Dzięki Wili - Ebro 2003
Data: 12-10-2003 o godz. 16:02:31
Temat: Tu łowię


Karpiarz napisał:

Do Riomar dojeżdżamy wczesnym popołudniem, robimy zakupy, załatwiamy domek dla Roja i Oldiego, a następnie zagospodarowujemy się.



Po paru godzinach dojeżdżają chłopcy.


Witamy ich zimnym piwkiem, wręczamy klucz i umawiamy się na wieczne spotkanie w naszym domku, w celu omówienie szczegółów. Następnego dnia rano załatwiamy łódź i nasza wędkarska przygoda rozpoczyna się: po południu ruszamy na pierwszy połów. Planujemy rozeznać sytuację, złowić kilka mniejszych sazanów i karasi na żywca, no i naturalnie coś na patelnię.



Po przybyciu na miejsce delikatnie nęcimy i zaczynamy łowy. Mariusz łowi batem na białego, natomiast ja i Oldi delikatnymi karpiówkami raz na kukurydzę, raz na czerwonego. Mariusz na białego kosi rybę za rybą, natomiast my musimy nieco dłużej czekać na pobicia. Nagle u mnie delikatne, niemal leszczowe wystawienie, zacinam łagodnie - a tu odjazd na terkoczącym hamulcu w moczarkę. W ułamku sekundy pojmuję, że to sazan, którego nie mogę puścić w ziele. Dociągam hamulec i w tej samej chwili pęka przypon.

- Hahahaha: a nie mówiłem? - śmieje się Oldi.

Kiedy siatka jest pełna wracamy, a wieczorem Roj z Oldim wyruszają na pierwszy połów suma. Będę musiał poczekać jeszcze kilka dni, nim wybiorę się na sumową nockę. Oczekuję bowiem przylotu bratowej, którą muszę odebrać w Barcelonie. Przez następne dni łowię głównie z plaży. Na bluefisha nie ma szans - zbyt duża fala. Łowię zazwyczaj wzdręgi, karasie, sazany i – ku mojemu zaskoczeniu - wiele cefali. Któregoś dnia trafia mi się nawet lustrzeń, co jest naprawdę ewenementem w tym regionie. Wbrew pozorom nie tak łatwo o znalezienie odpowiedniego łowiska do połowu z brzegu, bowiem są one zarośnięte jak - w dżungli - trzciną bambusową.



W środę wieczorem odbieram z lotniska Bratową i w szampańskich humorach wracamy do Riomar, pijemy pierwsze drinki i po późnej już kolacji kładziemy sie spać. Nagle telefon!

- Janusz musisz natychmiast przyjechać!!! Mam olbrzymiego suma, boimy się go, musimy go natychmiast zmierzyć i zważyć. Zresztą Mariusz już po Ciebie jedzie – słyszę podniecony głoś Oldiego.

Na pół przytomny ubieram się i zadaję sobie pytanie, dlaczego on nie poczeka do rana??? Zabieram sumową wagę oraz miarkę i wychodzę na przeciw Mariuszowi. Zapominam niestety o sumowych noszach, które zrobiłem do ważenia wielkich okazów. Po drodze przerażony Mariusz prosi mnie:

- Janusz, zrób coś - on chce tego suma zabrać!

Wiem – odpowiadam - ale co możemy zrobić? To on go złowił.


Jakież jest nasze zdziwienie, kiedy po powrocie dowiadujemy się od Oldiego, że 190 cm wąsaczowi wolność zostanie darowana. Po pośpiesznym zrobieniu zdjęć, szybko łapię suma za pysk i zwracam mu wolność obawiając się, że Rysiu jeszcze może zmienić zdanie.

Od następnej nocy i ja jestem już na wodzie. Razem z Mariuszem polujemy na suma, Oldi natomiast korzysta z gościnności Seby i zabiera sie z nim na łódź. Jesteśmy Sebie bardzo wdzięczni, bo połów suma w trzy osoby byłby na pewno kłopotliwy.





