Udany połów
Data: 31-10-2003 o godz. 12:10:00
Temat: Spinningowe łowy


Zawsze planowałem na Zalewie Koronowskim połowić na „dużej wodzie”. Jest to część zbiornika o największej powierzchni. Zachwycony byłem jej rozmiarem i bogatym ukształtowaniem dna. Zalane koryto rzeki, spadki, blaty, kanały... To wszystko fascynujące tylko, dlaczego mnie tam jeszcze nie było?



Prognozy pogody nie były optymistyczne, ale jak zwykle bywa wszystkie oglądałem dzień przed i z uwagi, że prawie każda się różniła wybrałem najbardziej mi odpowiadającą. Według wybranej prognozy, chyba podanej przez jeden z kanałów publicznej TV miało być słonecznie, bez opadów i z lekkim wiatrem. Temperatury zarówno nocne jak i dzienne jakoś umknęły mojej uwadze. Z uwagi, że najczęściej na ryby jeżdżę, o której chcę a nie, o której się powinno, umówiłem się z Kuntą na 7:00 rano koło garażu. Wstaję, patrzę na termometr –6°C. Nieźle, będzie się trzeba ubrać „na rumuna”. Nazywamy tak z Kuntą sposób ubierania się polegający na nałożeniu na siebie jak największej ilości ciuchów. Ich ilość nawleczona na siebie wystarczyłaby dla paru osób, ale przynajmniej –6°C nie stwarzało groźby. Kunta był przy garażu punktualnie. Ładujemy graty, przypinamy łódkę i w niezłych nastrojach ruszamy w stronę Koronowa.

Mijamy Koronowo dojeżdżamy do tablicy Sokole Kuźnica. Nie mam pojęcia, co to jest, czy miejscowość, osada, chata, szopa, nie ma nic – jest tylko drogowskaz z nazwą. Przy tej tablicy jest droga kończąca się przy zbiorniku wodnym. Może to nazwa właśnie tej leśnej drogi? Nie wiem, nie mam pojęcia. Dojeżdżamy nad wodę. Zwalamy łódkę i ładujemy ją prawie czubato. Ktoś kiedyś powiedział, że spinning to metoda jednej torby i wędki, zapraszam niech sam zobaczy, nie ma gdzie nogi postawić! Jeszcze tylko „akcja rumun” i jak dwa egzemplarze reprezentujące wspomniany kraj pomagając jeden drugiemu gramolimy się do łódki.

Gdy wypływaliśmy woda była spokojna. Marszczyła ją tylko lekka falka, ale nasilał się wiatr. Mieliśmy zamiar połowić na dużej wodzie w okolicach koryta rzeki i potrollingować na blacie rozciągającym się po drugiej stronie zbiornika. Nim dalej od brzegu tym większa fala. W pewnym momencie jezioro tak się rozbujało, że dalsza na nim obecność stała się bardzo niebezpieczna. Fala rozbijając się o dziób łódki bryzgała wodą po nas i wszystkim innym, co mieliśmy w łódce. Wybraliśmy najlepszy wariant ucieczki, jakim był przeciwległy brzeg. Przeciwległy do brzegu, na którym stał oczywiście nasz samochód. 1300m w linii prostej wody. Brzegiem na około... jakieś lekko 20 km. Nieźle, a tu brzeg niedostępny, trzciny i brak możliwości kontaktu ze stałym lądem. Trzymając się brzegu opływamy trzcinowiska dopływając do kanału łączącego główny zbiornik z byłym jeziorem Lipkusz. Jest tu dość wąsko, brzeg porośnięty drzewami i przede wszystkim ciszej i bezpieczniej. Podejmujemy decyzję, że płyniemy na jezioro Lipkusz. Tam na pewno będzie jakiś ośrodek wczasowy, może kogoś spotkamy, może się coś wymyśli. Każdy jednak przepłynięty kolejny metr zwiększał odległość od naszego samochodu. Na końcu kanału dostrzegliśmy łódkę z wędkarzem. Humor nam się poprawił, bo doszliśmy do wniosku, że nie tylko my zobaczymy w domu żony w drzwiach z palcem pukającym się w po czole. Było tu trochę spokojniej.


Czerwoną linią zaznaczono trasę naszej krucjaty po jeziorze

Chwytamy za spinningi i odwróceni do siebie plecami łowimy. W pewnym momencie Kunta zacina. Po wędce widać, że coś ma. Książkowo przeprowadzony hol, przepiękne pompowanie sprowadza do rantu naszej łódki następujący połów:

Nie będę tego komentował. Może ktoś zgubił? Wyrzucił, bo rozstał się z wędkarstwem? Przyznam się jedynie, że namawiałem Kuntę do szczegółowego spenetrowania blachą rejonu połowu. Miałem nadzieję, że skompletujemy resztę ekwipunku. Obawialiśmy się jedynie obecności w wodzie właściciela sprzętu. Jeżeli ktoś się dopatrzy swojej zguby informuję, że jest ona do odebrania.

Następnie wypłynęliśmy na obszar byłego jeziora Lipkusz. Tu podpływamy do spinningującego wędkarza. Opowiada nam o miejscu gdzie jesteśmy, o doświadczeniach i ogólnie zadziwił nas łatwym kontaktem. Rzadko spotyka się ludzi zwłaszcza na wodzie tak przychylnych zwłaszcza konkurencji, którą bezapelacyjnie dla niego jesteśmy. Opowiadamy mu o problemie z dotarciem do samochodu. Proponuje pomoc. Kunta przesiadł się do jego łódki i spłynęli do brzegu. Tam samochodem życzliwy wędkarz zawiózł mojego kolegę do auta. Powiem, że zrobił to bezinteresownie i z własnej inicjatywy. Z naszej strony usłyszał tylko słowo dziękuję. O innych formach podziękowań nie było mowy. Bo oprócz udzielonej pomocy uraczył nas dużym zasobem wiadomości na temat do tej pory nie znanej nam części akwenu. Był do tego stopnia wspaniałomyślny, że niektóre ciekawe i obiecujące miejscówki pokazał nam palcem.

Kończąc chciałbym w tym miejscu po pierwsze serdecznie podziękować Panu, który pomógł nam w problemie i wywabił z opresji. Moim zdaniem nie dość, że jest wielkim wędkarzem, ale także wielkim człowiekiem i tu nie mam na myśli wzrostu czy postury. Dziękuję jeszcze raz. Po drugie, chciałbym wszystkich przestrzec przed wypływaniem na wodę przy silnym wietrze, aby się o tym przekonać trzeba to przeżyć. Nie radzę, lepiej uwierzyć i szanując siebie samego proszę o rozwagę. Bohaterem w tym momencie się nie jest, lecz człowiekiem pozbawionym wyobraźni. W każdym bądź razie wierzę, że człowiek uczy się na błędach, najlepiej moim zdaniem cudzych. Ja wiem, że w przyszłości na wędkowanie z łódki w podobnych warunkach nikt mnie nie namówi.

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=574