Szybkie miejsce - ale czy łatwe?
Data: 06-01-2004 o godz. 10:00:00
Temat: Karpiomania


Latem, kiedy już wszystko pięknie się zazieleniło postanowiliśmy z kompanem poszukać nowego miejsca na zasiadkę. Zaopatrzeni w ponton, gruntomierze i sondę opływaliśmy starą stronę naszego ulubionego zbiornika.



Długo trwało szukanie nowej górki, ale opłaciło się. W małej zatoce oznaczyliśmy w tradycyjny sposób wypłycenie i poczęliśmy spływać do brzegu. Okazało się jednak, że z miejsca, gdzie wyszliśmy z pontonu jest zbyt daleko na rzuty a miejsce odpowiednie znajduje się z drugiej strony. Mocno zarośnięte z brakiem możliwości dojazdu do samego celu postanawiamy jednak właśnie tam rozstawić w przyszłości nasze kije i całe stanowisko. Zaczynamy z wieczora pierwsze nęcenie i dobrze rozglądamy się dookoła, kto nas obserwuje. Zauważamy kilka aut, ale pewni, że ze strony ich właścicieli na naszym stanowisku nic nam nie grozi (zbyt duża odległość), przestajemy je aż tak mocno obserwować. Nęcenie powtarzamy jeszcze trzy razy i postanawiamy w kolejne popołudnie wbić się z ekwipunkiem w zarośnięty ostro brzeg.

Na miejsce docieramy samochodem, ale nad sam brzeg dreptamy z bagażami dość daleko. Rozbijamy się, donęcamy łowisko i wyrzucamy zestawy do wody. Do samej północy siedzimy bez brania, ale ok. 1:00 w nocy mamy pierwsze branie. Kumpel zacina, ale zbyt siłowy hol z jego strony powoduje spięcie ryby. Pozostaje nam znów czekać. Dopiero o pełnym świcie, kiedy byliśmy już dokładnie na widoku następują kolejne brania. Pierwszy karp to niewielka piątka a drugi już cieszy oko, bo to aż całe osiem. Nasze dwa karpie także zostały zauważone przez innych wędkujących. Rozpoczęta sielanka zostaje przerwana telefonem i niestety los sprawia, że musimy zwinąć manele aż do następnego dnia. Na odjazd donęcamy i wracamy do domu.

Powrót na łowisko jest jeszcze bardziej intrygujący tym bardziej, że przy pierwszym podejściu "padły" dwa karpie. Po dojechaniu przed barierę trzcin i traw, pełni zapału ciągniemy ze sobą znów cały majdan. Docieramy na miejsce i zza trzcin widzimy, co? Wędkarz, normalnie siedzi wędkarz.

Toboły wypadły mi z rąk a ciśnienie skoczyło na maxa. W milczeniu podchodzę do gościa, patrzę na dziadka (czyt. emeryt ewentualnie rencista) i obserwując jego minę zastanawiam się jak tu dotarł, bo żadnego auta po drodze nie mijaliśmy. Nachylam się nad dość stromy brzeg i widzę ponton, a po drugiej stronie zatoki czerwony samochód. Akurat ten pojazd swym kolorem utkwił mi w pamięci najbardziej i byłem święcie przekonany, że widziałem go za każdym razem, kiedy nęciliśmy. Kolega schodzi do gościa i zaczyna tłumaczenie, w czym rzecz, ale emeryt jest uparty tym bardziej, że miał w siatce karpia. Pytam czy mogę obejrzeć rybkę i po zgodzie wyciągam siatkę z wody. Normalnie gul mi skacze jak widzę, co gość złowił. Komplet - dwa maluchy takie po trzy może cztery kilo i "maciek" taki może z siedem. Wkładam siatkę do wody i pytam gościa, do kiedy ma zamiar siedzieć. Odpowiada, że tylko do wieczora.

