Bóbr mój powszedni
Data: 14-10-2003 o godz. 09:00:00
Temat: Spinningowe łowy


W Bolesławcu na podmiejskich odcinkach rzeki znam nawet co większy kamień. Stanowiska pstrągów wskazałbym po ciemku. Co z tego. W tym roku katastrofalna niżówka i upały otumaniły na tyle ryby, że zapiąłem tylko kilka średniaków. No nic, poczekam na lepsze czasy. A były takie lata, że na Bobrze komplet przyzwoitych salmonów "robiło się" w kilkanaście minut. Powspominajmy więc...



Rzeka ta, nie ma szczęścia do miast przez które przepływa. Kamienna Góra, Jelenia Góra, Wleń, Lwówek, Bolesławiec i inne, tak intensywnie w ubiegłym wieku wlewały swe brudy do Bobru, że w latach 80. życie biologiczne niemal przestało istnieć. W zasyfianiu przodowała "Celwiskoza", którą na szczęście wysłano w niebyt. Jednak znaleźli się ludzie dobrej woli, którzy po wielu latach zarybień przywrócili tej wodzie należny jej honor. Reintrodukcja pstrąga i lipienia prowadzona przez Uniwersytet Wrocławski powiodła się. Miasta wybudowały oczyszczalnie i dzisiaj to jedna z czystszych rzek w Polsce. Niechaj ten stan trwa po wieki. Amen.


Buzi i do wody

Powódź w 1997 r. trochę zmyła pogłowie pstrąga, ale najważniejsze, że odbywa on już naturalne tarło w dopływach. Wyruszając na pstrągowe łowy w Bolesławcu mam odwieczny dylemat: w którą stronę? Odcinek miejski, tj. od progu wodnego koło amfiteatru do mostu koło "Baderu" jest wyłączony z wędkowania. Decyzja jest ważna, bo nieodwracalna. Nie ma już czasu cofać się, gdyby np. nie brało. Szczerze mówiąc, to nie wiem który jest rybniejszy. Jeżeli chodzi o brzany, to wybrałbym poniżej, jeżeli chodzi o głowacice, to powyżej strefy zakazu. Z pstrągami mam problem, bo i tu i tu pogłowie jest jednakowe. To i nieraz rzucam monetą. Jak któryś ze znajomych był na "łososiach" to już jest dobrze, bo uraczy informacją co i jak.

No dobra, zdecydowałem, że idę w górę rzeki. Podmiejski zawiezie mnie na ul. Gdańską. 200 metrów i jestem nad wodą. Jakby jakiś wytrawny pstrągarz ujrzał początek tego odcinka, to by szybko zwinął manele i pognał dalej. Niepotrzebnie. Co prawda z racji tego, że z jednej strony znajdują się baseny i hotel z drugiej dwie knajpy, a pomiędzy nimi most dla pieszych, to ruch tu jak na miejskim deptaku. Ale jak komuś nie przeszkadza taki harmider, to ciska wabik do wody. Bo rybom, proszę mi wierzyć, jest wszystko jedno. Tak się przyzwyczaiły do tłumów ludzi, że potrafią oczkować gdy z mostu lecą kamienie do wody.

Jest tu spory zakręt rzeki, z głębokim dołem. Tam też trafiłem kropkowańca 47 cm i kilka takich po 45 cm. Wyżej zaczynają się trochę monotonne płanie, ale przy burcie da się czasami co nieco wydłubać. Między jedną a drugą prostą, woda zwęża się by utworzyć niewielką bystrzynę (na wysokości żwrowni "Zabobrze"). Dyżurne miejsce pstrągów. Dalej, po prawej zaczyna się "las" wiklin. Co prawda pstrąg zagląda tam rzadko, ale ową miejscówkę okupują za to niezłe klenie. Kiedyś na bardzo wysokiej wodzie wyjąłem ich 7 z jednego stanowiska. Wyżej Bóbr lekko kręci i właśnie na łukach należy spodziewać się trzepnięcia. A tam, gdzie pozostały jeszcze resztki wiszącego mostu jest najlepsze w okolicy łowisko lipieni. Sam ich złowiłem niewiele, ale pewnego wieczoru siedziałem na skarpie i podziwiałem muszkarza, który w jakiś cudowny sposób trafiał co rusz pięknego lipienia. Przewalił ich kilkanaście i żadnego nie włożył do kosza. Na moje pytanie czy nie jada ryb, stwierdził, że owszem, ale ma już ich dość, a teraz poluje na tego pięćdziesiątaka co mu w zeszłym tygodniu zdemolował sprzęt.


