Syrenką w Polskę - Sandacz
Data: 19-11-2002 o godz. 10:50:19
Temat: Bajania i gawędy


Nadchodziły chłodne dni Złotej Polskiej Jesieni. A przed nami ciągle dylemat - grzyby czy sandacze?
Do lasu trzeba było, niestety, jechać bardzo daleko - okolice Olesna. Jeździłem tam z ojcem z wielką radością. Lubiłem zbierać i jeść grzyby. Lasy były tam piękne, czyste i nie zachwaszczone. Obfitowały w podgrzybki, maślaki pstre - przez nas nazywane bagynioki, czerwone kozaki i siwe. Borowików było niewiele. Zawsze wracaliśmy z pełnym wiadrem grzybów...

Najbardziej jednak cieszyłem się, kiedy widziałem, jak do naszego domu przychodził dziadek. Był bardzo stanowczy i dyktatorski. Wchodził i mówił:
- Wiktor jadymy jutro na ryby. Mosz być gotowy po połedniu wele czwortyj. Natankuj Syryna na fol. Jadymy na Wisła pod Strumiyń, na sandacza.
Mama wiedziała, że nie ma co zmieniać jego decyzji, a i ojciec nigdy tego nie robił. Dla mnie najważniejsze było, czy jedzie doktor Torka i Karwot. Bo skoro pojadą - ja zostanę w domu. Wtedy była to dla mnie największa strata. Ale nie zawsze tak było.

Dziadek, chociaż uważany był za strasznego chłopa, miał dużo serca dla mnie. I okazywał to na swój, twardy sposób, mówiąc:
- Rysiek tyż pojedzie, bydzie nom żywce chytoł.
Po takim zdaniu kamień z serca mi spadał. Wiedziałem, że rodzice już teraz nie mogą mi zabronić wyjazdu. Nawet kiedy ojciec powiedział, że zmarznę w nocy, dziadek miał już gotową odpowiedź:
- Bydzie w nocy społ w ałcie pod dekom.
I wszelkie dyskusje na ten temat były zakończone.

Chociaż tak lubiłem jeździć na ryby z dziadkiem, miałem jednak pewne utrudnienie podczas tych wyjazdów. Musiałem łowić na jego wędkę. Była to ciężka składana bambusówka z kołowrotkiem typu "Notingham", z ruchomą szpulą. Ciężko się na niego łowiło. Trzeba było wysnuwać żyłkę na brzeg w takiej ilości, jaka była potrzebna do rzutu. A potem zarzucać i uważać, żeby żyłka nie splątała się podczas wylatywania. Każde źdźbło trawy oznaczało możliwość zaczepienia się żyłki i nieudaną próba wyrzucenia zestawu. Dlatego zabierałem dodatkowy sweter, aby rozłożyć go na ziemi i na nim układać żyłkę. O łowieniu na wędkę ojca z kołowrotkiem o stałej szpuli nie było nawet mowy.

Wisła koło Strumienia była bardzo urozmaicona. Zawsze znalazłem trochę wstecznego nurtu, gdzie spławik spokojnie mógł czekać na branie ryby. Łowiłem na czerwonego robaczka. Nie nęciliśmy. Ryb było sporo. Prócz płoci i jazgarzy - ten był najlepszym żywcem - można było wyholować ładnego leszcza. Pierwszą uszykowaną przez dziadka wędką, była ta dla mnie. Ja zaczynałem od drobnych rybek, a oni już montowali ciężkie gruntówki. Czasu miałem niewiele - najwyżej godzinka, ale to wystarczyło aby w sadzyku z blachy z dziurkami czekały na swoją kolej jazgarki. Zanim się zrobił wieczór, panowie zbierali drwa na ognisko. Trzeba było tego sporo nagromadzić i tylko dziadek mógł powiedzieć :
- Chopy styknie!
Drewna na ognisko nie brakowało w okolicy.

