KONKURS - Gipsem na ryby
Data: 24-11-2003 o godz. 10:30:00
Temat: Konkursy


Miałem 16 lat. Kilku kumpli, z którymi jeździliśmy na rybki. Niestety, jeden z moich kompanów złamał obojczyk i musieliśmy wspólne wypady ograniczyć. W międzyczasie kompletowałem sprzęt. Nie byłem jeszcze wtedy zagorzałym spinningistą. Kupiłem sobie piękny waggler, długi, dociążany, z czerwoną końcówką.



Gipsu nie nosi się wiecznie. Marcin przyjechał do mnie rowerem i zaproponował nocny wypad na karpie.
- Marcin, a jak ty będziesz łowił?
- Nic się nie martw, gips zdejmą mi pojutrze, nauczyłem się już trochę rękę wyciągać, więc będzie ok - odpowiedział. Więc pojechaliśmy.

Wybraliśmy się we trzech, ja, Marcin P. i Marcin R. Trzej muszkieterowie na rowerach. Żaba z ręka na piersi, wystającą z gipsu i dwa pająki ja i Marcin R. Naszym łowiskiem była jedna z pobliskich glinianek. Nad wodą byliśmy koło 15. Poustawialiśmy krzesełka, naznosiliśmy drwa na ognisko i zaczęliśmy rozkładać wędki. Marcin P. postanowił wystrugać dwie brakujące podpórki pod wędki (były to czasy, że tylko takowe na rynku dostępne były). Nasz zagipsiony kolega miał z tym troszkę problemu, ale w końcu się udało. Więc zaczął wbijać je w brzeg.

- Marcin, nie nachylaj się tak, bo zaraz pęknie i wpadniesz! - krzyknąłem.
- Nieeeeee.....!!!
Trzask, chlup, plusk - Marcin P. w wodzie.
- Ratunkuuuuuu, pomocy, tonę! - krzyknął - Pomocy chłopaki!
Ja w śmiech, Marcin P. leży na wodzie, nie pod - tylko na wodzie, macha nogami w powietrzu, lewą nie zagipsowaną ręką płynie żabką, co powoduje kręcenie się w kółko. Ręką piersiową, schowaną pod gipsem próbuje unosić się nad dnem.

Pod gipsem zebrało się powietrze, co zadziałało jak poduszka powietrzna i utrzymywało go na wodzie.
- Marcin, stań masz metr wody pod sobą! - zawołałem przez łzy śmiechu, tarzając się po ziemi.
- Ratunku, chłopaki, utopię się! - krzyczał Marcin, robiąc na wodzie istny sztorm i wzbijając fontanny wody.
Nie mogłem, po prostu nie mogłem się powstrzymać od śmiechu, trwało to już dłuższą chwilę, a nasz topielec zaczynał się zanurzać, kręcąc w dookoła. Podbiegłem, złapałem go za gips i szarpnąłem do góry. Marcin R. troszkę mi pomógł i po chwili nasz biedak znalazł się na brzegu. Śmialiśmy się do łez, ja, on i Marcin R.

Marcin P. wstał, zdjął gips, postawił pod drzewem i powiedział:
- Niech schnie, rano założę go z powrotem i pójdę na zdjęcie.
W międzyczasie Marcin R. zdążył ochłonąć i zarzuciwszy zestawy, usiadł na krzesełku. Trach i obok mnie na ziemi leży wielka tarantula. Plastikowe krzesełko nie wytrzymało i złożyło się razem z Marcinem, spod bieli obicia wystawała tylko głowa i cztery patyczki (czytaj dwie ręce i dwie nogi bardzo chude).

Nad ranem, wracając do domu, postanowiłem pokazać chłopakom jak jeździ się składakiem z pełnym ekwipunkiem i ukochanym wagglerem trzymanym w ręku bez trzymanki. To było straszne - lot przez kierownicę, twardość asfaltu i coś pękło. Wstałem szybko przeanalizowałem sytuację
- Chłopaki! Spławik cały! - krzyknąłem pełny radości. Niestety rower nie nadawał się do jazdy. Całą drogę, czyli dobre trzy kilometry, pchałem rower kulejąc. Żar lał się z nieba ,po dotarciu do domu miałem dość do następnego tygodnia.

Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=599