Prosta płań jest niewinna. Pozory mylą. Tam pod krzakiem zapiąłem pięćdziesiątkę

Gdy kończą się proste, rzeka ostro odbija na południe (tzn. odbija umownie, bo cały czas idziemy pod prąd). Ten zakręt, to szwajcarski bank łososiowatych. Nie schodzę z tego miejsca dopóki chociaż nie poczuje kopnięcia, niechby nawet pustego w zacięciu. Jest też tutaj niewielkie rozlewisko. Czasem kręcą się tam klenie i okonie. Bardzo przyjemna miejscówka. Od tej chwili, idąc dalej, zaczyna się już głusza. Żadnych zabudowań i żwirowni. Cisza i spokój. Moim zdaniem najpiękniejszy odcinek w tych stronach. Co jest o tyle dziwne, że 4 km niżej jest 50- tysięczne miasto.

Tutaj nawet proste płanie są warte obłowienia. Kiedyś będąc z Jarkiem na pstrągach wleźliśmy do wody na takiej prostej. Stojąc pośrodku rzeki, gdzie woda do ud, ściągaliśmy przynęty pod prąd. Dobrą godzinę stojąc w jednym miejscu przerzuciliścmy całe stada pstrągów. Nie były za wielkie, takie po 32, 33 cm ale brały jak naćpane.

Im wyżej tym lepiej. Jakiś kilometr od tego ostrego zakrętu jest duży przełom. Rzeka wbija się między skały bazaltowe tworząc kipiel. Zawalone drzewa i głębokie doły dopełniają krajobrazu. Byłoby grzechem, gdyby takie miejsce, to tylko piękne widoki. Grzechu nie będzie. Tutaj na ryby chadza się z wędką o szczytówce grubej na palec i plecionce jakby na jakieś marliny. Jarek wyjął tutaj w listopadzie dwie głowacice. Takie metrowe. Zaświadczam, że są i większe. Ja, mimo wykonania majdnięć idących w tysiące nie miałem honoru głowacicy zapiąć. Czytałem, że jest to ryba dziesiątek kilometrów i rzutów, aż do omdlenia, ale dlaczego na drugi dzień w tym samym miejscu po moim wędkowaniu znajomy wyjął 10. kilówkę? Żeby było śmiesznie, na tę samą przynętę co i ja ją moczyłem w wodzie. Idąc dalej, jeszcze przez wiele kilometrów będziemy mieli okazję obławiać bardzo ciekawe miejscówki.


Pstrąg spod rury oczyszczalni

Niestety, niekiedy nimożebnie najeżone gałęziami i innymi zawadami. Nie zliczę ile to pstrągów doznało wolności od mojej żyłki owijając ją wokół takich badyli. Uparcie włócząc się w górę rzeki dojdziemy do tamy w Kraszowicach. Niewielki to zbiornik. Pełno w nim drobiazgu uklejowo - płociowego. Swego czasu obserwowałem tam, jak pstrągi tęczowe urządzały na stada drobnicy nagonkę. Coś niesamowitego. Tak jak okonie. Zresztą myślałem na początku, że to ogromne pasiaki, ale uświadomił mnie spiningista (wtedy siedziałem z odległościówką), że to tęczaki. Na potwierdzenie słów wyjął przy mnie z tej kipieli pstrąga, na oko półtora kilo. Ale taki widok to rzadkość. Udało mi się takie żerowanie zaobserwować jeszcze tylko raz. Wtedy byłem w ogóle bez wędki.

