KONKURS - Pstrągi z lodu
Data: 25-11-2003 o godz. 11:15:00
Temat: Konkursy


Na początku lat 90-tych trzech moich znajomych postanowiło pod koniec zimy połowić lake trouts w środkowej części prowincji Ontario. Po naszemu to chyba będą trocie jeziorowe, latem trudne do złowienia, zimą szanse na spotkanie takiego pstrąga rosły ogromnie. O ile sobie przypominam, miało to miejsce gdzieś w połowie kwietnia. W Toronto było już w miarę ciepło, ale wystarczy wyjechać 100 czy więcej km za miasto, by znaleźć się w krajobrazie zdecydowanie zimowym, a szczególnie jeszcze w połowie kwietnia.



W Ontario w zasadzie coś takiego jak wiosna jest mało zauważalna, widziałem jeszcze 8 maja śnieg w lesie i na pólnocnych stokach wzgórz, a na imieniny królowej Wiktorii (2 tygodnie później) było ponad 25 stopni i wszystko pięknie kwitło. Wracajmy jednak do połowów.

Panowie (nazwijmy ich A B i C) wybrali się nad jez. Temagami, tj. ponad 500 km na pólnoc. Jezioro jest duże, a z góry przypomina ośmiornicę, tyle że zamiast ośmiu odnóży, ma kilkadziesiąt wąskich zatok, czasami o długości 6-10 km, na dodatek wysepki, przesmyki, cieśniny i wszystkie inne atrakcje.

A, B i C wyjechali coś koło 3 rano, by na tą 7-8 być na miejscu. A prowadził, więc pozostała dwójka rozpracowała flaszkę, zanim jeszcze wyjechali z Toronto i poszli spać. Po dojechaniu na miejsce już trochę przetrzeźwieli, więc już w trójkę rozpoczęli następną i ruszyli między wyspy. Łowili kilkaset metrów od parkingu i okazało się, że trafili i w dzień i miejsce. W ciągu godziny złowili po komplecie - tzn. po 2 szt. takich po 1-2 kg. Do domu szkoda wracać, a mięsko potrzebne. Strażnicy w każdej chwili mogą się napatoczyć, więc panowie opracowali strategię połowów. Było mgliście, ale w miarę ciepło, postanowili więc przenieść się bliżej brzegu, gdzie ewentualnie złowione kolejne ryby będzie można wynosić na brzeg i w zalegającym jeszcze las śniegu schować. Pokręcili się trochę po lodzie, w rezultacie trafili na miejsce kilkanaście metrów od brzegu, z głębokością ponad 20 m. Pewnym utrudnieniem było co prawda strome i pokryte śniegiem wyjście do lasu w celu chowania ryb, ale to nie była przeszkoda dla prawdziwych mężczyzn.

Do południa dołowili jeszce po ok. 10-12 szt. na głowę, wszystkie ryby wynosząc do lasu. Pan B, wracając z takiej wyprawy omsknął się i zleciał łbem w dół, z samej góry (4-5m), po uderzeniu głową w lód w zasadzie powinien się zabić, ale wiadomo, po wódzie = człowiek-guma. Podniósł się i zaczął czegoś szukać na lodzie, zapytany odpowiedział że zgubił okulary. Pozostała dwójka ryknęła śmiechem, bo A miał okulary na nosie, tyle że szkła, które miał jak denka od butelek od wstrząsu wypadły z oprawek. Koledzy pomogli mu szukać i dalej uskuteczniali misję pozyskiwania mięsa. Wczesnym popołudniem zaczął sypać śnieg i ryby przestaly żerować. Po pewnym czasie bez brań towarzystwo postanowiło się zbierać do samochodu. Poszli wszyscy na górę, ale nie zobaczyli czarnego plastikowego worka, w który wrzucali ryby. Zaczęli chodzić w kółko sądząc, że może położyli wór gdzie indziej, nawzajem oskarżali się o głupi dowcip, ewentualnie sklerozę, póki nie zorientowali się, że jest ślad jak coś ich worek ciągneło po śniegu, między drzewami, a tropy wskazywały na niedźwiedzia. Szybciutko wrócili na lód, z bólem serca wspominając ryby, a mieli ponoć ok. 40 sztuk. W tempie błyskawicznym pozbierali graty (wiem dobrze jak ślady misia poprawiają refleks, sam kiedyś wiałem) i myśleli, że idą w stronę samochodu. Sypiący śnieg utrudniał orientację, na dodatek na lodzie po ciepłym dniu utworzyła się warstwa wody, w połączeniu ze śniegiem tworząca breję, utrudniającą chodzenie. Dotarli w końcu do wysepek, przy których zaczynali i złapali kierunek na brzeg tyle, że najtrzeźwiejszy, bo prowadzący samochód, pan A, niosący swoje graty i świder spalinowy, wszedł na oparzelisko. Wpadł po ramiona i nie dbając o wpólnie zakupiony świder rozłożył ręce, chcąc sie ratować. Wyciągnęli go na szalikach, ale co przeżył, to jego. Po kilkunastu minutach dotarli do samochodu. Pan A miał tam jakieś ciuchy, a co dziwne, nawet się nie przeziębił. Cała trójka zaprzestala jeździć na lód. A powodem chyba było nie tylko utopienie świdra za prawie 400 $, co przygoda pana A.

P.S. Jakiej narodowości byli ww. panowie? Nagród nie przewiduję.

Sacha







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=604