Jeżeli na ryby, to na drapieżnika!
Data: 27-10-2003 o godz. 19:35:00
Temat: Nasza publicystyka


"Łowić każdy może
Jeden lepiej a drugi gorzej"


Tyle lat wiązania haczyków, montowania stoperków, zakładania spławiczków, ołów płaski, stylki, kuleczki czy łezki. To dopiero początek.



SCENARIUSZ SPŁAWIKOWCA

Bieganie do wędkarskiego po robaczki, ochotkę, pinkę czy zanęty. Co? Pięćdziesiąt złotych? Krzysiu, może się pomyliłeś? Za plecami kolejka, Krzysiu sprawdza jeszcze raz. Koledzy wędkarze zaciskają zęby. Tylko patrzeć jak ten trzeci za mną dźwignie mnie za frak i wywali za drzwi. No tak, to piątek. Jutro wszyscy skoro świt wybiegną zajmować, co najlepsze miejscówki. Płacimy i lżejsi o całe zaskórniaki zadowoleni wychodzimy ze sklepu. Przy drzwiach słychać już szum z kolejki. Co? Nie ma już białych? Co bystrzejszy podbiega do mnie i prosi.
- Odstąp pan jedną paczuszkę białych, płacę podwójnie.
Biedak dwa tygodnie czekał na ten wypad. Rozumiem go i odstępuję paczuszkę - do zanęty wsypię mniej.

W domu żona odkrywa moje białe w lodówce. No i mamy już konflikt. Przed świtem jadę nad wodę. Zanim pierwsze autobusy pokażą się na drogach, ja muszę być na łowisku. Ostatnie metry i w świetle lamp widzę jakąś "Skodę" a z niej wysiadają cztery dryblasy. Zanim zatrzymałem samochód już zajmują moją miejscówkę. Szkoda czasu - odwrót. Trzeba objechać staw z drugiej strony, tam też mam ładne miejsce. Dojazd do drogi głównej, jeszcze kilometr skręt pod lasek i ścieżką około pięćset metrów pod jedyny cypelek, gdzie wśród gąszczu zatopionych drzew jest placyk 4x4 wolny od zaczepów. Już świta i z daleka widzę, że miejscówka wolna. Wyjmuję kije, stołeczek, podbierak, siateczka, jeszcze przynęty i zanęta w wiaderku - jak ja to tam dotaskam? Zamykam wszystkie drzwi w samochodzie. Co to takiego tak warczy? Patrzę do tyłu - motorower jedzie w moim kierunku. Może gość na grzybki się wybrał? Wyjmuję papierosa i czekam. Wyścig na miejsce z góry przegrany. Do ramki motoroweru przywiązane wędki. A niech to szlag! Po co ja w domu nawilżyłem zanętę? Do jutra się zepsuje. Pierwszy autobus już przejechał w kierunku kopalni, na miejsce teraz nie ma co liczyć.

Trudno - trzeba spróbować. Znowu zawracam. Nad stawem już siedzą prawie wszędzie. Spotykam tego pana, któremu odstąpiłem wczoraj robaczki. Poznaje mnie i zaprasza do siebie. Będziemy łowić ramię w ramię. Ustalamy wspólnie rodzaj zanęty i jednakowego smaku, zanęta wpada do wody, zaczynamy polowanie. Spławiki już na miejscu tylko ryb brak. Trzeba poczekać zanęta wabi powoli i coraz szerszym kręgiem zataczać będzie swoje terytorium. Wystarczy, że przepłynie jedna rybka i niewidoczna fala przyspieszy zasięg działania. Wreszcie delikatne branie. Zacięcie i mała wzdręga trzepoce się na haku, obijając się po rękawie z kurtki potem spada wprost na kolana zostawiając wszędzie swój biały śluz. Dosypuję zanęty i mam w tym samym czasie branie. Brudnymi rękami zacinam. Pudło. Wędka utytłana od zanęty. Podchodzę do wody, aby ją trochę opłukać. Widzę na stołeczku rozgniecione plamy z zanęty. No tak. Usiadłem pospiesznie na stołeczku po nęceniu. Nie zdążyłem wytrzeć go po nęceniu. Z tyłu spodnie w plamach. Pisać dalej? Ok.

Godzina 8:00. Słońce już przygrzewa. W mojej siateczce pływa płotka 25cm, karaś 26cm i jeden linek - marne 30cm. Brania ustały. Pakowanie sprzętu. Wracam do domu. Moje dziewczyny właśnie wstają.
- Mamo, tata znowu zasmrodził łazienkę tymi rybami, wytrzymać nie można! - krzyczy córeczka.
- Znowu się zaczyna? - już we dwie atakują dopiero co wypoczętego wędkarza.
Głowa zaczyna boleć. Totalny brak zrozumienia.

"Jak dobrze nam
Zdobywać góry..."

Zabieram się za zdobywanie gór. Patrzę na tabelę. Na dole glony fitoplankton. Wyżej zooplankton. Jeszcze wyżej biała ryba, na samym szczycie - drapieżnik. Nad tabelą wędkarz holuje szczupaka. Więc to tak.

SCENARIUSZ DRUGI

Co my tutaj mamy? Prawdopodobnie tylko okonia. Szczupak dawno wytępiony gdzieś pogłoski chodzą o sandaczu. Trzeba zmienić sprzęt. Na szczęście mam już winklepickera Jaxon, 2.70 new technology 5-20g super. Mały kołowrotek też w torbie. Trzeba zmienić żyłki i kupić wabie.