Gdy się kończy "wolna" woda zaporówki znów zaczynają rządzić głowacice. Pełno też tu kleni i jazi, które gdy podrosną na żwirowni w Rakowicach idą łyknąć bieżącej wody i już tak zostają. Spławikowcy z zapory mogą zaświadczyć, że najwięcej jest tam kiełbia. Nie jest to błaha informacja dla spiningisty. Kiełbia wszędzie pełno, to i drapieżcy na nim żerują. Takie i woblery (błystki czy gumy) należy miotać do wody. Im bardziej podobny do „gobio gobio” tym lepiej. Słyszałem, że na kraszewickim zbiorniku trafiono głowatkę na żywca. A jakże - na kiełbia. Wyżej już zapuszczam się rzadko, więc i mało wiem o rzece.


Ten patyk nie raz uratował salmona

Jak tam sprawa wygląda, gdy kroki swe skierujemy niżej Bolesławca? Jest trochę podobnie, z tym, że nie ma już tak odosobnionych miejscówek. Jak nie z jednej, to z drugiej strony towarzyszyć nam będą zabudowania lub żwirownie. Ale łowiska są nie mniej zasobne w pstrągi i lipienie. Wspomnę tylko o najbardziej ciekawych i wartych pomoczenia blachy. Gdzieś kilometr od mostu na "Ceramicznej" prawy brzeg na sporym zakręcie obrzucono kamieniami, tworząc opaskę. Miejscowi porobili też z głazów takie mini - główki. Łowią tam na spławik piękne płocie i klenie. "Pan" w kropki stoi tam na pewno. Tak jak po drugiej stronie rzeki, gdzie Bóbr utworzył niewielkie ale głębokie zakole. Spuszczoną do dna przynętę już nie wyciągniemy. Proszę mi uwierzyć i nie próbować - zrobiłem to za Was, zostawiając na paskudnej zawadzie kilka blach i gum. Niżej jest "głośny" ale krótki przełom. Zameldowanych jest tam na stałe parę niczego sobie pstrągów. Czasowo kwaterują (w lecie!) wielkie, ponaddwukilowe klenie.

Żartem historii z kolei jest następna miejscówka. Mowa o spuście rury ściekowej. Wiele lat temu substancja, która się z niej wydobywała wybiła wszystko co żyje. Teraz w miarę nowoczesna oczyszczalnia oddaje wodę klarowną na tyle, że wymyta dziura pod spustem jest świetną kryjówką grubego pstrąga. Ze trzy lata wstecz zrobiłem tam fotę dla wędkarza, który na białe robaki wyjął klenia. Szczerze powiedziawszy większego na oczy nie widziałem. Nie zawyżę gdy powiem, że miał ponad trzy kilo.


Tu są głowatki. Ten wędkarz nie wie czym ryzykuje

Za mostem z taśmociągiem na żwir rozciąga się szeroka płań, którą kończy mały wodospad. Przed progiem mało kto łowi. Takie trochę mało ciekawe miejsce. Ale w polarach widać na środku rzeki kamienie. Za każdym z nich niemal zawsze czai się lipień bądź pstrąg. Ale jest to stanowisko z tych co się o nich mówi "proszę czołgać". Za kipielą po spadku wody siedzi kilkoro dyżurnych wędkarzy. Siedzi, bo łowią na solidne denki. Z brzaną nie ma żartów. A co dopiero, gdy jej sprzymierzeńcem jest ostry nurt. Byle kijek zdemoluje w try miga. Dalej idę już tylko z rzadka. Brzegi są strome i jak na wiosnę po zerwaniu się burty zaryłem łbem w mulistą zatokę zaprzestałem tam spacerów.

