Dziadkowy sum
Data: 12-02-2004 o godz. 10:50:00
Temat: Bajania i gawędy


Wstałem bardzo wcześnie, dziadek już czekał na mnie przy łodzi. Zapowiadał się przepiękny, słoneczny dzień. Planowaliśmy tę wyprawę całe lato, to znaczy on planował. Całymi dniami pływaliśmy po jeziorze i szukaliśmy odpowiedniego dołka. Dziadek wiedział doskonale czego szukał i w końcu znalazł.



Wzięliśmy tylko dwie wędki, potężne dziadkowe sumówki. Zamiast żyłki na kołowrotki nawinęliśmy strasznie grubaśne plecionki. Byliśmy gotowi na wielkie łowy. Silnik zaterkotał radośnie jakby wiedział, że tym razem płyniemy na naprawdę wielkie ryby. Jezioro było spowite mgłą a dziadek tylko sobie znanymi sposobami wiedział jak omijać liczne mielizny i wystające z wody skały. Znał tę wodę prawie jak własną kieszeń, jednak tym razem płynęliśmy do odległej zatoki, którą odkryliśmy kilka dni wcześniej.

Jezioro było ogromne. Stojąc na środku nie było widać nic oprócz wody, bezkresnej i nieodgadnionej wody. Płynęliśmy i płynęliśmy a dziadek opowiadał mi o swoich przygodach a muszę powiedzieć, że potrafił to robić jak nikt inny. Zamykałem wtedy oczy i widziałem jak łowi wielkie łososie, jak poluje na ogromne niedźwiedzie, a ja siedziałem zasłuchany i rozmarzony. Był suchy, ale potężnie zbudowany. Spod starej czapki wychylała się siwa grzywka, nosił dwudniowy zarost. Był jak wilk morski. Na czole wielka mądrość wyżłobiła głębokie bruzdy, zaś wieczny optymizm i radość wyrysowała mu je przy oczach i ustach. Kochałem go jak tylko wnuczek może kochać dziadka a on mnie jak dziadek jedynego wnuczka. Uwielbiałem te nasze wspólne wyprawy, gdy budził mnie rano i robił śniadanie. Uwielbiałem chodzić z nim łapać rosówki. Był moim mistrzem, mentorem i ukochanym dziadkiem.

Dopłynęliśmy po prawie godzinie. Opuściliśmy kotwice. Na niebie pokazało się już słoneczko. Jeszcze nisko, nieśmiało wychylało się zza horyzontu aby po kilku minutach rozpalić niebo czerwienią i różem. Było pięknie. Uzbroiliśmy zestawy w wielkie żywce. Dziadek zarzucił oba w głęboki dół i zaczęło się czekanie. Czas mijał niepostrzeżenie, siedziałem na dnie łodzi i wsłuchiwałem się w opowieści znad dzikich wód Afryki. Słońce było już wysoko, gdy z jednego z kołowrotków wysnuło się troszkę plecionki. Dziadek spiął się w sobie, oparł dłoń o wędzisko i czekał. Jednak nic się nie działo. Stary wilk morski wiedział jednak, że gdzieś tam w głębinie czai się wielki sum. Trzymał więc dłoń na dolniku i wpatrywał się w miejsce, w którym plecionka nikła pod lustrem wody. Po chwili wysnuło się jeszcze trochę linki i nastała prawie piętnastominutowa cisza.

Poczułem zimny powiew na twarzy i w tym momencie plecionka ruszyła. Wysnuwała się powoli, jednostajnie. Dziadek ujął wędkę w obie ręce i czekał. W jego oczach widziałem dziwny niepokój i ogromne napięcie.
- Zwiń powoli drugą wędkę... - powiedział prawie szeptem, swoim grubym acz łagodnym głosem. Podniosłem się z dna łodzi i złapałem za kij. Zwijałem tak jak kazał i patrzyłem jak z jego wędki ucieka plecionka metr po metrze.

Dziadek zaciął z całej siły, jednak kij zatrzymał się w jednej czwartej długości zamachu. Łodzią szarpnęło i dziadek przykląkł na kolano. Podniósł się jednak z powrotem na ławkę, spojrzał na mnie a ja wiedziałem, że musze szybko wyciągnąć kotwice i odpalić silnik. Spojrzałem na jego kij i nie mogłem uwierzyć, że ten strasznie twardy drągal może się aż tak wyginać.

Usiadłem przy silniku i skierowałem dziób łodzi w stronę ryby, ta uparcie płynęła przed siebie. Wiedzieliśmy obaj, że takiego potwora jeszcze tu nikt nie złowił, ba nawet nikt o takim nie słyszał.

Niebo, ni stąd, ni zowąd przykryły ciężkie chmury. Coraz mocniej wiało. Dziadkowa łódź była wielka więc nie bałem się niczego. Tą łajbę zrobił sam, wszystko robił sam od śmierci babci. Nawet teraz, gdy widziałem, że jest już strasznie zmęczony nie chciał oddać mi wędki. Mijały długie i ciężkie minuty walki, sum płynął ciągle w tym samym kierunku. Był panem sytuacji może nawet całego jeziora. Fale były coraz wyższe a wiatr coraz mniej przyjemny. Dziadek odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się: - Mamy króla, Michu.
Widziałem w jego oczach niepokój, byliśmy coraz dalej od domu a niebo zaczęło rozbłyskiwać piorunami. Jeszcze daleko, bezgłośnie ale nieubłaganie nadchodził potężny sztorm. Obaj wiedzieliśmy, że będzie ciężko, ogromna ryba na kiju, za plecami burza. Czas mijał, sum nie okazywał oznak zmęczenia.

