Z pamiętnika wędkarza - cz. 3
Data: 06-01-2004 o godz. 08:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Rozdział III

Zostałem spinningistą



Był letni, mglisty poranek. Jechałem z moim stałym towarzyszem wędkarskich wypraw Marcinem, na ryby. Naszym łowiskiem miał być jeden z wielu małych stawów po starych wyrobiskach gliny. Celem wyprawy miały być sumiki karłowate.
Nad wodą byliśmy koło 5 rano. Było chłodno, na trzcinach w porannych promieniach słońca skrzyły się kropelki rosy. Naszym łowiskiem był podłużny staw, szeroki na 8 i długi na 20 metrów. W najgłębszym miejscu miał około dwóch metrów.

Rozłożyliśmy nasze zestawy, na haczyki powędrowały śliczne, tłuste, kopane robaki. Lekko przegruntowaliśmy zestawy i zarzuciliśmy nasze wędki. Siedliśmy na kocu i gadaliśmy Bóg wie o czym. Zza drzew wychyliło się słońce. Muskało ciepłymi promieniami i rozpędziło już trochę dokuczliwą mgłę. Marcina spławik powoli zaczął zanurzać się pod wodę. Podszedł do wędki i zamaszyście zaciął. Walka była raczej mało widowiskowa. Kilkunastocentymetrowy sumik nie stawiał większych oporów i już po chwili był na brzegu. Teraz dopiero zaczął się problem, mały sumik wyposażony w dość skuteczną broń, jaką są kolce w płetwach piersiowych był trudny do odczepienia. Wyjęcie głęboko połkniętego haczyka nie było łatwe. Owinęliśmy więc malucha szmatką i jakoś się udało.

Po dwóch godzinach mieliśmy już po kilka takich małych brzydali. Brały na wszystko: nawet na kawałek jajka na twardo! Straszne łakomczuchy.
Około jedenastej - byczki - bo taką mają nazwę sumiki karłowate w miejscu skąd pochodzę, przestały reagować nawet na najsmaczniejsze robaki. Marcin zwinął spławik i przemontował swój zestaw na spinning. Ja zaś rozłożyłem się na kocu i wpatrywałem się w niebo. Moje podejście do łowienia na spinning było nieco inne niż teraz. Ba powiem więcej było wręcz całkowicie odwrotne. Patrząc na próby złowienia szczupaka przez mojego tatę na Mazurach doszedłem do wniosku, że na spinning nie łowi się prawie nic, a jeśli już coś się trafi, to tak rzadko, że nie warto męczyć się na ciągłe machanie wędką. Miałem w pudełku kilka blaszek, ale nigdy nie widziały wody.

Marcin zniknął. Poszedł szukać szczęścia nad innym stawem. Usiadłem na kocu i wyciągnąłem pudełko z plecaka. Miałem tam małą, srebrną blaszkę obrotową. Wziąłem ją do ręki i coś mnie tknęło, coś szepnęło w duszy i kazało założyć tą małą blaszkę. Zwinąłem zestaw i tak jak Marcin przerobiłem go na zestaw spinningowy. Podszedłem do wody. Otworzyłem kabłąk i rzuciłem pod krzak. Blaszka szybko tonęła, a że wody pod gałęziami nie było zbyt wiele, od razu zacząłem zwijać. Jednak nic nie wzięło. Kolejne rzuty potwierdzały to, że spinning to metoda, która nie przynosi efektów. Przeszedłem z drugiej strony krzaka i rzuciłem na środek stawu. Po kilku obrotach poczułem puknięcie. Potem mocniejsze przygięcie szczytówki. Jest, coś siedzi, rany mam rybę!!!

- Marcin mam coś! Aaaa mam COOŚ szybko!!!!

Darłem się w niebogłosy i skręcałem żyłkę z zawrotną prędkością. Marcin przybiegł do mnie niczym ekspres i zobaczył małego okonia, ślizgającego się po powierzchni wody. Okoń wylądował na brzegu i nawet się nie ruszał był tak zdziwiony i przerażony. Moje serce osiągnęło nieprawdopodobne tempo bicia. Złowiłem okonia, mojego pierwszego OKONIA na spinning. Tego dnia już nie łowiłem, zebraliśmy się z Marcinem i wróciliśmy do domu. Długo nie mogłem zasnąć. Coś we mnie się zmieniało, rosło, umierało.

Następnego dnia byłem nad wodą już o czwartej. Założyłem małą blaszkę i w pierwszym rzucie złowiłem okonia. Potem następnego i następnego. Do dziesiątej miałem ich koło dziesięciu. Były piękne i duże. Nie maluchy, które brały na robaki, ale duże, śliczne drapieżniki. W szale połowów zapomniałem o śniadaniu. Byłem tak podekscytowany, że nie liczyło się nic poza łowieniem. Coś musiało się wydarzyć, to było zbyt piękne żeby mogło trwać w nieskończoność. Poczułem potężne targnięcie, gwałtowny odjazd i luz. Opadły mi ręce. Co się stało? Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że na końcu nie ma blachy. Zbój szczupak złupił moje świecidełko. Odebrał mi wszystkie szanse na złowienie następnych okoni. Stałem tak ze zdziwioną miną jeszcze kilka chwil. Potem zanurkowałem do pudełka, ale nie było tam nic, co mogłem założyć w zamian. Zabrałem więc okonie i pojechałem do domu.

Wieczorem położyłem się do łóżka z głową pełną sprzeczności. Do tej pory łowienie na spinning było czymś, co miało nie przynosić żadnych efektów. Czasem tylko można było zaczepić uklejkę za bok, a tu proszę. Złowiłem większe okonie niż kiedykolwiek i miałem na wędce swojego pierwszego szczupaka. Przeżyłem „wielką rewolucję czerwcową”, zmieniłem w ciągu jednego dnia całą wędkarską filozofię. Miałem co prawda jeszcze długo dzielić swoje pudełka pomiędzy blachy i spławiki, ale w sercu spinning zaczynał mnie obezwładniać. Magia srebrnego błysku oczarowywała mnie coraz bardziej. Zmieniała mnie z zasiadkowicza w łowcę, w tropiciela w myśliwego. Wszedłem do kamiennego kręgu, wypowiedziałem zaklęcie, a sezam się otworzył. Woda w swej hojności zdradziła mi kolejny sekret. Otworzyła przede mną kolejną ze swoich grubych ksiąg, z której miałem czerpać coraz więcej i więcej.

wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=664