Zdziwiłby się ten, kto by pewnikiem pomyślał (biorąc pod uwagę tej wielkości miasto), że nad Bobrem są ścieżki wydeptane jak w parku, a luda tyle co na Słupii w otwarcie sezonu. Nic z tego. Latem, kiedy brzegi zarosną, ciężko przedrzeć się przez las pokrzyw i wiklin. Mało kto też brodzi. Sam raczej deptam brzeg, niż dno rzeki. Jakoś tak mi bardziej odpowiada, mimo niewygody. Zdziwienie nie opuszcza mnie do dziś, kiedy to przez cały dzionek wędkowania nie spotykam żadnego moczykija.


Za drzewem stoją na bank

Populacja pstrąga, po reintrodukcji dopiero się odradza. Słyszałem o złowionych sześćiesiątkach. Sam trafiłem dwa po pięćdziesiąt centymetrów. Najczęściej jednak biorą takie ledwo ponad 30. Bywa, że wieczorem na okrasę trafi się czterdziestak. Nie jest źle. Przyznaję, że nie jest to Gwda, gdzie regularnie łowi się dwukilowce. Ale pocieszeniem jest, że tak zurbanizowany region teoretycznie nie powinien "dopuścić" do tego, by lubiące czystą wodę pstrągi śmiały w ogóle być. Mam nadzieję że niechlubne lata już nie wrócą. A muszę dodać, że chociaż jest tu możliwość łowienia na robala, to mało kiedy spotykam się ze specami od wyciągania 20 cm pstrążków na glizdę. Jak już, to trzebią stada brzan na białe robactwo.

Jeszcze tylko słowo o przynętach. Najczęściej nadziewam na dżiga białego paprocha. Naprawdę jest skuteczny i wbrew pozorom stukają w niego spore pstrągi . Ma jedną wadę - ryby z niego niepokojąco często spadają lub po kopnięciu w ogóle nie siadają. Ale też to różnie bywa, bo niekiedy zacinam wszystkie brania, a czasami zawzięcie ostrzę i tak już ostre haki w nadziei, że to coś da. Trochę lepiej sprawa wygląda z puchowcami i kogutami na kotwiczkach. Błystki obrotowe też są dobre (np. Black Furry nr 2) ale cholerstwo skręca niemiłosiernie żyłkę. Mimo dobrego krętlika i szimanowskiego kołowrotka z rolką "anty-skręceniową". Nienawidzę włazić do wody po przynęty. O ile nie żal mi gum, to jednak za co lepszym woblerem gramolę się do rzeki. Ale jak się zawiesi na jakim drzewie w głębokiej rynnie? Od kiedy Bóbr zabrał mi niemal całą kolekcję rapalek i salmiaków uparłem się i już ich nie kupuję (zostały mi tylko dwa). Łowię na małe wahadłówki i bez żalu rwę gdy wbije się w jakieś drewno. Jeszcze jedno. Nie obejdzie się bez podbieraka, niekiedy wysokie skarpy nie pozwolą wyjąć ryby ręką. Nie musi być karpiowy. Ja noszę taki "muchowy", z gumą w rączce, by założyć go przez ramię.


Zaczepiłem rapalę o kołek. Niech to...

A propos muchy. Nie znam metody i nigdy nie łowiłem na te stworzenia. Ale wyczytałem, że w Bobrze latem skuteczne są imitacje chruścika. Z kolei na wiosnę, wg znawców, majdamy streamerami i dużymi mokrymi muchami ("March Brown", "Red Tag"). Ale faworyci to imitacje ślizów - "Muddler" i streamer "Krystal Flash". Cokolwiek to znaczy.
Ten sezon nie był udany. Ale postanowiłem, że na wiosnę "salmo" ma u mnie, jak to się mówi, aha - jak w ruskim czołgu. Wodom cześć.

Daniel "jesiotr" Grygorcewicz







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=549