Leszczowe jacuzzi
Data: 03-09-2003 o godz. 18:29:21
Temat: Wieści znad wody


To już trzecia wakacyjna opowieść. Tym razem wędkarska przygoda nie skończyła się na przemiłych skądinąd doznaniach, związanych z obserwacją przyrody. W jeziorowym spektaklu nie zabrakło głównych bohaterów - czyli kilku przyzwoitych rybek.



Zachęcony wynikami pierwszej wyprawy na leszcze, korzystając z chwilowego przesytu spinningiem i trolingiem, wybrałem się na ryjące w mule rybki po raz kolejny. A że od tego rycia woda na powierzchni przypominała błotne jacuzzi, nie miałem problemu z wyborem dobrego miejsca. Nawet bez usług echosondy.


Gęba śmiała mi się na myśl o tym, jak to za chwilę na powierzchni pojawią się spławiki. Oczami wyobraźni widziałem już złote leszcze, które z początku delikatnie wykładają wagglerka, by po chwili zdecydowanie wciągnąć go pod wodę. Tych myśli nie mąciły nawet poszarpane chmury, które tego dnia kręciły się jak w młynku. Nie zniechęciły mnie przelotne deszcze i potworny wiatr, który spowodował, że oprócz Marty, Legolasa i mnie, na wodzie nie było nikogo. Na szczęście nasze miejsce było osłonięte i tylko raz po raz dawały nam się we znaki podmuchy, miotające moją szalupką na kotwicznych linkach.


Przyszedł czas na poważny wybór - który spławik będzie najodpowiedniejszy? Łowisko - jak na leszczowe - nie było zbyt głębokie. Ze względu na falkę, wybrałem 4-gramowy spławik z długą antenką, która wyraźnie miała pokazywać wynurzane brania. Zanęciłem łowisko delikatnie, samą kukurydzą. Skoro ryba była na miejscu, chciałem ją tylko przytrzymać, a nie wabić fantazyjnymi zapachami, ściągającymi drobnicę ze wszystkich okolicznych obwodów rybackich.


Wreszcie gotowy zestaw, z firmową kanapką, powędrował do wody. Przynęta opadła na pięć i pół metra, spławik przyjął pionową pozycję, zanurzył się zgodnie ze swoim wyważeniem, po czym natychmiast wysunął z powrotem do góry. I tak też pozostał przez dłuższą chwilę, do momentu soczystego zacięcia.


A zacięcie było soczyste, bo skuteczne. Kołowrotek zaś, chroniąc przypon, zagrał swoje cykando - najmilszą melodię dla wędkarskich uszu. Trzy pary oczu odruchowo spojrzały na szczytówkę wędki.


Po chwili ryba była już przy łodzi. Jednak wbrew powszechnym przekonaniom co do leszczy, nie dała się łatwo i szybko wyjąć z wody. Niby łyknęła powietrza, niby się wyłożyła, ale im bliżej była podbieraka, tym ostrzejsze wykonywała zwroty i gwałtowne odejścia, co malowało się z opóźnieniem na wodzie, w postaci zawirowań. Zresztą to najlepiej chyba pokaże zdjęcie, zrobione przez Martę - łódkowego fotoreportera.


Na łodzi pokazał się sprawca całego rejwachu - przystojny leszcz (na zdjęciu to ten niżej). Po nim brały kolejne. Jedne klasycznie, inne gwałtownie. Zdarzyło się też coś dziwnego - w ciągu 15 minut trzy razy jakaś tajemnicza ryba brała zdecydowanie, zatapiając z miejsca spławik, a każde zacięcie kończyło się... ucięciem żyłki. Ucięciem, nie zerwaniem, bowiem przy leszczach hamulec spisywał się poprawnie.


W ogóle rybom zebrało się na wielkie żarcie, bowiem wszystkie, bez wyjątku, łykały przynęte pewnie, łapczywie i głęboko. Rekord pobił jeden z mniejszych leszczyków, który mimo szybkiego zacięcia, haczyk nr 6 z dwoma dendrobenkami i dwoma ziarnkami kukurydzy połknął aż do trzewi.


Nadchodził już wieczór, kiedy zauważyłem jeszcze jedno klasyczne branie. Przyglądał mu się także Legolas, który zrezygnowany bezskutecznym spinningowaniem, przerobił szybko swój spinning na spławikówkę i zaparkował obok. Po zacięciu ryba wykonała ostry zryw, wyciągając kilka metrów żyłki.


To jednak było wszystko, co tym razem mógł zaprezentować leszcz. Po chwili ryba ukazała się na powierzchni, choć nadal - jak widać - nie miała ochoty na łykanie powietrza.


Marta równie sprawnie co aparatem, operowała podbierakiem. Dlatego po chwili mogłem się zająć wyhaczaniem ryby.


Był to dziewiąty leszcz tego dnia, a zarazem największy. Mierzył 58 cm, co oznaczało, że co do centymetra został wyrównany mój ubiegłoroczny leszczowy, kalejtański rekord.


Wyprawy na leszcze były jednak w moim wakacyjnym wędkowaniu jedynie przerywnikiem. Jak wspominałem, większość czasu nad wodą spędziłem ze spinningiem w dłoni, polując - mimo upałów - na dużego szczupaka. A o tym, jak to wędkarskie polowanie przebiegało, napiszę w ostatniej wakacyjnej opowieści, już wkrótce.

Relacjonował Esox, fotografowała Namarie







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=498