Nadchodziła noc. Spławika już widać nie było i kijek trzeba było postawić pod drzewem, żeby nie przeszkadzał i rano był gotowy do łowienia. Dziadek, ojciec, Karwot i doktor Torka zarzucali gruntówki bardzo blisko brzegu, pod umocnienia z faszyny. Tam podchodził sandacz szukać rybek, które w tych faszynach miały swoje kryjówki. Wędki dosyć solidnie mocowało się na podpórkach i wysnuwało tak zwany luz z żyłki na ziemię. Naciągali ten luz z boku kija i zapałkiem stopowali, wbijając go w ziemię. Na wysokości zapałki mocowali biały kawałek papierka. Był dobrze widoczny w nocy i służył jako sygnalizator. Kiedy papierek znalazł się przy kiju, wiadomo - sandacz uderzył. Sam się zacinał i na naprężonej żyłce można go już było holować do brzegu. Scenariusz tego połowu był prawie zawsze taki sam. No właśnie - prawie.

Była śliczna jasna nocka - wymarzona na sandacza. Co jakiś czas ojciec holował sandacza. Karwot i doktor Torka też nie próżnowali. Tylko dziadek jakoś nic nie łowił. Nocka przy ognisku szybko się skończyła. W siatkach sandacze już się nie trzepotały. Nadszedł cichy i chłodny poranek. Mgiełka unosiła się znad wody, ubrania zrobiły się wilgotne i trzeba było stawać bliżej ogniska. Za to moja wędeczka teraz znów czekała na mnie. Szkoda marnować czasu. Złapałem ją i zakładam trzy czerwone robaczki.
Tylko wrzuciłem zestaw i już spławik jak szalony nurkuje pod wodę. Zacinam i... czuję ogromny ciężar. Jakaś ryba zaczyna się ze mną siłować. Zacząłem wołać:
- Tata, mam coś dużego.
Ryba zaczyna krążyć na bardzo jęczącej żyłce. Coraz bliżej powierzchni. Patrzę, a tu jakiś potwór, najeżona szara kula mieniąca się czasem czerwienią. Na wodzie robi wiry i gdy tylko podpływa do powierzchni, fontanna wody wystrzela nad lustro. Prawie się przestraszyłem, kiedy ojciec powiedział:
- Okoń, cholera, spory okoń.

Całe moje ciało zaczęło się trząść. Z zimna to czy emocji - sam nie wiedziałem. Jakim cudem udało mi się podciągnąć go pod brzeg - nie wiem. Tata szybko podebrał go podbierakiem. Ryba na brzegu. Teraz dopiero widzę, jak piękny może być okoń. Złoto-zielony kolor łuski z pięknymi szaro-czarnymi pręgami i krwisto-czerwonymi płetwami. Na jego głowie mieniły się nawet odcienie niebieskiej poświaty. Najpiękniejsza ryba jaką widziałem.
Tata włożył go do siatki. Razem z sandaczami prawie ją wypełnił. Ojciec cały dygocze - trzeba do ogniska podejść. Wszyscy zaczęli gadać o tym okoniu, pytać się, jakie było branie. Tymczasem okoń w siatce wrzuconej do wody nie mógł pogodzić się ze swoim losem. W końcu pluski ustały.

Wyszło już słońce i trzeba wracać do domu. Najwięcej złowił tata - cztery sandacze. Dziadek był niepocieszony zerowym stanem konta.
- Dosz mi dwa sandacze do matki - powiedział ojcu.
- Dobra, babcia się ucieszy - odpowiedział tato i uśmiechnął się do mnie.
Zaczynamy składanie wędek, pakowanie. Gotowi już idziemy do Syrenki. Dziadek niesie siatkę ojca i jako pierwszy maszeruje w kierunku samochodu. Tata patrzy na siatkę i mówi:
- Ojciec, ty już zabrałeś swoje ryby z siatki?
- Co ty, te som moje, to ty jużeś swoje wzion.
- Nie żartuj, ja nic nie brałem.

Dziadek się zatrzymał, a my dochodzimy. Patrzymy. W siatce tylko dwa sandacze, a z boku siatki widnieje ogromna dziura...

Old_rysiu

Słownik:

Natankuj na fol - zatankuj do pełna
pod dekom - pod kocem
styknie - wystarczy
wzion - zbrał









Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=71