Trochę mi ulżyło jak to usłyszałem, ale on jeszcze nie skończył. Po chwili dodał, że zmieni go kolega. Popatrzyłem na kumpla i odgadnąłem jego myśli zresztą miałem takie same zamiary i spytałem gościa czy umie pływać. Odpowiedział mi - owszem umie - więc trochę się uspokoiłem, że przez nasze nerwy gość mógłby utonąć. Wiadomo, że żadnej krzywdy byśmy mu nie zrobili, ale trzeba było gościa jakoś ruszyć z naszej miejscówki. Czekamy i patrzymy na poczynania emeryta. Podziwiamy jego antyczny sprzęt i profesjonalizm. Dopingujemy go nawet dość głośno, kiedy rzuca zestawami. Pada komentarz z jego strony, ale my puszczamy go mimo uszu.

W pewnej chwili nasz "podsiadający" ma branie tak gwałtowne, że wędka rwie się do wody. Nawet jest dość szybkim emerytem, bo zdążył złapać kij i nawet dokręcić mocniej hamulec. Rozpoczyna się jego "chwila prawdy". Zaglądając na jego wygięty szklak szacujemy z kumplem wagę. Ja obstawiam 10 a on 8 kilo. Hol już dość długo trwa, ale zbliża się do końca. Podciąga karpia na tyle blisko, że widzimy już karpia. Faktycznie duży. Stajemy po obu stronach gościa tak całkiem przypadkowo.
- Jakoś ten podbierak zmalał przy tej rybie.
- Ano tak jest całkiem mały.
Gość zaczyna się pocić, że nie podbierze sam karpia i pyta czy mamy duży podbierak. Krótko pada dwa razy odpowiedź - nie, nie mamy. Pomarkotniał, ale począł męczyć się ze swoją łyżką cedzakową i tu nastąpił koniec. Oparł karp łeb na podbieraku zrobił ostatniego fikoła i pęc. Poszedł do wody cały i troszkę zmęczony.

Gościu na nas popatrzył i coś pomamrotał pod nosem, ale kumpel dość szybko uświadomił go, kto tu ma przewagę. Spkojnie siadamy i czekamy dalej. Po godzinie ma emeryt następne branie jeszcze gwałtowniejsze. Zacina. Jęk sprzętu, ale wytrzymuje. Jesteśmy już teraz całkiem źli, ale kolega lituje się i rozkłada nasz spory podbierak. Po dłuższym od poprzedniego holu karp jest już całkiem blisko. Pada pytanie. Podbierzecie? Podbierzeeemy! Zerkamy na siebie i już wiadomo jak będzie wyglądało to podbieranie. Skaczę jeszcze szybko po wagę i wracam. Kaper wyciąga żyłkę i podpływa pod brzeg z dala od łowcy. Słyszę jak trzaska łamana szczytówka z kija "dinozaura", ale udaje mu się wylądować kapra w podbierak. To było szczęście w nieszczęściu. Zapinam szybko wagę a kolega informuje gościa, że kapra puszczamy.

Bunt łowcy był straszny i głośny, ale "brontozaur" zgadza się prosząc tyko o pokazanie jego miśka. Nie mogę mu odmówić i idę z nim w siatce podbieraka. Jednak jakoś chcący potknąłem się o kawałek trawy i kaper wydostał się z podbieraka. Trzeba było widzieć tę pianę na tym emeryckim pysku. Piękny widok, ale oby jak najrzadszy. Po tej porażce "prehistozaur" począł pakować majdan. Szło mu to dość długo, ale i tak widziałem, że na koniec o coś mnie zapyta. I tak było. A powiesz ile ci ta waga pokazała? Nie widziałem, bo nie miałem okularów i nie pamiętałem, bo ostatnio nie jadałem rzodkiewki. Gość zmarkotniał i odszedł. Na nasze szczęście łowisko dało nam jeszcze kilka ładnych kaperków i jednego amura.

Na tym zakończę i dodam od siebie jeszcze tak. Ta historia miała miejsce naprawdę i została przedstawiona w wersji skróconej, bo cały opis byłby zbyt długi. Wędkowanie to piękna sprawa, ale kto nad wodą nie ma zasad jest bezwartościowym człowiekiem i nic nie znaczącym pionkiem w karpiarstwie.
Cześć wszystkim z zasadami.

P.S. Ten maciek miał prawie 11 kg, ale to pozostanie słodką tajemnicą moją i mojego kumpla a emeryt niech więcej takich numerów nie robi, bo może kiedyś trafić na bardziej nerwowych. Prawda?

ledd1







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=665