Niech żyją dziergacze
Data: 23-10-2003 o godz. 07:30:00
Temat: Spinningowe łowy


Jednak pojechałem. Planowałem, ale wcześniej praktycznie nie chciałem. Z tego miała być przedzlotowa integracja, oczywiście jak najbardziej połączona z wędkowaniem. Planowaliśmy pojechać całą czwórką. Kunta, Zenon, Wojtek i ja. Kunta wypadł z „powodów rodzinnych”. Zenon zabrał żonę i wnuczkę oraz kuzyna z rodziną. Całe szczęście jednak, że załatwił cztery kempingi, no i, że nie wszyscy jechali tam z nastawieniem na wędkowanie.



Wyjeżdżamy w czwartek około dziesiątej. Jest nas trzech łowiących, więc zabieramy dwie łódki. Celem naszym jest ośrodek wypoczynkowy usytuowany nad jeziorami Piaseczno i Stoczek. Oczywiście, że nie jechaliśmy do ośrodka tylko nad jezioro czy dwa ale gdzieś trzeba było spać, integrować się i trzymać graty.

Nastawienie miałem optymistyczne. Cztery dni planowałem poświęcić tylko metodzie trollingowej. Z uwagi, że pływać miałem sam nie martwiłem się o przekonania i zdanie kolegi. Decydentem byłem sam. Postanowiłem, że tylko trolling, spinningować, normalnie, nie miałem zamiaru. Oczywiście odpowiednio się przygotowałem wcześniej. Dokupiłem kilkanaście woblerów o wielkości poławianego białorybu przez niektórych spławikowców. Małe przynęty, owszem, przy normalnym spinningu, ale do trollingu uważałem, że większe dadzą lepsze wyniki. Dodatkowo przerobiłem dostępną literaturę, zapytałem się o to i owo doświadczonych trollingowców oraz zabierałem głos w temacie na forum PW.

Po przyjeździe dość szybko dokonaliśmy zakwaterowania. Po pozbyciu się rzeczy niepotrzebnych w danej chwili zwodowaliśmy łódki. Przystań była niczego sobie. Mały pomościk dość solidnej konstrukcji z przywiązanymi łódkami. Nasze dwie się zmieszczą, przynajmniej nie będzie trzeba ściągać ich na noc. Zenek z Wojtkiem nastawili się na tradycyjne spinningowanie, trollingować mieli zamiar tylko w drodze na inną miejscówkę. Po montażu silników i załadowaniu do łódek sprzętu, wypływamy z zatoczki.

Wypływamy pełni nadziei, z dobrymi humorami. Wcześniej często łowiliśmy na tych akwenach, ale z różnymi wynikami. Rzadko jednak spływaliśmy z wody na „zero”, jednak częściej do domu wracaliśmy z rybami. Można było złowić tu sporego szczupaka a z konsumpcyjnym raczej nie było problemu. Martwiła mnie jedynie trochę panująca słoneczna pogoda. Nie żebym był jej przeciwnikiem, ale z obserwacji wiem, że szczupaki na tym akwenie wolą inną, bardziej pochmurną i mglistą. Dodatkowym atutem naszej wyprawy były cztery dni przed nami, więc jak się tu dziwić dobrym humorom. Płyniemy. Zenek z Wojtkiem - przodem. Z powodu dobrego wychowania kolegów puszczam przodem, przynajmniej sam nie muszę się rozglądać za zielskiem ani uważać na płycizny.

Rozpływamy się w różne strony jeziora. Wojtek z Zenkiem popłynęli na płycizny szukać tam szczupaków a ja udałem się na szeroką wodę. Uwiązałem sporego woblera, ustawiłem kurs i trzymając się głębokości płynąłem wzdłuż brzegu. Jezioro Piaseczno nie jest duże, połączony z nim Stoczek też. Opłynąć oba w koło można w ciągu jednego dnia. Są za to głębokie i mają bogatą linię brzegową urozmaiconą zatopionymi drzewami, krzaczyskami i sam nie wiem czym jeszcze. Trollingowałem na różnych głębokościach i z różnymi prędkościami. Zmieniałem przynęty, kombinowałem jak tylko umiałem i jedynie co, to nie wykonałem jednego rzutu. Ani jednego tradycyjnego spinningowego ściągnięcia przynęty. Byłem konsekwentny w trollingu mimo, że na koniec dnia wylądowałem z wynikiem zerowym. Mało chyba powiedziałem, bo było jeszcze gorzej, gdyż nie miałem nawet jednego puknięcia, jednego podejrzenia, że jakaś ryba zainteresowała się moją wleczoną za łódką przynętą. Gdy zaczęło się ściemniać zacząłem rozglądać się za kolegami.

