocce, okraszonej ugrillowanym boczkiem, pół-basem „Żołądkowej” i pięcioma sumkami wielkości niemowlęcej stopy, Pawcio chrząknął, splunął i skwitował całe to nasze wędkowanie: „Panowie, pora zmienić klimat…”

Pora chyba była najwyższa. Odkryte przelewy, martwa woda i wszechobecny, zgniło-szary smród, o ile kolor potrafi oddać zapach, zniechęciły nas na tyle skutecznie, że z orgiastycznym samozaparciem oddawaliśmy się wielokilometrowym wycieczkom nad okoliczne stawki i jeziora. Różne było to nasze łowienie – czasem udane, czasem żałosne, gdzie wszystkie niepowodzenia przyjmował na karb swego istnienia księżyc, wiatr i inne takie duperele…


Hmmm, tu gdzieś była woda...

Prawdziwa Matka ma jednak to do siebie, że się do niej wraca. Prawdziwy syn to, że wraca. Ja byłem pierwszym z tych marnotrawnych-nawróconych. Niestety, przyczynek mojego nawrócenia był nad wyraz prozaiczny – kupiłem wędeczkę, feederk’a, którego musiałem-chciałem przetestować. Na swoje usprawiedliwienie napiszę tylko, że kupiłem tę wędkę z myślą o Odrze i przyszłorocznych wyprawach. Gdzież więc mogłem ochrzcić swoją inwestycyjkę?


Nigdy nie łowiłem z tej główki – z reguły bywa zakryta. Nigdy nie widziałem tych pali po starym moście…

Moja nad wyraz – wierzcie mi – cierpliwa żona, widząc moje męsko-szowinistyczne znudzenie, kiedy to po kolejnym, teleexpressowym popisie Orłosia zacząłem niby od niechcenia gmerać po wędkarskich pudłach, powiedziała z przerażeniem w oczach: „Nie myśl, że pojedziesz…”

Pojechałem. Są takie chwile w życiu nawet najbardziej nieudanego faceta, że mu się nikt nie przeciwstawi. Nawet żona. I to bez zbędnego gadania. Chciałbym tylko mieć to szaleństwo w oczach przy rozmowie z szefem o podwyżce. Widocznie nie mam. Widocznie nie kocham swojej pracy tak, jak kocham Matkę Odrę… I nowej inwestycyjki…


Przy „normalnym” stanie wody ta klatka wygląda jak staw bogatego sołtysa…

Spakowałem te wszystkie zbędne pierdoły do bagażnika, machnąłem stojącym na balkonie żonie i córci ręką na pożegnanie, i pojechałem. Po drodze kupiłem jeszcze najtańszą, rzeczną zanętę i pudełko białych robali, i lżejszy o prawie pięć złotych (rekord!!!) odpaliłem papierocha, wrzucając dwójkę, trójkę, czwórkę…


W 1997 roku płynęła tędy Odra. Płynęła – prawdziwa, cuchnąca powódź zaczynała się za wałem…

Trochę się bałem tego, co zastanę. Jak mnie Matka przywita - czy sutym obiadem, czy ogórkową z plamami tłuszczu? „A jakie to ma znaczenie?” – dopowiadałem sobie mijając ostatnią, przedodrzańską wieś. Ale gdzieś tam, w głębi tego wariackiego pikadełka tlił się niepokój – najniższy od dziesięcioleci stan wody, puste tamki i powódczane butelki zalegające odkryte suszą dno.


Stary most w Cigacicach. Odra w jego okolicy jest zadeptana jak schody prowadzące do siedziby poczty. A rybom jakoś to nie przeszkadza…

”Dobrze jest, jest naprawdę dobrze” – mruczałem złażąc z wału na zalewowy polder. Ach, że tam wody trochę mniej. No mniej, no sucho i śmierdzi, no i co? Matkę się kocha taką, jaka jest, więc lazłem na wodę z nozdrzami wydętymi jak u ogara i wąchałem ten odrzański świat, i przytaczałem sobie w pamięci te dziesiątki, setki (?) nocek, samotnych nocek pełnych gulgotów, krzyków, chlipań, parskań, chlapań i brań, gdy wędka kłaniała się Matce, jak syn kłaniać się powinien…


Dwa lata temu Waldek woził tu suma. Woził, dopóki żona nie chciała podebrać mu ryby i nie złamała podbierakiem jego wędki. Żona żyje…

Nie było tak źle. Dwukorytna Odra, obarczona spadkiem barkowych spływów, nic sobie nie robiła z pogodowych anomalii. To nic, że klatki porośnięte świeżynką To nic, że rozmyte główki sterczą dumnie nad wodą, jakby chciały całemu światu obwieścić: „Jesteśmy tu od prawie stu lat!” Głównym korytem dalej rwała woda, dla której dwustugramowa pacyna jest tym, czym dla siłacza odważnik z „warzywniaka”.


W zeszłym roku w tej świeżynce harcowały szczupaki …

Rozłożyłem sprzęt. Każda inicjacja ma w sobie zalążki nabożeństwa – moja, nowa wędka nie dotknęła nawet kamienia, opierając się dolnikiem o pudełko po białych robalach. Pokora przyszła tak, jak niespodziewana wyżówka niesiona topniejącym śniegiem, kiedy wbrew jakimkolwiek regułom postanowiłem łowić na zapływowej stronie główki. Widząc oburzone pluskiem czterdziestogramowego koszyczka gęby wędkarzy łowiących poniżej, przeniosłem się na napływ, mrucząc sobie w duchu: „Dam ja wam, k…, popalić…”


Dwa metry kwadratowe adalinowego szczęścia…

I wtedy Matka przytuliła mnie do swojej piersi. I dałem popalić. Może to i niewielki był poczęstunek, ale gdy nie ma co palić, to nawet „Popki” mają posmak „Cameli”. Drgała więc ta szczytówka jak oszalała. Każdy rzut kończył się jej spazmatycznym tańcem. Podniesienie, zwis, taaak – tym razem krąp. Seria krótkich, delirycznych pyknięć – płotka. Luz, odjazd na wolnej żyłce – nie ma na co czekać, leszczyk…


I słońce zachodzi, i zanęta się kończy...

Nie było to wielkie wędkowanie. Nie były to te piękne, ciemne, wygrzbiecone i silne leszcze, które potrafią wybić z głowy każdemu „jeziorowcowi” opinię o leszczach. Opinię o holowanych szmatach i deskach wykładających się bokiem do lustra wody. Ale były to rybki, które przywróciły mi nadzieję w Matkę… i wiarę, i miłość…


Niecałe dwie godziny „pikania”…

I kiedy tak patrzyłem sobie na niesioną nurtem wodę, na burą wodę, bo ludzie jak srywali, tak srywać będą, pomyślałem sobie, że jestem szczęśliwy, a to szczęście leży niecałe piętnaście kilometrów od parkingu pod moim blokiem. I tego szczęścia życzę Wam… Szczerze…

Adalin







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=481