Po godzinie od brania spadły na nas pierwsze krople deszczu. Po następnej godzinie lało jak z cebra. Wpatrywałem się w plecy dziadka gdy silnik odmówił posłuszeństwa. Niedobrze, tego żaden z nas nie przewidział. Teraz ciągnął nas już tylko sum. Na ramionach dziadka zawisł ciężar łodzi, która mimo swoich rozmiarów skakała po falach jak mała łupinka. Zacząłem się bać, było mi zimno i mokro. Sum nagle skręcił w bok, teraz dopiero było nieprzyjemnie. Ogromne fale uderzały z całą swoją siłą w nasza skorupę jakby chciały ją rozbić w drzazgi. Ryba łukiem zaczęła zawracać. Król głębiny wracał na swoje terytorium.

- Zaczyna słabnąć! - krzyknął do mnie dziadek. Widziałem, że jest potwornie zmęczony, w jego oczach zobaczyłem ogień, byłem pewny, że za nic się nie podda. On zaś z dziobu cofnął się na środkową ławę. Usiadł i zaparł się nogami jak tylko mógł najmocniej. Burza rozszalała się na dobre, pioruny trzaskały nad głowami, Posejdon był na nas wściekły. Wszystkie żywioły sprzysięgły się przeciwko nam. Wbiłem swoje małe ciało w rufę łodzi, byłem przerażony.

Nagle dziadek osunął się z ławki na kolana, Skoczyłem do niego, złapałem za ramiona i z całych sił objąłem.
- Dziadku, Boże, dziadku, co Ci się stało? - krzyczałem, a po policzkach popłynęły mi łzy.
- Weź wędkę, Michu, teraz ty musisz walczyć, ja nie mam już siły.- wyszeptał prawie przez zamknięte usta. Podniósł się na ławkę podając mi wędkę.
- Nie, nie dam rady, dziadku. Zobacz co się dzieje wokoło. Ja już nie chcę łowić, dziadku. - płakałem, moim ciałem wstrząsały dreszcze z zimna i przerażenia.
- Musisz wygrać, Michu, rozumiesz, musisz to zrobić dla mnie i dla siebie. Nie możesz teraz się poddać. Jesteś silny, dasz sobie radę.- patrzył na mnie tymi kochanymi oczami trzymając w dłoniach wygięte do granic możliwość wędzisko. Był zawzięty, zawzięty jak nikt inny. Musiałem mu pomóc mimo przeszywającego mnie strachu.

Złapałem drżącymi dłońmi wędkę, sum szarpnął a ja poleciałem na dziób łodzi. Zabolało, jednak nie mogłem zawieść dziadka. Podniosłem się i usiadłem na środkowej ławce. Mój najlepszy przyjaciel osunął się na dno łodzi i oparł głowę o tylne siedzisko. Sum zaczął szarpać łbem, słabł, wyjmowałem już wielkie sumy pod okiem mojego mistrza jednak nie takie jak ten i nie w takich warunkach. Wody jeziora przelewały się przez burty łodzi. Niebo zniżyło się tak nisko jakby miało się zaraz na nas zwalić i zatopić w przepastnych głębinach. Po prawie godzinie miałem go przy łodzi, był ogromny, był królem. Odczepiłem osęko- bosak z uchwytu i tak jak mnie uczył dziadek wbiłem w tył głowy suma. Ten szarpnął się, lina oplątała mi rękę. Sum szarpnął jeszcze mocniej i zanurkował pod łódź. Pociągnął mnie za sobą i z całej siły uderzyłem w burtę. Ręka uwięzła pod wiosłem, w ustach poczułem krew. Lina oplątała się na tyle skutecznie, że nie chciała się wysunąć. Sum szalał przy łodzi szarpiąc moim bezwładnym ramieniem. Nagle podszedł do mnie dziadek. Zrobiło się jakoś ciepło i spokojnie. Przestałem się bać, wiedziałem że teraz już będzie dobrze.

- Michu, nie możesz się poddać. Pamiętaj, musisz wygrać dla mnie, dla samego siebie. Nie bój się już niczego, jestem przy tobie, rozumiesz? - patrzył na mnie dziwnymi oczami, widziałem w nich ciepło i ogromną miłość. Zawziętość z jego twarzy zniknęła całkowicie, wydawał się jakiś młodszy. Podał mi dłoń, pomógł usiąść na środkowej ławce i otarł z twarzy łzy. Patrzył na mnie jak nikt nigdy na świecie, był smutny i szczęśliwy zarazem. Chciałem go objąć, powiedzieć że go kocham i nigdy się nie poddam.

Odwrócił głowę, miedzy czarnymi chmurami pokazało się dziwne światło. Jaskrawe, silne ale nie raziło mnie. Dziadek puścił mnie i poszedł w jego stronę. Odwrócił się jeszcze na moment i uśmiechnął tak jak tylko potrafił najcieplej. Był znowu młody, jego włosy były ciemne, oczy radosne.
- Dasz sobie radę Michu, pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. - odwrócił się i odszedł. Zostałem sam...

Kolejne potworne targnięcie suma przywołało mnie do rzeczywistości. Był to już ostatni zryw ryby. Podniosłem się i odwiązałem linę z ręki. Sum leżał martwy na powierzchni. Przestało padać, król umarł.

- Dziadek!!! - odwróciłem głowę w jego stronę - Przecież takie rzeczy nie dzieją się naprawdę.
- Dziadku!!!
Leżał z zamkniętymi oczami na podłodze. Jego starą czapkę porwał wiatr. Był uśmiechnięty, szczęśliwy i spokojny. Jego dusza patrzyła na mnie z nieba, czułem jego ciepło i bliskość. Po policzkach popłynęły mi łzy.
Dziadku... – wyszeptała moja dusza –Dziadku...

wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=735