KONKURS - Młodzi gniewni
Data: 30-11-2003 o godz. 00:05:00
Temat: Konkursy


Zdarzenie to miało miejsce jakieś 6-7 lat temu. Mieliśmy wtedy nieco ponad 18 lat... "My" to znaczy ja i mój serdeczny kolega Maciej. Wspólnie tworzyliśmy duet, który był postrachem ryb w okolicznych stawach i gliniankach.



Uważaliśmy się za miejscowych specjalistów w dziedzinie połowu karpi, karasi, płoci i linów, jako nieliczni, bowiem stosowaliśmy metodę drgającej szczytówki. Jednak z czasem naszą wędkarską wakacyjną wyobraźnię coraz częściej mąciły opowieści i artykuły w prasie wędkarskiej o połowach w dużej rzece.

Decyzja zapadła szybko - jedziemy nad Odrę. Do dziś nie wiem, jakim cudem Maciej "wydębił" Malucha od rodziców... jeszcze tylko zakupy w "wędkarskim", szczegółowa mapka dojazdu rozrysowana przez jednego z miejscowych wędkarzy i jedziemy. Zaplanowaliśmy tzw. "nockę" - wyjazd środa około 15.00, powrót czwartek wieczorem.

Na miejsce o dziwo trafiliśmy zgodnie z planem. Naszym oczom ukazała się Odra, niezwykle szeroka, wartko płynąca dzika rzeka, przy której nasze stawy to zwykłe domowe oczka wodne. Nad rzeką byliśmy sami. Szybko rozpakowaliśmy cały majdan, zajęliśmy miejsca i rozpoczęliśmy wędkowanie, a właściwie próby wędkowania, gdyż nasze "pikerki" nie radziły sobie zbytnio z wielką wodą. Nie ukrywam, że byliśmy rozczarowani. Po 3 godzinach w siatkach pływało zaledwie parę "żyletkowatych" leszczyków i płoci. Około 19.00 odwiedziło nas dwóch wędkarzy z Trzebnicy - przyjechali zapolować na suma i sandacza. Po krótkiej rozmowie zajęli miejsce około 200 metrów poniżej naszego stanowiska.

- Skoro oni mogą, dlaczego nie my? - zapytał Maciej i wyciągnął z dumą nowiutką węglową gruntówkę o ciężarze wyrzutu do 200g i zamontował do niej także nowy kołowrotek Cormorana z fabrycznie wmontowanym sygnalizatorem brań. Wędzisko uzbroił w potężny kawał ołowiu, na hak zaczepił niewielką płotkę i zestaw poszybował daleko w nurt rzeki. Nadeszła noc. Z uwagi na to, że splątały mi się oba zestawy zrezygnowałem z łowienia, a Maciej pozostawił na brzegu wyłącznie swoją gruntówkę. Rozpaliliśmy ognisko i zajęliśmy się sączeniem browarków i pieczeniem kiełbasek. Te czynności zdecydowanie lepiej nam wychodziły niż łowienie.

Około północy ciszę nocną przerwał pisk sygnalizatora. Z niedowierzaniem podbiegliśmy do wędki. Faktycznie, Cormoran rytmicznie popiskiwał, mrugała czerwona dioda, a ze szpuli równym tempem uciekała żyłka. Adrenalina spotęgowana "procentami" sięgała zenitu.
- Tnij - krzyczę. Faktycznie potężne wędzisko Macieja znacznie się wygięło.
- K.....a ale sztuka, nie mogę jej utrzymać - to jest sum! (nie wiem skąd to wiedział, bo wcześniej suma na własne oczy nawet nie widzieliśmy) - krzyczy Maciej.
Na brzegu zamieszanie, nie wiemy, co robić. Nasza zdobycz stawia zdecydowany opór, który jednak z czasem zostaje stopniowo przełamany. Powstaje kolejny problem - jak wyciągniemy bestię z wody, nasze podbieraki są przecież dobre, ale na dwukilogramowe karpie. Przypominam sobie o wędkarzach z Trzebnicy, biorę latarkę, zostawiam Macieja i pędzę do nich.

-Szybko! Mamy suma! Duży podbierak! - krzyczę. Po chwili już w trójkę wyposażeni w duży podbierak kibicujemy Maciejowi. Kilka bezcennych rad fachowców i nasza zdobycz zdecydowanie osłabła. Podbierak w wodzie, napięcie rośnie, jeszcze parę obrotów kołowrotkiem i...... naszym oczom ukazuje się potężny.... korzeń. Tak, to porządny kawał starego drzewa, wokół którego zaplątany jest zestaw Macieja.

Chwila ciszy, patrzymy z niedowierzaniem, po czym wybuchamy potężnym śmiechem. Maciej stoi oszołomiony, nie wie, co powiedzieć. Tej nocy już nie łowiliśmy...

DABart







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=615