Znalazłem ich „dziergających” przy brzegu na płyciźnie wśród licznej roślinności. Bawili się posyłaniem przynęt pomiędzy wolne miejsca w zielsku i częściej byłem świadkiem zdejmowania ziela z przynęty jak powrotu jej czystej lub z rybą. Ale... Mieli po jednym szczupaku, niedużym, ale złowili - „wydziergali”. Mieli jakieś tam brania i co najważniejsze coś tam jednak złowili. Do przystani wróciliśmy jednak w dobrych humorach. Nie ma to jak dzień spędzony z wędką i w miłym towarzystwie. No tak, dziwne tylko, kto mi w łodzi towarzyszył, chyba pech? Albo niefart? Wieczorem z powodów jak najbardziej zdrowotnych spożyliśmy z Wojtkiem kolację. Podyktowane było to chęcią wędkowania następnego dnia, a nie snucie opowieści o rybach z łóżek leżąc pod ciepłymi kołdrami z zakatarzonymi nosami i bolącymi gardłami. Taki los, że wirusy są na tym świecie.

Nie będę opisywał tu kolejnych dni chronologicznie. Wyglądały one wszystkie podobnie. Rano wypływaliśmy - Wojtek z Zenkiem a ja sam. Oni udawali się na płycizny szukać szczupaków wśród zielska i roślinności, ja natomiast wypływałem na otwartą wodę oddając się trollingowi. Sam sobie dziwiłem się, że nie stawałem łódką, aby połowić normalnie, obłowić z ręki jakąś zatoczkę czy obiecujące miejsce. Mijałem wiele miejsc znanych mi z poprzednich wypraw z nadzieją, że jakaś ryba zauważy wreszcie nadpływającą przynętę. Koncentrowałem się jedynie na trzymaniu kursu łodzi oraz aby przynęta płynęła na odpowiedniej głębokości. Zacząłem pływać płycej a następnie głębiej. Jedynie co zakłócało moje łowienie to przynęta grzęznąca w zielsku lub podwodnych zaczepach. Odzyskiwałem ją, ustawiałem odpowiednio łódkę i płynąłem dalej.

Tak walczyłem kolejne trzy dni. Jaki wynik? Jeden okoń, jeden mały szczupaczek i dwa nie zacięte brania, ot wszystko. Nie załamało mnie to jednak. Dało mi pewien obraz i materiał do rozważań na przyszłość. Trolling jest dobrą metodą, w to wierzę, ale czy na wszystkich wodach i o każdym czasie? Łowiłem już tu szczupaki na trolling przy zmienianiu miejsca. Ale tylko trollingując, ostatnio złowiłem to, co złowiłem. Może moim błędem było używanie zbyt dużych przynęt, może nieodpowiednich? Wyjazd nie dał mi odpowiedzi czy troling jest w moim wykonaniu metodą skuteczną czy nie, w każdym bądź razie nie zniechęcił mnie i już sobie obiecuję poprawkę z zadania w innym czasie. Wracając jednak do moich kolegów. Konsekwentnie pływali w sąsiedztwie trzcin i łowili w częściach jeziora płytkich i bogato porośniętych roślinnością.

Wypadli jednak lepiej niż ja. Codziennie coś łowili. Nie były to szczupaki duże, ale nadające się do spożycia zgodnego z regulaminem. Jest jednak jeszcze jeden wątek wyprawy związany z trollingiem. Otóż koledzy „dziergacze” płynąc któregoś dnia wieczorem na upatrzoną miejscówkę przy okazji trollingowali. Mieli branie a nawet więcej - szczupak się zaciął. Doholowali go do łódki i po nawiązaniu kontaktu wzrokowego z rybą ich znajomość dobiegła końca. Pechowy łowca nie może sobie darować tego do dzisiaj i sam mu się nie dziwię, bo szczupak był spory, na pewno długo taki sam się nie trafi. Co było przyczyną niepodebrania ryby pisał Zenon (nieszczęsny łowca) w poście na forum. Dla tych, co nie czytali powiem jedynie, że winą obarczał zaniedbanie spraw związanych z doborem i jakością sprzętu.

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=566