Krzysiu zaskoczony w sklepie, widząc moje zainteresowanie błystkami.
- Co z linami? Co z karasiami? - pyta zdziwiony.
- Zmiana planu, koniec babrania się - oznajmiam z głową podniesioną do góry.
Widzę uśmiech na jego twarzy gdyż sam w wolnych chwilach spinninguje.
- Szczupaczek, sandacz czy okoń? - pyta.
- Na początek, proszę na okonia.
- Tanie czy drogie?
- Dobrze pracujące.
Na ladę posypały się wirówki Meppsa. Wybieram srebrną, niebieską i czarną w numerach 1 i 0. Krzysiu podlicza - ponad 30 zł. Trudno jakoś to przełknę trzeba wreszcie zacząć nową przygodę. Jako bonus Krzysiu daruje mi swój woblerek. Malutki, pękaty, ciemnozielony z czarnym paskiem na grzbiecie. Przypomina mi o agrafkach, pyta o sprzęt, mała instrukcja i jestem gotowy.

Dowiaduję się od niego, że nie muszę się spieszyć na ryby. Najlepiej po południu do wieczora. Pożycza mi okulary - polaroidy i twierdzi, że to w spinningu obowiązkowe. Niechętnie, ale biorę je. Już w domu, żona przeszukuje lodówkę.
- Gdzie tata mógł schować robaczki, jutro sobota - pyta córkę.
- Nie ma robaczków, jutro nie jadę - uspakajam moje panie.
Widzę zdziwione miny, ale i widoczną ulgę.
- Masz jakieś plany? - pyta z ciekawości żona.
- Tak, pojedziemy po południu na spacer. Obejdziemy dookoła staw. To dobrze nam zrobi.
- Nad staw? Zwariowałeś? Jedź sobie sam. Nie będę paradować między wariatami?
Zamykam dyskusje. Jeden do zera - dla mnie.

Sobota. Zakupy z kartką: chleb, masło, warzywa... Odkurzanie mieszkania, obiadek i mała sjesta. Zabieram wielki worek na śmieci i jadę na spacerek. W bagażniku wędeczka i kołowrotek. W torbie nowy nabytek - wabie. Nad wodą nie ma nikogo. Tak jak mówił Krzysiu, tutaj łowi się rano. Montuję zestaw, na końcu agrafka. Meppsik już dynda na wędeczce. Torba przez ramię, zamykam samochód, polaroidy na nos i już jestem nad wodą. Od razu zauważam, że Krzysiu miał racje. Polaroidy pozwalają głębiej i wyraźnie widzieć wszystko w wodzie. Zauważam drobne wzdręgi pływające wokół zatopionych krzaczków.

Tak mnie ten widok zauroczył, że zamiast łowić obchodzę staw i obserwuję wszystko. Na mojej starej miejscówce widzę pień zatopiony. To cud, że nie miałem tam zaczepu. Z euforii obserwacji wytrącił mnie głośny plusk pod brzegiem z lewej strony. Widzę tam zatopiony gruby konar i zbite gniazdo cierników tworzących wielką pływająca kulę. Coś tam musiało je zaatakować. Przerzucam Meppsikiem konar i powoli podciągam. Wirówka kręci się jak zwariowana. Na uchwycie wędki czuję drgania. Ciągle jednak patrzę na wirówkę. Trzeba ją przeprowadzić nad zatopionym konarem. Już 10 metrów, 6, 4, 2 i wirówka znika mi z oczu. Na wędce czuję zatrzymanie. Szczytówka pokazała swoje krągłe kształty. Podciągam do góry. Ryby nie widzę. Zestaw zszedł głęboko. Powoli jednak podchodzi pod lustro. Wielki srebrny błysk przepływa nad konarem. Co to jest? Jeszcze parę obrotów korbką i sandacz trzepie głową na brzegu. Miękka szczytówka uniemożliwia mu wyplucie Meppsika. Mam go mierzę - 56cm. Już nie pamiętam, kiedy złowiłem sandacza. Zabijam i do woreczka. Drugi rzut znowu za konar. Meppsik podchodzi i bach znowu atak, ale tym razem bardziej delikatny. Ryba ostro idzie w prawo i zahacza o konar. Kotwica wabia wbija się w drewno, ryba daje dyla. Meppsik stracony. Ręce trzęsą się i utrudniają zawiązanie nowej agrafki. Wreszcie gotowe. Został Meppsik niebieski i srebrny to nie te kolory. Zakładam woblerka Krzysia. Teraz dopiero widzę, jak pięknie zamiata dupcią. Na uchwycie wędki czuć wyraźniej jego pulsowanie...

"I cóż mi więcej trzeba
Gdy w dole Wisła lśni
A w górze błękit nieba
Ach to już wystarczy mi"

PODSUMOWANIE

Umyślnie zakończyłem przedstawienie. No, bo czy można porównywać eleganckie czyste łowienia na spinning z połowem na spławik? Eleganckie i czyste? Oczywiście. Czy ubrudził Was kiedyś duży drapieżnik, jak ta mała wzdręga? Czy narażeni jesteście na ciągłe mycie sprzętu oblepionego zanętą? Czy w Waszych samochodach zamiast benzyny unosi się smród jak w porcie rybackim? Czy musicie biegać za robaczkami za każdym razem, kiedy planujecie wyjazd na ryby? Czy Wasze ubrania po wędkowaniu musza trafić do pralki? Czy żonie albo córce śmierdział sandacz w wannie?

Teraz macie spokój. Wędka jest ciągle gotowa do użytku, czy jesteś w domu, czy w delegacji gdzieś daleko u teściów zawsze czeka gotowa głęboko schowana w bagażniku. Okulary polaroidy są nie doceniane w czasie prowadzenia samochodu. One też czekają w każdej chwili na wypad na ryby w Twoim samochodzie.

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=569