Ten pierwszy - największy
Data: 05-10-2002 o godz. 15:19:53
Temat: Bajania i gawędy


Był ciepły sierpniowy dzień. Wiał lekki wiatr z zachodu. Prawie nie wyczuwalny. Na wodzie zaznaczały się delikatne fale.

Wybrałem się ze znajomymi na Pogorię I, zwaną też przez wędkarzy i okolicznych mieszkańców "Starą". Lubię to miejsce, ze względu na spokój. Praktycznie nikt tam nie zagląda. Czasami tylko pojawi się grzybiarz, zbłąkany wędkarz lub spacerowicz.



Tak jak wspomniałem wcześniej, pogoda do wędkowania była kapitalna. Nic, tylko rzucać kije. Tak więc uczyniłem. Pierwszy rzut, kilka minut przed piętnastą, na haczyku makaron. Zestaw wylądował niedaleko, w odległości 3 - 4 metrów od trzcin. Nie byłem zbyt zachwycony, bo jest tam płytko, nie więcej jak 2 metry. Nie zwinąłem sprzętu tylko dlatego, że musiałem przygotować drugą wędkę. Położyłem kij na podpórkach i zająłem się przygotowywaniem drugiego zestawu. Po chwili, niedługiej, słyszę "pik, pik, pik" - dźwięk sygnalizatora brań. Delikatny, jak gdyby przynęta spadła z dywanu trawy lub podwodnych zarośli. Podszedłem do wędki i czekam. Kolega obok mnie. Po chwili ponowne "pik, pik"... Trzeciego razu nie było. Zaciąłem.

Nie wiecie jakie było to dla mnie zaskoczenie. Poczułem bowiem dość sporawy opór. Po krótkim holu, zdobycz znalazła się piasku. No i co to było? Leszcz. Ale nie tam jakaś żyleta, tylko taki prawdziwy, jak z angielskich filmów. Przynajmniej jak go tak postrzegałem. Nie wiem jak jest u was z leszczami, bo u nas krucho. Przeciętny leszcz jest ledwie wymiarowy - 27 - 35 cm. Te po 35 cm to już są prawie okazy.

Włożyłem leszcza do siatki, nie mierząc go. Nie miałem miarki, ani żadnej skali odniesienia. Zarzuciłem znowu obie wędki - jedną tam gdzie wcześniej, a drugą trochę dalej, tak jak zazwyczaj zarzucam. Usiadłem wygodnie na leżaku i cierpliwie czekałem na kolejne brania. Czekałem, zwijałem, zmieniałem przynętę, przerzucałem, i znowu czekałem. Ale się nie doczekałem. Zaczęło się ściemniać. Straciłem już nadzieję na złowienie czegokolwiek. Rozpocząłem pakowanie rzeczy. W czasie sprzątania miejsca wędkowania przyszedł kolejny wędkarz - na noc. I pyta - Biorą? Odpowiadam, że brały.
- A co w siatce?
- Leszcz.
- Duży?
- A jaki jest dla pana duży?
- Jak na te wody 40 cm
Mówię z delikatnym uśmiechem, że będzie miał ze 40 cm. Wziąłem się znowu do sprzątania, nie przerywając rozmowy. Nadeszła pora wyciągnięcia zdobyczy, wchodzę do wody, a tam pluski - tak jak gdyby leszcz wiedział, że jego godziny są już policzone. Pluski zwróciły uwagę sąsiadującego wędkarza. Ten podchodzi, patrzy zupełnie nic nie mówiąc i odchodzi. Ja rybę wyciągam z siatki. Sąsiad wraca z miarką. Mierzymy. Ryba ma 59 cm. - Bardzo duży ten twój leszcz - mówi sąsiad i idzie do siebie z kwaśną miną. A ja zadowolony wracam do domu.

Tak to było kiedyś, jakieś 4 lata temu. Teraz już wiem, że w mojej okolicy są leszcze i to nie takie po 40, ale 60 cm i więcej. Oczywiście opisywany leszcz nie ma nic wspólnego z leszczami łowiącymi obecnie, ale o tym innym razem.

Jacek_dsw







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=7