Mijają kolejne noce. Obławiamy z Rojem najbardziej sumowe miejscówki, jakie tylko znamy z nizernym – niestety - rezultatem. Dochodzą nas wiadomości, że Seba niemal za każdym razem ma jakieś branie, jednak nie jest w stanie utrzymać suma, który ginie gdzieś w zatopionym drzewie i wyczepia się. Którejś nocy łowi jednak z Cyranem dwie sztuki, a my z Rojem wracamy nadal „o kiju”. Wiem, że Sazan powiedziałby w tym momencie, że niema sprawiedliwości na świecie.


Któregoś dnia Seba zabiera Oldiego i Roja na polów suma w obrębie Amposty. Rezygnuję z tego wyjazdu, bo morze jest bardzo spokojne i chcę zapolować na bluefisha. Do plaży nie mam na szczeście daleko, więc taszczenie sprzętu nie jest uciążliwe, poza tym bliskość domu gwarantuje ciepłą strawę i zimne piwo podczas łowienia. Przynęty ( połowki barakudy) uzbrajam na grubej metalowej lince, pojedynczym haku i dwóch kotwicach, następnie wywożę zestaw na około 200 – 250 metrów w morze. Po drodze dostrzegam żerujące cefale. Wędziska ustawiam na sztorc, na szczytówki zakładam węgorzowe dzwoneczki, bo nie lubię bez przerwy wpatrywać się w wędki. Nastepnie otwieram lodowate piwko, zasiadam wygodnie w fotelu i spoglądajac na opalajace się Jadzię i Jankę dochodzę bardzo szybko do wniosku, że to życie naprawdę może być piękne.





Pierwsze pobicie następuje już po godzinie. Niestety ryba obcina ostrymi jak brzytwa zębami metalowy przypon i bez podziękowania odpływa. Drugie pobicie mam około osiemnastej: tym razem blufish nie ma żadnych szans: wyskakuje jak zwykle na horyzoncie raz i drugi, ale ostre kotwice wbijają się głęboko w jego muskularny pysk i trzymają bezlitośnie. Hol trwa dosyć długo, bo przynęta była daleko w morzu, a wygięte wędzisko i wyskakujący bluefish przyciągają pierwszych gapiów z plaży. W ostaniej fazie holu przekazuje wędzisko żonie, a sam trzymając ręką plecionkę dobiegam do ryby i za pomocą osęki ląduję ją pewnie na piasek. Zdobycz ma 88cm i 6.5 kg.




Następne pobicie mam około 20.00. Na plaży jestem już sam. Dziewczyny poszły bowiem do domu zanieść część sprzętu. Ryba stawia niesamowity opór, jest wyraznie większa od poprzedniej. Wyskakuje raz za razem, co za opór!!! Wędzisko trzeszczy, to morski teleskop Shimano o dlugości 3.30 i masie wyrzutu 200 / 300 gram, na jego dolniku zamocowany jest olbrzymi morski młynek firmy DAM z plecionką Dyneema 22kg. Ryba zatem jeżeli nie przegryzie przyponu, nie powinna mieć wiekszych szans. Znowu zlatują sią ludzie, aby popatrzeć na zmagania podczas holu, a bluefish jakby o tym wiedział i z podwójną siłą stawia opór, dając się bardzo wolno i ciężko, zygzkami holować w kierunku plaży. Mam go nareszcie na płyciźnie, jeszcze wyskakuje i potrząsa głową, by wypiąć się z kotwic, jeszcze jedno kółeczko i jeszcze jeden zryw.


Słyszę, jak ludzie za moimi plecami komentują coś podniesionymi głosami. Nareszcie mam rybę przy samej plaży. Nie mogę niestety użyć osęki, nie mam bowiem nikogo, kto mogłby mi przytrzymać wędzisko. Bluefish chyba o tym wie, bo ciągnie jak oszalały w kierunku morza. Kładę wędzisko na piasku, rękami trzymam za plecionkę i podchodzę go od tyłu, łapię go mocno tuż za ogromna płetwą ogonowa i wyrzucam na piach. Nagle słyszę głośny aplauz i słowa uznania z powodu wielkości ryby – 105cm i 8.5 kg.


TO MÓJ NAJWIĘKSZY!!

Karpiarz







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=545