Łów, Oldi, łów (1)
Data: 04-01-2004 o godz. 17:00:00
Temat: Bajania i gawędy


PROLOG

Czasu zatrzymać nie można. To odwieczny towarzysz naszego bytu. W piaskownicy, w szkole, podczas wakacji, w pracy, na urlopie, na emeryturze, wszędzie słychać cykanie zegara.

Co za okazyjny wyjazd! Nawet mi się nie śniło, że tam pojadę. Będę cały dzień nad wodą - wspaniałym jeziorem.

Sąsiad pochodzi z dalekiej północnej części kraju. Zaledwie siedem kilometrów od rosyjskiej granicy. Jego rodzice mieszkają w Dubeninkach. To zaledwie 14 kilometrów na wschód od miasta Gołdap. Mam do przejechania całą Polskę. Muszę zawieźć dzieciaki do ich babci na wakacje. Zaledwie cztery kilometry od ich domu, polną dróżką, przez pola i lasy można dojechać do niewielkiego jeziorka Sumowo. Dokładny plan, z każdym drzewem, mam już narysowany, dojadę bez pudła.

Mam trzy dni. Pierwszy - dojazd, odpoczynek i zapoznanie się z terenem. Drugi - od świtu do świtu łowienie ryb. Trzeci - odpoczynek i powrót do domu.

Skromna kasa w kieszeni musi być wydana w wędkarskim sklepie. Krzysiu od razu widzi, że szykuje się większa sprzedaż.
- Coś mi mówi, że masz wyjazd! - z uśmiechem na twarzy wita mnie sprzedawca.
- Tak Krzysiu. Jadę na ziemie suwalskie. Podobno jest tam jezioro, w którym wody nie widać, tyle ryb.
- Ty w to wierzysz? Są jeszcze takie jeziora?
- Wyobraź sobie, że tam Pan Bóg zapomniał o kłusownikach. Za daleko do budynków. W samym lesie. Trudno znaleźć, ale mam szczegółowy plan przejazdu.
- Skąd to masz? - już bardzo zdziwiony pyta Krzysiu.
- Mój sąsiad pochodzi z tamtych stron. Nie łowi ryb, ale jeżdżą się tam kąpać jak są na wczasach. Wędkarzy - zero. Woda czysta jak szkiełko. Wszędzie widać gołym okiem ryby.
- Jakie ryby?
- Tego nie wiem. Dla niego ryba to ryba jak ma głowę i ogon.

Zaczynamy przekopywać arsenał. Na pierwszy plan woblerki. Mam w pudle parę "pływaków" i trzeba dobrać trochę "nurków". Wybieram dwa ciemne. Jeden w jednym kawałku a drugi łamaniec. Teraz wirówki - długie longi, srebrny i czarnoniebieski w rozmiarach 1 i 2. Gumki mam przeróżne, wiec nie kupuję. Teraz biała rybka. Zanęta najtańsza uniwersalna i trochę atraktorów. Nowa żyłeczka 0,20, haki nr 10 Mustad kute, czarne. To standard. Wystarczy. Kieszenie puste, jest co dźwigać do samochodu. Rano wyjazd i porządnie trzeba się wyspać. Dobre piwo przed snem to podstawa.

Głos budzika w takich chwilach jest jak balsam na uszy. Nadszedł czas - zaczynamy. Do samochodu wrzucam winkelpickera, ciężką teleskopówkę i mały szczupakowy spinning ABU. Kołowrotki w skrzyni, która jest już zapakowana w bagażniku. Na samym dole białe robaczki i cztery puszki kukurydzy, to wystarczy. Przykrywam sprzęt butami gumowymi, kurtką przeciwdeszczową, swetrem, czapką i można ładować ich torby turystyczne, plecaczki, torebeczki, reklamówki i jeszcze jakieś drobiazgi. Do Forda Focusa combi wkłada się dobrze i wszystko się mieści. Dwoje dzieci, starsza nastolatka Ewelina z przodu, młodszy braciszek (łobuziak) Sebastian z tyłu i ruszamy.

Buźki dzieciaków uśmiechnięte, cieszą się. Jadą do babci na wieś. Całą drogą opowiadają o koniu, na którym jeżdżą wierzchem, o czterech kotkach i piesku. Opowiadają o bocianach na dachu stodoły, które widać jak na dłoni z tarasu górnego na piętrze budynku. Opowiadają o jarze, w którym straszy i o wielkich ogniskach, jakie im robi wieczorem dziadek. Pytam o jezioro. Mają za daleko do niego i rzadko tam bywają. Dowiaduję się jednak, że jest fajne kąpielisko i bardzo czysta woda.

Czas szybko leci a i my pędzimy jak strzały bez żadnego poważnego zatrzymania. W porze popołudniowej dojeżdżamy do Dubeninek. Teraz z głównej drogi w lewo i pod górkę, do domku stojącego na szczycie, dojazdową dróżką krętą i utwardzoną kamieniami. Teraz już wiem, dlaczego to Mazury Garbate.

Babcia z dziadkiem już czekali na wnusiów. Duży pies, wilczur, mało nie poprzewracał dzieciaków z radości. Zapomniał chyba przestraszyć swa posturą obcego na podwórku, no i udało mi się przekroczyć próg domu. Babcia już czekała z obiadem. Zupa, jaką lubi Ewelinka - czernina z kaczki. Po obiedzie wypakowanie, lokowanie do pokoi i kawka. Do kawy zaś, specjalnie dla mnie, ciasto, jakiego nie ma na śląskich stołach - sękacz.

Trochę rozluźniony rozglądam się po okolicy. Z tyłu malownicza miejscowość. Nieduża, ale zadbana, czysto wszędzie. Przed domem stodoła z gniazdem bocianim, dwa małe boćki wyglądają zdziwione, co to takiego dzieje się na ich podwórku. Za stodołą łąki aż po skraj Puszczy Romińskiej. Cały teren jak na Bieszczadach. Tyle, że w miniaturze.

Czy wybiorę się już dzisiaj zobaczyć to wspaniałe jezioro? O tym, w następnym odcinku.

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=663